Punch Quest

Punch Quest został stworzony na iOS, jednak po pewnym czasie ukazał się również jego port na Androida. Trudno powiedzieć, czy jest to wynik źle dobranych mikropłatności, które pomimo ogromnej popularności gry na iOS nie przełożyły się na wpływy dla deweloperów, czy też jest to zwyczajowe postępowanie wydawcy. Jedno jest pewne – Androidowa wersja Punch Quest wymiata!

Ze szczątkowego wprowadzenia dowiadujemy się, że muskularny wojownik, który odpoczywał na hamaku został niespodziewanie trafiony jabłkiem. Rzuciła je rozbawiona tym faktem kobieta siedząca w koronie drzewa, jednak nasz słodki paker uznał to za atak ogra. Po bezproblemowym pokonaniu go wywarzył drzwi do podziemnego świata w celu wymierzenia sprawiedliwości, za krzywdę która go spotkała. Zamiast zatrudniania prawnika wziął sprawy w swoje własne ręce i rozpoczął morderczy marsz przed siebie. W tej chwili jak łatwo się domyślić przejmujemy kontrolę nad napompowanym liliputem i za pomocą mocarnych uderzeń pięści i ewentualnych podskoków torujemy sobie drogę ku sprawiedliwości.

Reklama

Punch Quest jest banalnie prosty. Do dyspozycji gracza oddano dwa przyciski odpowiedzialne za cios i skok oraz trzy sloty pozwalające na ładowanie specjalnych umiejętności kupowanych za wirtualne monety. Gra należy do typu endless „runnerów”  - zamiast poziomów, bohater wędruje przed siebie i podbija mini świat, a po utracie oldschoolowych serduszek umiera. Gra jeśli macie ochotę zaczyna się wtedy od nowa. Nie jestem miłośniczką tego typu produkcji – wersje gier z levelami zdecydowanie bardziej motywują mnie do działania. W wypadku Punch Quest tego typu preferencje nie mają jednak znaczenia. Tony miodności wylewające się niemal na każdym kroku są w stanie wywołać tymczasową amnezję.

Gra posiada estetyczną retro grafikę. Co jakiś czas zmieniają się tła, w których można odnaleźć elementy z kultowych produkcji znanych z NESa i filmów klasy B (Castelvania, Inwazja porywaczy ciał), a z głośnika dobiega prosta muzyka przerywana odgłosami niszczenia lub agonii. Deweloperzy zadbali o to byśmy nie nudzili się nawet przez chwilę. Kilkanaście typów wrogów, możliwość customizacji ciała i ubranek bohatera (do wyboru mamy również heroinę oraz możemy zmieniać paletę kolorów wszystkich elementów), setki bonusowych posążków do zniszczenia, kilka typów specjalnych ataków z kilkunastoma rodzajami w każdym z pakietów), aktywowane na kilkanaście sekund specjalne ataki oraz bonusowe misje.

Te ostatnie są szczególnie szalone i radosne. Bo co powiecie na możliwość jazdy na fioletowym T-Rexie ziejącym laserami, hasanie małym gnomem, który wykrada miód, czy wędrówkę stylizowaną na jednorożca kozą z tęczą wylewającą się z zada i wróżkami do rozmaślenia? Punch Quest jest pozycją, którą mogę polecić każdemu retromaniakowi, który spędził godziny zmagając się z strasznymi przeciwnikami w Double Dragon. Hipsterskie małolaty tęskniące za efektem kolorów po LSD też powinny czuć się zadowolone.

[inpl:gamerank rank="4.5"]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy