Max Axe

Wśród niekończących się runnerów i gier runneropodobnych ciężko trafić na cokolwiek, co nie byłoby odbite od kalki, co reprezentowałoby sobą cokolwiek nowego - oryginalny mechanizm, którego kopie dopiero mają powstać. Choć Max Axe ma w sobie wiele z typowego freemium, na szczęście należy do tej wąskiej kategorii pseudo-bezpłatnych „perełek“.

Marketingowcy powiedzieliby, że Max Axe to mały fenomen. Od dłuższego czasu freemium - jakkolwiek oryginalne - nie były w stanie przebić grupki popularnych tytułów sprzed roku, dwóch. Max Axe prędko po pojawieniu się w Google Play i App Store wybiło się jednak, wybiło na sam szczyt. Twórcy zarobili krocie, fani wciągnęli się na dobre.

Reklama

Wciągnąć się niezwykle prosto, bo i prosta jest mechanika. Bohater - tytułowy Max - powolutku porusza się przed siebie, wgłąb lasu. Na jego drodze stają krzaki, kamienie i, oczywiście, potwory; przeciągnięciami palca rysujemy trasę dla wyrzucanego przez Maxa topora - próbując zawrzeć w niej wszystkie przeszkody i znajdźki. Każda próba oznacza rozpoczęcie zabawy od początku, bo - klasycznie - Max Axe podchodzi pod schemat endless runnera.

Najciekawsze i najważniejsze są wyrzucane przez Maxa, a sterowane przez gracza topory. W pewnym stopniu nawiązują do innych mobilek, takich jak Fruit Ninja, a bardziej Jack Lumber. "Rysowanie" toru lotu to prosty, ale wciągający pomysł - z czasem, a właściwie z wylanym potem i bólem palców, gracz uczy się rysować szybciej i precyzyjniej. Idzie coraz lepiej, coraz bardziej cieszy i coraz bardziej wciąga.

A pomaga temu spięty i idealnie zgrany design całości - umiejętnie i w zabawny sposób mieszający różne konwencje. Stylizowany na wikinga i metala jednocześnie Max biega z przerdzewiałym wiadrem na głowie, nosi zegarek z kalkulatorem, a w potwory ciska najdziwniej ukształtowanymi toporami, jakie mogły powstać w ludzkiej głowie. Max Axe jest przesiąknięty porządnie zaprojektowaną i jeszcze lepiej wykonaną zawartością. Ekran tytułowy z idealnie animowanym bohaterem gonionym przez kolorowe, opancerzone gluty oglądać można w nieskończoność.

Do minusów zaliczyć trzeba na pewno to, co łatwo przewidzieć już po popularności aplikacji - mikropłatności wydają się nienachalne, dopóki w grę nie wciągniemy się na całego. Po jakimś czasie okazuje się, że progressu nie osiągniemy, jeśli nie wynudzimy gry wielogodzinnymi posiedzeniami lub po prostu nie zapłacimy.

Mimo to dla pierwszej godziny, dwóch, a może nawet i trzech, Max Axe warto wypróbować - oparty jest o świeży, niemęczący pomysł. Na pewno byłby ciekawszą grą, gdyby nie zaprojektowano go pod aż nazbyt typowe mikropłatności, ale z założenia pobranie gry nic nas nie kosztuje, więc i nikomu nie zaszkodzi.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama