Dark Void
Strzelanie, latanie z jet packiem na plecach i ciekawe uniwersum miały zapewnić nam dobrą zabawę. Tymczasem Dark Void oferuje 10 godzin nudy i frustracji.
Debiutujące studio Airtight Games postawiło przed sobą trudne zadanie: dostarczyć graczom świeży tytuł z ciekawym kosmicznym uniwersum, w którym walka na ziemi jak i w powietrzu idą ze sobą w parze oraz przyzwoitą fabułą nie pozwolającą na odłożenie pada przed ukończeniem Dark Void. Cele ambitne, co się chwali, jednak nie zawsze dobre chęci wystarczą, by stworzyć produkt, który przyciągnie graczy wraz z ich portfelami i dostarczy im godziwą rozgrywkę.
Walka z jet packiem
Początek Dark Void rzuca nas na od razu na głęboką wodę. Tuż po załadowaniu gry pod naszą kontrolę trafia główny bohater lewitujący w bliżej nieokreślonym miejscu pomiędzy strzelistymi skałami. W trakcie prologu gra najpierw uczy nas obsługi plecaka odrzutowego, by po krótkim treningu dostarczyć nam pierwsze zadanie polegające na zestrzeleniu latającej floty wroga. Wszystko byłoby niezłe, w końcu nie ma to jak energiczny początek, gdyby nie fakt, że zamiast z siłami oponenta mierzymy się z fatalnym sterowaniem.
Lawirując w powietrzu lewą gałką kierujemy naszym protagonistą, prawą zaś możemy zmieniać widok kamery o 360 stopni, a także wykonywać ewolucje, które może i są efektowne, ale wprowadzają jeszcze większy chaos w pracy kamery. Dobre operowanie widokiem w trakcie lotu to w Dark Void nie lada wyzwanie. Gdyby jeszcze były to loty turystyczne dałoby się to jakoś przełknąć. Tyle, że szybując w niebiosach nie jesteśmy sami, a natrętów trzeba się jakoś pozbyć.
Teoretycznie żaden problem. W praktyce utrzymywanie przez dłuższy czas na celowniku latającego obiektu graniczy z cudem i trzeba się sporo nagimnastykować, by zestrzelić latające spodki czy myśliwce. Paradoksalnie walki w powietrzu i tak stanowią najlepszy element tej gry. Po misji wprowadzającej czekają nas bowiem bite trzy godziny chodzenia na pieszo po dżungli i sztampowego strzelania do wszystkiego co zamiast krwi i kości ma metal i kable. Nie ma to jak odpowiednie stopniowanie emocji...
Mroczna pustka
Fabuła w Dark Void rozpoczyna się na rok przed wybuchem II Wojny Światowej. Głównego bohatera, pilota Willa, poznajemy w trakcie przelotu przez Trójkąt Bermudzki, w którym towarzyszy mu jego przyjaciółka i obiekt miłosnych uczuć - Ava. Legendarny obszar Atlantyku i tym razem dał o sobie znać wciągając całą załogę w miejsce zwane The Void, będące czymś w rodzaju bliżej nieokreślonego wymiaru, w którym poza ocalałymi ludźmi zamieszkuje także obca rasa The Watchers.
Jak łatwo się domyślić, obie rasy raczej nie pałają do siebie wzajemną sympatią. Fakt, że Obserwatorzy kreują się na bóstwa, a ludzi traktują jak natrętów próbujących przeszkodzić im w inwazji na Ziemię jest wystarczającym przyczynkiem, by Will dołączył do ruchu oporu i walczył o uratowanie własnego tyłka, tyłeczka ukochanej, a przy okazji i całej ludzkości zamieszkującej planetę Ziemia.
W trakcie kampanii dowiemy się także jaką rolę odegrali Obserwatorzy w wywołaniu II Wojny Światowej, poznamy prawdziwą przyczynę pojawienia się Willa i Avy w The Void, dzięki porozrzucanym gdzieniegdzie dziennikom dowiemy się także kilku ciekawostek na temat ocalałych, a na deser jeszcze będziemy świadkami ckliwego wątku miłosnego. Wszystko to i tak nie zmienia faktu, że scenariusz w Dark Void jest najzwyczajniej w świecie nudny i przewidywalny; w całej grze znalazł się dosłownie jeden poważny zwrot akcji, a autorzy mając w ręku ciekawy pomysł na uniwersum nie wykorzystali w pełni jego potencjału.
Sam świat przedstawiony w Dark Void do złudzenia przypomina naszą planetę. Gdyby nie bazy Obserwatorów można by pomyśleć, że nie wylądowaliśmy w Próżni, ale w jakimś "urokliwym" zakątku Ziemi. "Urokliwym" bowiem grafika prezentuje tu bardzo nierówny poziom. O ile z lotu ptaka wszystko wygląda bardzo dobrze, tak wystarczy zejść na ziemię i podejść nieco bliżej do dowolnego obiektu by ujrzeć koszmarne tekstury, które na dodatek mają tendencje do powolnego dogrywania się w trakcie gry.Na szczęście animacja i wygląd postaci (wyłączając scenki przerywnikowe) są poprawne, szczególnie dobrze wypadli nasi oponenci. Większość z nich co prawda przypomina armie droidów z Gwiezdnych Wojen, ale ich więksi i trudniejsi do pokonania bracia, jak majestatycznie lewitujące w powietrzu jednostki zwane Knigths czy wielkie, ciężko stąpające po gruncie maszyny bojowe Archons, mogą się podobać. A dla smaczku autorzy dodali jeszcze obrzydliwych obcych pełzających po ziemi, które wyglądają może niepozornie, jednakże przy naszej nieuwadze potrafią zajść za skórę.
Nihil novi
Mechanika gry nie różni się niczym szczególnym od dziesiątek innych gier TPP. Jeśli graliście w jakiekolwiek Gears of War czy Uncharted, w Dark Void poczujecie się jak w domu. Walka polega tu przede wszystkim na chowaniu się za zasłonami i czekaniu, aż niegrzeszący inteligencją obcy pierwszy wystawi głowę zza winkla do odstrzału.
Strzelać też za bardzo nie ma czym. W grze znalazło się zaledwie sześć rodzajów broni pozbawionych większej dozy oryginalności. Mamy tu karabiny maszynowe, snajperskie, laserowe; część jest pochodzenia ziemskiego, część zabierzemy obcym. Arsenał Obserwatorów wydawał nam się być także dużo skuteczniejszym od ludzkiej myśli technologicznej. Do tego dochodzą jeszcze granaty (spróbujcie dokładnie nimi wycelować, powodzenia) i działko zamontowane w naszym plecaku odrzutowym.
Poza jet packiem Will może nosić przy sobie maksymalnie dwie giwery, które możemy wybrać przed każdą misją, a także zmienić je w trakcie gry podnosząc pozostawiony przez adwersarza sprzęt, bądź użyć do tego celu specjalnej dużej skrzyni z amunicją. Każdą spluwę można tu także rozwinąć do maksymalnie trzeciego poziomu dzięki specjalnym punktom, które pozostawiają wyeliminowani przeciwnicy lub są umieszczone gdzieś w terenie. Nihil novi jak to mawiają.
Jedną z nowości, którą zachwalali producenci jest niejaki "vertical combat system". Po polsku to nic innego jak chowanie się za zasłonami, tyle że w pionie. Ot, Will może podlecieć/podskoczyć na wystającą ze skały półeczkę i spod niej eliminować obcych. Niby fajne, ale na dobrą sprawę wprowadzone na siłę.
W Dark Void nie mogło także zabraknąć sekwencji QTE. Najczęściej pojawiają się przy przejmowaniu kontroli nad spodkami. Wystarczy w odpowiednim momencie wdusić kółko na padzie by dostać się na statek, następnie oderwać pokrywę jednocześnie unikając ostrzału zamontowanego na pokładzie działka, by na końcu troszkę się poszarpać z pilotem i wyeliminować go przejmując stery. Wygląda to fajnie, ale każde przejęcie spodka wygląda tak samo. Podobnie jak uwolnienie się ze szponów adwersarza za pomocą machania w prawo i lewo gałką analogową.
Parę słów zostało już napisanych o grafice, jednakże warto poświęcić akapit na oprawę audio. Tutaj szczególnie dobrze wypada dubbing, szczególnie u Willa, którego głos od początku wydaje się znajomy. Zaraz, zaraz. W Dark Void głosu głównemu bohaterowi użyczył Nolan North, który wystąpił już chyba w każdej grze, z rolą Nathana Drake'a z obu części Uncharted na czele. Przy dubbingu nieco gorzej wypada muzyka, ale głównie za sprawą powtarzalności kawałków.
Zmarnowany pomysł
Podsumowując, Dark Void jest grą bardzo przeciętną, nie wyróżniającą się niczym szczególnym na tle dużo ciekawszej konkurencji. Późniejszym nielicznym etapom, w których walczymy i w powietrzu i na lądzie udaje się przykuć do konsoli, jednak całość wypada tu blado. Da się pograć, ale czy w zalewie nadchodzących potencjalnych hitów w ogóle warto tym tytułem się interesować? Szczerze w to wątpię.