Leo's Fortune - recenzja
Monety, skarb, pułapki i wąsata kulka.
Leo’s Fortune dostało niedawno od Apple srebrny medal w plebiscycie na najlepszą grę tego roku na iPhona. Korzystając z obniżki cenowej postanowiłem sprawdzić czy produkcja firmy 1337 & Senri rzeczywiście zasłużyła na drugie miejsce na podium. Nie przedłużając – nie zasłużyła. Powinna zdobyć nagrodę główną.
W grze wcielamy się w tytułowego Leo, który jest wąsatą, kulkopodobną istotą. Ktoś kradnie mu jego drogocenny skarb, nasz bohater rusza więc na jego poszukiwania. Jak się już zapewne domyśliliście, musimy mu w tym pomóc.
Wiem, że grafika w grach to nie wszystko, zwłaszcza w tych mobilnych. Ale muszę zrobić wyjątek i zacząć od oprawy wizualnej, bo Leo’s Fortune wygląda po prostu fenomenalnie. Na pierwszy plan wysuwa się nasza wąsata kulka – odpowiedzialnym za nią developerom należy się premia. Model postaci jest bardzo szczegółowy, zadbano o takie detale, jak poszczególne włosy w futrze. Do tego dochodzi świetna animacja, dzięki której stwór porusza się naturalnie (o ile można tak napisać w przypadku wymyślonej istoty). Ładnie prezentują się też poszczególne poziomy – w czasie rozgrywki przemierzycie pięć różnych światów i plansze w każdym z nich stoją na wysokim poziomie. w trakcie pogoni za skarbem traficie m.in. do dżungli i zalanego portu, których tła mogłyby posłużyć równie dobrze za tapetę dla mojego iPhona.
No dobrze, ale czym dokładnie jest Leo’s Fortune? To połączenie gry w stylu Tiny Wings z platformówką. Tak jak w słynnej produkcji Andreasa Illigiera z 2011 roku, trzeba jak najszybciej przechodzić kolejne poziomy zbierając przy okazji złote monety. Prędkość poruszania się bohatera zależy z kolei od skoków i opadania – jeśli w odpowiednim momencie postać wzbije się w powietrze, a później spadnie na ziemię, nabierze większej szybkości.
Leo’s Fortune różni się jednak od Tiny Wings w dwóch dosyć znaczących elementach. Po pierwsze – postać może swobodnie poruszać się po planszy. W przeciwieństwie do pamiętnej gry z ptakiem, gracz przejmuje pełną kontrolę nad bohaterem, co diametralnie wpływa na rozgrywkę – można bowiem się cofnąć do wcześniejszego fragmentu poziomu, by na przykład zebrać zagubioną monetę.
I po drugie – twórcy poustawiali na mapach różnego typu pułapki i przeszkadzajki w rodzaju wystających z ziemi kolców czy kółek ze szpikulcami. Uwierzcie – ich ominięcie nie jest prostym zadaniem. Trzeba wykazać się nie lada zręcznością, by w odpowiedni sposób manewrować pomiędzy niebezpiecznymi przeszkodami. Do tego dochodzą proste środowiskowe łamigłówki (na przykład przesuń kamienny blok, by wcisnąć przycisk odblokowujący przejście).
Leo’s Fortune świetnie wpisuje się w maksymę – łatwa do opanowania, trudna do wymasterowania. Na każdym poziomie można zdobyć maksymalnie trzy gwiazdki (odblokowują one dostęp do bonusowych etapów). Zgarnięcie pierwszej nie nastręcza sporych kłopotów – wystarczy zebrać wszystkie monety na danej planszy. Kolejne wymagają już większego wysiłku – drugą dostaje się za przejście mapy bez żadnego zgonu, a trzecią za ukończenie levelu w określonym czasie.
Jak już się domyśliliście, zaliczenie danego poziomu (i ominięcie wszystkich pułapek…) na jednym „życiu” jest trudnym wyzwaniem, tak jak dotarcie do końca poziomu w trzy minuty. Bardzo często nie obchodzi się bez wielokrotnego powtarzania danych etapów – trzeba po prostu nauczyć się danej mapy na pamięć i zręcznie manewrować wąsatą kulką. Mam nawet wrażenie, że czasami developerzy przesadzili – zdarzały się bowiem sytuacje, w których np. limit czasowy był za bardzo wyśrubowany. Wtedy powtarzanie konkretnego poziomu zamiast bawić – irytuje.
Leo’s Fortune jest jednak świetną platformówką – bardzo dobrze nadaje się do krótkich sesji (np. w trakcie jazdy autobusem czy czekania w kolejce do lekarza), bo przejście poszczególnych etapów zajmuje nie więcej niż kilka minut. No i warto także pochwalić twórców za optymalizację – gra działa nawet na iPhonie 4, choć sami autorzy twierdzą, że produkcję można uruchomić dopiero na modelach od 4S wzwyż.