BlazBlue: Calamity Trigger

W dzisiejszych czasach już trudno trafić na klasyczną, dwuwymiarową bijatykę, taką jak dawne Street Fightery. Jeżeli narzekasz na taki stan rzeczy, koniecznie powinieneś wypróbować BlazBlue: Calamity Trigger.

Arc System Works, twórcy BlazBlue: Calamity Trigger, to prawdziwi mistrzowie gatunku. Zanim zaczęli prace nad serią BlazBlue, słynęli już z innego, bardzo popularnego cyklu bijatyk, zatytułowanego Guilty Gear. Teoretycznie mogli ponieść porażkę, ale w praktyce było to raczej niemożliwe, tym bardziej, że BlazBlue opracowali na mechanizmach znanych z Guilty Gear. Wzięli to, co było dobre, odświeżyli to, co było stare, a do tego zaoferowali zupełnie nowe postacie. W efekcie wyszedł im kawał naprawdę solidnego mordobicia.

Na wstępie małe rozczarowanie, bo po przejściu przez menusy okazuje się, że w BlazBlue: Calamity Trigger do wyboru masz tylko dwunastu wojowników. To naprawdę niewiele, czy w porównaniu z Guilty Gear, czy z jakąkolwiek inną bijatyką. Na szczęście wszystkie postacie są tak zróżnicowane, że zabawa każdą z nich potrafi być zupełnie inna. Każda wyraźnie różni się wyglądem, stylem walki i zdolnościami. Jeżeli będziesz chciał opanować wszystkich wojowników do perfekcji, na pewno zajmie ci to trochę czasu.

Reklama

Z podobną różnorodnością masz do czynienia w przypadku trybów rozgrywki. Tych przeznaczonych dla pojedynczego gracza są cztery. Jest Story (nieliniowa fabuła, masz trzy ścieżki do wyboru), jest Arcade (po prostu nawalasz), Score Attack (liczy się zdobywanie punktów) oraz Training (tutaj możesz opanować poszczególnych wojowników). Jest także Replay Theater, w którym możesz obejrzeć powtórki swoich najlepszych walk. BlazBlue: Calamity Trigger ma także opcję multiplayer, ale gdybyś nie chciał lub nie mógł znaleźć partnerów do wspólnej zabawy przez sieć, to i tak możesz przecież pograć z kumplem przy jednym komputerze lub przy jednej konsoli. To i tak moim zdaniem znacznie przyjemniejsze.

Same walki są zwariowane i szalenie efektowne. BlazBlue: Calamity Trigger jest w mojej opinii jedną z najbardziej widowiskowych bijatyk, w jakie kiedykolwiek mogliśmy zagrać. Wojownicy poruszają się z szybkością błyskawicy, przez co czasem ciężko nadążyć za tym, co dzieje się na ekranie. Jednak to właśnie o to panom z Arc System Works chodziło, taka miała być ta gra. Jeśli miałeś kiedykolwiek do czynienia z Guilty Gear, odnajdziesz się tutaj bezproblemowo.

W pojedynkach używasz czterech przycisków. Trzy z nich odpowiadają za ciosy w trzech różnych wersjach siłowych: słaby (szybszy), przeciętny (hmm... przeciętny) i mocny (wolniejszy). Czwarty to Drive, odpowiadający za cios specjalny każdej z postaci (oczywiście inny w przypadku każdego z bohaterów). Jeżeli wydaje ci się, iż to wszystko za mało, to... dobrze, że tylko ci się wydaje, bo w praktyce te cztery przyciski (plus oczywiście kierunki) pozwalają na tworzenie rozlicznych kombinacji.

Każda postać dysponuje specjalnymi ciosami, jednakże ich wyprowadzanie zużywa pasek Heat (najlepsze tłumaczenie tego słowa w tym akurat kontekście to chyba... nagrzanie?). Potrzebujesz mieć go w naładowanej postaci, chcąc wcielić w życie takie ruchy, jak Distortion Drive czy Astral Finisher. Nie będę ci tłumaczył, czym są w praktyce - po prostu sobie to zobaczysz. W każdym bądź razie, wygląda to przeefektownie.

Całe BlazBlue: Calamity Trigger wygląda przeefektownie. Już na pierwszy rzut oka widać, iż jest to japońska produkcja w szalonym, japońskim stylu. W gruncie rzeczy można określić oprawę tej gry jako naprawdę solidnie wykonane anime. I postacie, i otoczenie, i efekty specjalne zostały wykonane na bardzo wysokim poziomie. Oczywiście docenisz to tylko w sytuacji, gdy sztuka rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni nie podrażnia twoich oczu i twojego poczucia estetyki.

Nawet jeśli grafika BlacBlue: Calamity Trigger ci się nie spodoba, a lubisz dobre bijatyki, którym bliżej do lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych niż do obecnych, to powinieneś koniecznie wypróbować ten tytuł. To jedna z najlepszych produkcji reprezentujących ten gatunek, jakie trafiły do sklepów w ciągu ostatniej dekady.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama