Angry Birds Transformers - recenzja

Kolejna odmiana ptasiej grypy i kolejny strzał w dziesiątkę. Dosłownie.

Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony. Kiedy dowiedziałem się o Angry Birds Transformers, zastanawiałem się, jak rozgoryczeni muszą się czuć fani Autobotów, na oczach których powstaje taki… nie oszukujmy się, potworek. Wtedy wspomniałem to, jak łatwo było mi się pogodzić z Angry Birds Star Wars. I choć wtedy machnąłem ręką, przekonanie o tym, że to fatalny pomysł, pozostało. Nadal nie uważam, że połączenie Wściekłych Ptaków z akurat tą serią to najlepsze, co mogło się wydarzyć, ale teraz już mam za sobą kilka godzin zabawy i… tak jak wspomniałem, jestem zaskoczony.

Reklama

Zanim jednak przejdę do samej rozgrywki: Angry Birds Transformers w świetnym stylu, co zresztą było już widać na trailerze stylizowanym na intro do starej kreskówki, przywołuje „feeling” starych seriali animowanych, na których wychowało się niejedno pokolenie. Wspomniany trailer to zresztą intro do gry i chociaż dalej jest już nieco bardziej nowocześnie, niektóre elementy (jak muzyka chociażby) pozostają w tym klimacie, co twórcom zdecydowanie się chwali. Co się zaś tyczy samej gry – to tyle kompetentny, co nietypowy shooter na szynach. Ląduje statek, wybiega z niego ta przeraźliwa hybryda ptaka i transformersa i biegnąc automatycznie w prawo, zmierza do drugiego statku.

Po drodze strzela do świń, co należy do nas. Musimy po prostu pukać w odpowiednich miejscach na ekranie. Nie jest to jednak tak proste, jak strzelanki z automatów, w których wystarczyło dobrze wycelować. Trzeba ruszyć głową – strzelamy bowiem do wież ze świniami, które zbudowane są na wzór układów z Angry Birds. Niektóre ściany są twarde i nie ma sensu w nie celować, czasami gdzieś znajduje się dynamit, który wysadzi całą wieżę – albo tylko jej część, co utrudnia sprawę – w powietrze.

Efekt jest taki, że Angry Birds Transformers to takie Angry Birds na sterydach – częściowo korzystamy z tej samej wiedzy na temat praw fizyki, jaka potrzebna jest w standardowych odsłonach Wściekłych Ptaków, ale musimy ją wykorzystywać w praktyce „na bieżąco”, często w ułamku sekundy. Świetna sprawa, bo dzięki temu gra nabiera przyzwoitego poziomu trudności.

Problem mogą mieć ludzie z dużymi paluchami, bo czasami trafić trzeba w coś naprawdę małego lub znajdującego się tuż przy czymś innym. Przez to choć problemów z celnością na ogół nie mam, zdarzało mi się ostrzeliwać kamienną ścianę obok dynamitu, albo świnię, która i tak by zginęła, gdybym trafiał w ściankę obok. Za to zmuszony jestem odjąć jeden punkt – wychodzę z założenia, że gry powinny być dostosowywane od ludzi, a nie na odwrót.

Poza tym wcale nie mam aż tak wielkich palców, więc mogę się tylko domyślać, jak przy Angry Birds Transformers musi się na przykład napocić ktoś z trzykrotnie większym wskazującym. Aha – w chwili pisania recenzji nie istnieje jeszcze wersja na Androida, ale jej premiera ma nastąpić niedługo, bo do końca października 2014.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama