007 Legends

To dziwne, że nikt nie postanowił zarobić na Bondzie poprzez wydanie gry na podstawie triumfującego na wielkim ekranie "Skyfall". Activision wpadło jednak na nieco inny pomysł, jak wydrzeć krocie z kieszeni miłośników Agenta 007.

Ten pomysł to wydanie gry z Bondem, ale nie na podstawie "Skyfall", a jedynie do niego nawiązującej. Bez możliwości przeżycia tego, co oglądaliśmy ledwie co na wielkim ekranie (lub będziemy oglądać, jeśli ktoś zaspał), za to z możliwością odbycia podróży do przeszłości. Zabawę rozpoczynamy w momencie zaprezentowanym w "Skyfall", w którym Craig... tzn. Bond zostaje postrzelony ze snajperki. W tym momencie przed oczami przebiega mu całe życie, a przede wszystkim akcje znane nam z najlepszych filmów z jego udziałem, m.in. takich jak "Licencja na zabijanie" czy "W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości". "Wow, przecież to brzmi lepiej niż powtarzanie misji ze Skyfall!" - wykrzyknie pewnie niejeden z was. No tak, ale szkoda, że tylko brzmi.

Reklama

Autorom ze studia Eurocom Entertainment nie udało się wykorzystać tego gigantycznego potencjału. Przede wszystkim dlatego, że nie potrafili albo nie zdążyli (trzeba było za wszelką cenę zdążyć na premierę "Skyfall", prawda?) połączyć tych pięciu zaledwie misji w zgrabną całość. Ba, nawet jeśli popatrzymy na każdą z osobna, bez zwracania uwagi na powiązania, to efekt też nie jest zadowalający. Cóż, nie wystarczy wprowadzić do gry Goldfingera, Pussy Galore i M wraz z paroma znanymi lokacjami, aby odtworzyć klimat kultowych filmów z Bondem. A o nic więcej twórcy się nie postarali.

Nie postarali się także o to, by 007 Legends obroniła się sama, bez pomocy Bonda. Ich celem było opracowanie iście filmowej gry akcji, pełnej skryptów i efektów specjalnych (jak chociażby w Call of Duty). Zamysł jak najbardziej słuszny, ale niestety realizacja fatalna. Przez większą część zabawy bierzemy udział w strzelaninach, które jednak nie dają żadnej frajdy. Strzelanie jest drętwe, a przeciwnicy tak głupi, że ktoś taki, jak Bond, mógłby ich wykończyć miliony, wcale się nie przemęczając. Co prawda potrafią się turlać i ukrywać, ale o myśleniu nie może być tutaj mowy.

Poza strzelaninami czekają nas jeszcze fragmenty "skradankowe", jeszcze gorsze niż bieganie z giwerą i otwieranie ognia do wszystkiego, co się rusza. Bond jako cichy zabójca nie jest zbyt elastyczny - nie potrafi wychylać się zza rogu czy przenosić ciał unieszkodliwionych przeciwników. Może jedynie kucać i eliminować kolejnych wrogów za pomocą pięści. Jeśli ktoś nas wykryje (o co nietrudno), czeka nas kolejne starcie, w którym możemy wyciągnąć broń albo wdać się w bójkę. Nie wiadomo, co nudniejsze. Choć i tak nic nie pobije misji, w których skradać się nie możemy, tylko musimy. Założę się, że frustracja, spowodowana ciągłym powtarzaniem kolejnych etapów, zmusi was w końcu do wyłączenia gry. Żadną zachętą do zabawy nie są tą także dodane przez twórców minigry, polegające na włamywaniu się czy prowadzeniu pojazdu. Poziom ich wykonania jest rażący.

Gry nie ratuje także bogaty arsenał oraz szeroki wachlarz gadżetów. Niezależnie od tego, z których pukawek zechcemy skorzystać, zabawa i tak będzie... niezbyt zabawna, z kolei z gadżetów korzystać, ale równie dobrze można obejść się bez nich. W związku z tym traci na znaczeniu możliwość ulepszania posiadanego przez nas sprzętu - fajna, ale zbędna, niemająca większego znaczenia. Już bardziej przydatne jest ulepszanie samego Bonda, bo i to jest możliwe. Agentowi można poprawić szybkość, wytrzymałość czy tempo zmiany broni.

Niewiele dobrego można powiedzieć o grafice 007: Skyfall. Wygląda ona, jakby była wyjęta ze strzelanek sprzed paru lat. Otoczenie jest pozbawione szczegółów, sterylne niczym szpitalne korytarze, a do tego kolorowe jak w pierwszej lepszej bajce. Niektóre lokacje przypominały mi bardziej "Star Treka" niż "Bonda". Postacie z kolei są sztuczne - zarówno w wyglądzie, jak i w sposobie poruszania się. Cieplej można wypowiadać się o udźwiękowieniu, choć szkoda, że Bondowi głosu nie użyczył Daniel Craig, tylko Timothy Watson. Za to w roli M można usłyszeć już samą Judi Dench.

007 Legends to absolutnie przeciętna strzelanka, wystarczająca na kilka godzin niezbyt frapującej przygody. Żeby nie było - w grze znalazło się kilka fajnych scen, ale nie zmienia to faktu, że ogólne wrażenie jest kiepskie. Produkcji Eurocomu brakuje sporo nawet do Blood Stone'a, nie wspominając już nawet o oryginalnym GoldenEye. Nie ratuje jej także multiplayer, w którym raczej, pomimo niedawnej premiery "Skyfall", nie ma co liczyć na tłumy. Lepiej zdecydować się na zabawę w opcji split-screen, dającej możliwość wspólnej rozgrywki nawet czterem osobom.

Szkoda, że na pięćdziesięciolecie Bonda przygotowano tak kiepską grę. W ogóle kiepskie gry z Bondem stają się powoli standardem. Ale nic się w tej materii nie zmieni, dopóki Agent 007 będzie traktowany przez panów Activision jako wystarczający argument, by gracze po raz kolejny im zapłacili. Nie ma co, niezależnie od tego, jak bardzo kochacie Craiga czy jego poprzedników, kupcie lepiej Call of Duty: Black Ops 2. (Prawie) na pewno będzie o wiele lepszy.

Plusy:

+ przywołuje miłe wspomnienia

+ jest Daniel Craig (choć bez głosu) i Judi Dench

+ kilka fajnych fragmentów w kampanii się znajdzie

Minusy:

- drętwe strzelaniny

- frustrujące fragmenty "skradankowe"

- kiepska sztuczna inteligencja

- zbyt małe znaczenie gadżetów

- tylko pięć misji (szósta ma zostać wydana jako dodatek)

- cukierkowa, sterylna grafika

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy