Dragon and Shoemaker

Dawno temu w Krakowie, w grocie pod zamkiem, zamieszkał potężny smok. Porywał owce, pożerał ludzi. Król Krak obiecał więc temu, kto stwora zgładzi, połowę królestwa i rękę swojej córki. Szewczykowi Skubie spodobała się nagroda, więc postanowił pobiec przez Polskę i - mordując po drodze zwierzynę, skacząc po żubrzych grzbietach, zbierając porozrzucane pieniądze - dotrzeć pod grotę wspomnianego smoka.

Dragon and Shoemaker to wehikuł czasu, który przenosi nas w lata 90'. Pomijając prymitywne animacje przypominające pierwsze gry w trójwymiarze, twórcy po prostu olewają gameplayowe innowacje ostatnich dekad. Sterowanie jest nieintuicyjne, reakcje bohatera opóźnione, interakcja z elementami map niedokładna - zdarzają się sytuacje, w których machniemy mieczem i trafimy w potwora, ale ten przedśmiertnie zdoła nas jeszcze zabić (tak, że umieramy oboje); czasami wystarczy też zbliżyć się do przeszkody - zbliżyć, nie dotknąć - by bohater padł martwy. Nie ma więc taryfy ulgowej, a od gracza wymaga się nieziemskiej precyzji. Nawet interfejs traktuje nas niczym hardkorowe tytuły ze starych lat: przykładowo, kiedy już klikniemy "usuń zapis gry", wbrew konwencjom i przyzwyczajeniom nie pojawi się żadne potwierdzenie, dane po prostu bezpowrotnie znikną.

Reklama

Mistrzem bieganych zręcznościówek tego typu może i nie jestem, ale po kilku godzinach ciężkich prób udało mi się ukończyć ledwie połowę poziomów. Opłacanie checkpointów (zbieranymi monetami lub rzeczywistymi pieniędzmi) wiele nie pomogło. Dałem sobie spokój, kiedy zrozumiałem, że Dragon and Shoemaker jest dla mnie po prostu za trudne. I przeważnie nie ma w tym nic złego, bo tytułów nietraktujących gracza jak niepełnosprawnego sześciolatka na urządzeniach mobilnych brakuje, ale całkowicie przeczy to założeniom gry - wymienianej przez twórców uniwersalnej przystępności. Gdybym jakimś cudem nauczył moją babcię sterowania, najpewniej po kilku minutach i tak zaczęłaby przeklinać i ciskać telefonem po ścianach.

Nie miałoby też dla niej większego znaczenia, czy biega szewcem Skubą, czy Spider-Manem, bo tło fabularne tej gry zakopane jest gdzieś pod wieloma godzinami ciężkiego gameplayu, okropnie irytującego umierania. Branie udziału we wszechobecnie znanej legendzie odbywać się może co najwyżej w naszych głowach; Dragon and Shoemaker nawet nie próbuje czegokolwiek opowiadać, motyw przewodni traktuje raczej jako pretekst do wplecenia "polskich" klimatów i atut, którym łatwo grę rozreklamować.

Ale jeśli już przy polskości jesteśmy, chętnie przybiłbym piątkę twórcom za prawdopodobnie pierwszą grę mobilną w bliskiej nam konwencji. Przebiec możemy obok Zamku Królewskiego czy Rynku Głównego Krakowa, wsłuchując się w folkowe brzdęki instrumentów smyczkowych. Machanie mieczem i skakanie po zwierzętach nigdy jeszcze nie było tak przemiło słowiańskie.

W żaden sposób nie ratuje to jednak Dragon and Shoemaker jako gry, a tym bardziej jako gry mobilnej. Może ogół produkcji na telefony i tablety nieco mnie już rozpieścił, ale nawet jeśli nie jestem docelowym odbiorcą, i tak nie potrafię odgadnąć, kto tak naprawdę przy tytule 4toon Studio mógłby się, na dłuższą metę, dobrze bawić.

[inpl:gamerank rank="2.0"]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama