Trouserheart

Upraszczanie elementów rozgrywki tak, by żaden nie przeszkadzał w mobilnym graniu, stało się już małą sztuką. Rymdkapsel rezygnuje z grafiki i mnogości jednostek czy budynków, oferując mimo to pełnoprawną, wciągającą strategię z krwi i kości. Heroes of Loot olewa skomplikowane sterowanie i typowe dla rogalików setki rodzajów przedmiotów, potworów i zadań, pozostając jedną z najciekawszych gier mobilnych w tym gatunku.

Trouserheart to kolejna seria uproszczeń, na które pędzący przed siebie rynek kasowych produkcji nie potrafi sobie pozwolić. Dicework Games zamiast, wzorem większości z pozostałych producentów, czerpać inspiracje z sukcesu dużych hack'n'slashów - takich jak Infinity Blade - postanowiło pójść w drugą stronę. Zminimalizowało w gatunku wszystko, co tylko się dało, by Trouserheart faktycznie miało się ochotę odpalić choćby w tramwaju.

Reklama

Z początku minimalizm ten niejednego może zniechęcić: nie ma jako-tako statystyk postaci, plansze są króciutkie i podzielone na jedno-ekranowe lokacje, brak też jakichkolwiek umiejętności i powerupów. Prędko jednak okazuje się, że żadnego z tych elementów nie brakuje - ba, prostota rozgrywki jest największym atutem Trouserheart.

Poruszając lewym kciukiem chodzimy po planszach, stukając prawym - machamy mieczem. I nic więcej, nic poza tym. Napotykamy kolejne grupy potworów w zgniecionych, kwadratowych lokacjach, siekamy, zbieramy monety, siekamy... Z czasem rozwijamy też i wymieniamy na lepsze cztery statystyki, które jednocześnie odpowiadają za ekwipunek: miecz, tarczę, pancerz i koronę. Siekamy więc coraz mocniej, przyjmujemy na siebie silniejsze ataki i (dzięki koronie) zdobywamy jeszcze więcej monet.

Po kilkunastu minutach gry jest już zrozumiałe, że Trouserheart ma wszystko to, czego jako mobilka potrzebuje. Wyciągając iPhone'a / iPada w tramwaju, przychodni czy toalecie króciutkie poziomy sprawują się świetnie. Małe, przyziemne opcje rozwoju postaci są jak najbardziej wystarczające i satysfakcjonujące.

Do tego dochodzi zabawna i przyjemnie niezajmująca otoczka. Nasz dziarski wojownik z brodą, którego struny głosowe potrafią wydawać jedynie dźwięczne "arrr" w kilku wersjach, został okradziony. Nikczemny goblin zwinął jego spodnie - stąd bohater przez całą grę biega bez dolnej części garderoby; stąd też wziął się tytuł produkcji. Niszcząc zastępy wrogów w kolejnych zamkach, lochach i dolinach, próbujemy więc odnaleźć złodzieja: za każdym (poza ostatnim) razem okazuje się jednak, że "spodnie są w innym zamku...".

Wygląda to ładnie, kolorowo, a brzmi jeszcze lepiej. Efekty dźwiękowe - przede wszystkim odgłosy walki - zasługują na wielką pochwałę. Nie są realistyczne, ale nie w realizmie ich siła, tylko przystępności i zabawności - współgrają z niewymagającą rozgrywką tak dobrze, jak tylko oprawa audio-wizualna może współpracować.

Mało jest gier tak przyjemnych w swojej prostocie, co Trouserheart. Zbieranie monet, rozwijanie statystyk i pokonywanie krótkich zestawów plansz zajęło mi - odliczając czas w jednostkach adekwatnych do sposobu zaprojektowania rozgrywki - jakieś kilkanaście tramwajów. Nie żałuję tych paru euro i prawdopodobnie nikt nastawiony na przystępnego hack-n-slasha żałować nie będzie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy