Pokemon GO - pierwsze wrażenia

Jest potencjał

Nie ukrywam, że tak jak dla wielu przedstawicieli mojego pokolenia, tak i dla mnie pokemony były ważnym elementem dzieciństwa. W końcu dobrze pamiętam, jak za młodu ślęczałem przed telewizorem śledząc kolejne przygody Asha, Pikachu i spółki. Później sięgnąłem też po gry na GameBoya, który były podstawą dla serialu anime.

Z biegiem lat moje drogi z sympatycznymi stworkami zaczęły się rozchodzić, ale sentyment pozostał. Kiedy więc usłyszałem, że trwają prace nad mobilną produkcją z kieszonkowymi istotami, zacząłem czekać z niecierpliwością. Był tylko jeden potencjalny problem – zabawa miała polegać na szukaniu potworków w prawdziwym świecie i opierać się na interakcji z innymi graczami. Problem w tym, że mieszkam w niewielkiej miejscowości, więc siłą rzeczy obawiałem się, że nie znajdę chętnych do zabawy i nie dam rady trafić na ciekawe okazy.

Reklama

Byłem w błędzie. Ale po kolei... Pokemon GO to produkcja opierająca się na prostych zasadach. Głównym zadaniem jest przede wszystkim łapanie pokemonów, które ukrywają się w prawdziwym świecie. Gra wykorzystuje technologię rzeczywistości rozszerzonej (AR), dzięki której stworki rozlokowane są w okolicy. Aby więc schwytać jakąś istotę, trzeba wyruszyć na spacer z telefonem w ręku. Ciekawostką jest możliwość wyświetlania wizerunków potworków na ekranie smartfonu – na obraz z kamery nakładany jest model danego zwierzątka.

Co niemniej ważne, urządzenie musi być cały czas włączone, inaczej aplikacja nie będzie działać. To uciążliwe, ale nie owijajmy w bawełnę – w ten sposób twórcy chcą zarobić na nas dodatkowe pieniądze. Wkrótce do sprzedaży trafi mały gadżet, który sparowany z telefonem poinformuje nas, czy w pobliżu znajduje się jakiś pokemon.

Zabawę zaczynamy od stworzenia bohatera (lub bohaterki), dobierając jej odpowiednie ciuchy, fryzurę itd. Opcji jest niewiele, ale – przynajmniej na razie – nie ma to znaczenia. Naszego awatara widzimy tylko my – wyświetlany jest na ekranie smartfonu. Następnie stajemy przed wyborem pierwszego pokemona – tak jak w anime czy pierwszych odsłonach cyklu na GameBoya do dyspozycji mamy trzy stworki: Charmandera, Bulbasaura oraz Squirtle’a. To jednak nie wszystko – jeśli wystarczająco długo zignorujemy wspomnianą trójkę, pojawi się możliwość zdobycia Pikachu (co też uczyniłem).

Wybór istoty jest też swego rodzaju samouczkiem: uczymy się, jak łapać kolejne pokemony, co sprowadza się do prostej minigry. Musimy po prostu rzucić w potworka pokeballem, przesuwając palcem po ekranie. Warto zwrócić uwagę na okrąg wokół zwierzaka – rzut należy wykonać, gdy będzie najmniejszy.

Po zdobyciu pierwszego stworka możemy zacząć właściwą rozgrywkę. Na wyświetlaczu ukazuje się animowana mapa, która jest odzwierciedleniem pobliskiej okolicy. Zabawa polega głównie na wędrowaniu i poszukiwaniu kolejnych okazów. Wskazówek jest przy tym niewiele – teoretycznie pomocnym powinien okazać się dostępny w prawym dolnym rogu ekranu wskaźnik pokazujący, jak daleko znajduje się dany potworek. Tyle tylko, że od kilku dni nie działa poprawnie i nie wiadomo, kiedy zostanie naprawiony.

To oczywiście nie wszystko. W miejscach położonych w pobliżu istotnych obiektów ulokowano pokestopy i sale. W tych pierwszych możemy uzupełnić zapasy pokeballi i zdobyć inne przydatne przedmioty (np. substancję, która po rozpyleniu przez określony czas przyciąga do nas pokemony). W tych drugich toczą się walki ze stworkami innych trenerów. Starcia nie są skomplikowane – ciosy wyprowadzamy stukając palcem w ekran, jest też możliwość unikania ataków wrogich istot.

Po wygraniu pojedynku obstawiamy teren własnym potworkiem. Zdobywamy też obiekt dla swojej drużyny – po osiągnięciu piątego poziomu doświadczenia możemy dołączyć do jednej z trzech drużyn. Do dyspozycji są ekipy czerwonych, niebieskich i żółtych. Obecnie wybór zespołu zdaje się nie mieć żadnych konsekwencji, choć warto podkreślić, że patronują im legendarne pokemony – odpowiednio Moltres, Articuno i Zapdos.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Pokemon GO to dzieło kanadyjskiego studia Niantic. Ekipa ma na koncie inną, podobną, grę opartą na technologii AR – Ingress. Autorzy nie ukrywają, że produkcja ze słodkimi stworkami bazuje głównie na ich poprzednim projekcie. Przykładem niech będzie lokalizacja pokestopów i sal, które rozmieszczone są w miejscu znanych ze wspomnianych tytułów portali. Dodajmy - postawionych przez samych graczy.

Tak jak wspominałem, obawiałem się, że na drodze do kolekcjonowania stworków stać będą dwie rzeczy: brak chętnych do wspólnego przemierzania okolicy oraz niewielka liczba samych istot w moim niewielkim mieście. Myliłem się. Jeszcze gdy Pokemon GO nie było dostępne oficjalnie w Polsce, okazało się, że wielu moich znajomych już zaczęło swoją trenerską przygodę. Mimo że początkowo chciałem poczekać do premiery w naszym kraju, w końcu dałem się złamać i obszedłem blokady regionalne. Warto było – uwierzcie, szukanie potworków w towarzystwie znajomych daje dużą frajdę.

Owszem, pojawiają się krytyczne głosy, według których fakt, że potrzeba było „jakiejś gierki”, by ludzie zaczęli wychodzić na świeże powietrze, jest – delikatnie mówiąc – niepokojący. Tyle tylko, że z moich obserwacji wynika, że w produkcję studia Niantic gra wiele osób dotychczas niezainteresowanych wirtualną rozrywką. Przyciągnęła ich po prostu nostalgia i tęsknota do marzeń o byciu trenerem pokemonów.

Innym problemem jest zagrożenie dla graczy, wynikające z bezustannego patrzenia w ekran smartfonu w trakcie spaceru. To kłopot, ale nie jest to wina samej gry, co raczej użytkowników. Z doświadczenia wiem, że gapienie się w wyświetlacz przez cały czas nie ma sensu – wystarczy mieć telefon w ręce i czekać, aż ten zawibruje. Warto też zachować zdrowy rozsądek i nie wchodzić do zakazanych miejsc.

Jeśli natomiast chodzi o dostępność samych stworków – z tym jest nieco gorzej. Żeby nie było – w mniejszych miejscowościach również można natknąć się na ciekawe okazy. Nie jest to niemożliwe, choć oczywiście trzeba się nieco więcej nachodzić. Poza tym – nie dajcie się zwieść: warto łapać też zwykłe Rattaty i Pidgeye, bo mogą okazać się cennym źródłem punktów doświadczenia. Swoją drogą, niedługo wybieram się na dwutygodniowe wczasy i jestem ciekaw, czy trafię tam na interesujące okazy.

Pokemon GO to produkcja oparta na bardzo prostych zasadach. Tak naprawdę oferuje stosunkowo niewiele – w końcu poza łapaniem stworków i uproszczonymi walkami nie ma w niej nic innego. Nie zmienia to faktu, że wystarczyło to, by gra przerodziła się w światowy fenomen, przyciągający wielu użytkowników. Na jak długo? Tego nie wiadomo.

Zresztą – ogromna popularność produkcji najwyraźniej zaskoczyła też twórców. Nie da się ukryć, że nie mieli odpowiednio przygotowanej infrastruktury. Choć od premiery w

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama