Hercules: The Official Game - recenzja
Nie oglądałem jeszcze nowego kinowego Herkulesa, ale mam szczerą nadzieję, że nie będzie tak kiepski jak gra, która ma go promować.
Dobre gry na licencji to w dzisiejszych czasach prawdziwa rzadkość. Zwłaszcza kiedy mowa o grach wyprodukowanych na potrzeby promocji nowego filmu. Z takim – dość ciężkim, ale o tym zaraz – przypadkiem mamy do czynienia przy Herkulesie. Nowy film o przygodach herosa wszedł właśnie do kin, a wraz z nim na Google Play i AppStore pojawiła się gra, której zadaniem jest jego zareklamowanie. Co raczej nie będzie zbyt łatwe, chyba że twórcy liczą na reakcję "może chociaż film będzie dobry".
Filmowy Herkules jest adaptacją komiksu Hercules: The Thracian Wars. Gra w nim Dwayne "The Rock" Johnson, którego nie sposób nie darzyć sympatią. Natomiast gra Hercules: The Official Game nie wygląda jakby była oparta na jakichkolwiek przygodach Herkulesa. Składa się niemal wyłącznie z sekwencji walki przeplatanych ulepszaniem uzbrojenia, które daje złudzenie rozwoju postaci. Złudzenie, bo efektu w ogóle nie odczuwamy – niby coś tam się ulepsza, ale jednocześnie stopniowo zwiększa się siła przeciwników, a w przeciwieństwie do, dajmy na to, RPG-ów, nie ma tu typowego grindu na pomniejszych wrogach. Więc kupujemy lepsze bronie, wzmacniamy zbroję, po czym idziemy do kolejnego przeciwnika i pokonujemy go.
Każda walka wygląda właściwie niemal dokładnie tak samo – gestami na zmianę bronimy się, muskając w stronę podaną na ekranie, a kiedy przeciwnik zmęczy się, korzystamy z okazji z impetem wymachując bronią "w te i wewte". Oprócz tego mamy też wkurzenie Herkulesa, które ładujemy atakując – dzięki temu możemy wykonać jeden mocniejszy cios – oraz tarczę, którą bronimy się na wypadek sygnalizowanego ruchu przeciwnika, którego nie da się uniknąć.
Dla uściślenia: Hercules: The Official Game nie jest grą do cna złą. Da się w nią pograć, nie wygląda tragicznie i potrafi stanowić jakieś tam wyzwanie, co jej się chwali. Oprócz tego na szczęście jest darmowa i choć pojawiają się w niej reklamy, to nie w trakcie samej rozgrywki, a pomiędzy kolejnymi walkami (ma też mikrotransakcje). Problem w tym, że na tym pochwały się kończą. Jest po prostu bardzo nudna. Ot, Infinity Blade, wykastrowane z jakiegokolwiek polotu i robiących wrażenie widoków. No i niewiele wspólnego ma z samym Herkulesem, niezależnie czy mówimy o filmie z The Rockiem (do którego postać nie jest w ogóle podobna) czy o mitologicznym herosie. Jeżeli więc zamierzacie w sali kinowej przesiedzieć reklamy przed filmem wprowadzać się w jego klimat, nie jest to właściwy sposób.