Shadow Blade

Wojownicy ninja to jeden z najbardziej oklepanych motywów w historii gier. W ich stereotypowo perfekcyjnym fachu tkwi romantyzm, któremu ciężko się oprzeć. Czar Shadow Blade kryje się jednak głęboko pod tymi klimatami - to po prostu świetna platformówka. Najprzyjemniejsza, w jaką grałem w tym roku.

Platformówki nie mają na urządzeniach mobilnych najlepszej opinii - gracze lubią podważać ich grywalność, bo przecież z wyjątkiem runnerów na ekranach dotykowych nie da się wygodnie biegać i skakać. Jest w tym trochę racji, ale istnieją wyjątki. Wyjątki takie, jak Shadow Blade.

Reklama

Dla sprostowania: gra nie jest ani runnerem, ani uproszczoną platformówką ze sterowaniem sprowadzonym do dwóch przycisków ekranowych. Akrobatycznym wojownikiem możemy biegać, skakać, atakować w powietrzu, z powietrza, odbijać się od ścian, ciąć wrogów w ruchu, z miejsca i tak dalej. Co najważniejsze, robimy to płynnie i bezproblemowo - zupełnie zapominając, że mamy do czynienia z ekranem dotykowym.

Plansze przechodzimy według klasycznego systemu trójgwiazdkowego. Gra liczy i nagradza to, jak szybko ukończymy dany poziom, ile światełek uzbieramy i czy odnajdziemy oba, ukryte znaki kanji. Dzięki temu - i fajnemu projektowi poziomów - dotrzeć do końca planszy jest prościutko, ale zdobyć wszystkie gwiazdki - śmiertelnie ciężko.

Z czasem odblokowujemy też lokacje trybu "hardcore", przy którym podłogę potem wysmarujemy niejednokrotnie. Jest na tyle wymagający, by nawet po kilku godzinach gry mieć z nim ogromne problemy - wymagające wielu prób i nagradzające niewyobrażalnym zastrzykiem satysfakcji.

We wstępie wspominałem o ninja, ale to nie jedyny element, który czułych na banały może zniechęcić. Jest też aż proszące się o urozmaicenie, stylizowane na Azję udźwiękowienie i rozpisana na kolanie fabuła składająca się z dwóch (tak, dokładnie dwóch) dialogów. W Shadow Blade na szczęście nie ma to najmniejszego znaczenia. Po odpaleniu gry, kiedy już przebiegniemy te kilka poziomów i rozlejemy krew od paru do parudziesięciu wrogów, kiczowatość bezproblemowo schodzi na dalszy plan.

Da się wtedy nawet docenić, jak wiele pracy Dead Magic włożyło w Shadow Blade - jak porządnie gra brzmi i wygląda. Mimo ogromnej dynamiki animacje prezentują się płynnie i naturalnie, a dźwięki - szczególnie plumknięcia strun podczas zbierania światełek - niesamowicie dobrze komponują się z japońskimi melodyjkami w tle. Nawet, jeśli zabrakło pomysłu, wykonanie nie zostawia niczego do życzenia.

Nic dziwnego, że Shadow Blade natychmiast po premierze trafiło do sekcji Editor's Choice - to gra na swój sposób przełomowa, którą twórcy innych gier inspirować się będą jeszcze przez szmat czasu. Co rynkowi produkcji mobilnych wyjść może tylko na dobre.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy