Victor Vran - recenzja

Victor Vran o konkurencji z Diablo nie ma co marzyć, ale bez wątpienia potrafi zapewnić kilkanaście godzin solidnej rozrywki.

Lista przedstawicieli podgatunku hack & slash rozrasta się powoli, ale w ostatnich latach dość regularnie. Poza kontynuacją Diablo możemy wymienić jeszcze kilka innych interesujących pozycji, takich jak chociażby dwie odsłony Torchlight, trzy części The Incredible Adventures of Van Helsing czy sieciowe Path of Exile.

A teraz dołącza do nich kolejna produkcja - Victor Vran, stworzony przez studio Haemimont Games (znane przede wszystkim z serii Tropico). Na pierwszy rzut oka wygląda jak klon wspomnianych The Incredible Adventures of Van Helsing. Czy rzeczywiście nim jest, czy - przeciwnie - gra może pochwalić się czymś niespotykanym do tej pory w hack'n'slashach?

Reklama

Tytułowy Victor Vran to - niczym Van Helsing - łowca potworów. Historia opowiedziana w grze rozpoczyna się od listu, który Victor otrzymuje od przyjaciela imieniem Adrian. Adrian wzywa go do przybycia do upadłego miasta Zagoravia, w którym dzieją się rzeczy niesłychane - żądne krwi kreatury grasują tu w najlepsze, a do tego inni łowcy potworów, będący na miejscu, znikają w niewytłumaczonych okolicznościach.

Victor nie odmawia i wyrusza w drogę do Zagoravii, aby wytłuc hordy stworów oraz odkryć tajemnicę zagadkowych zniknięć. Tak się to wszystko zaczyna, a później... Cóż, później przestaliśmy się fabułą jakoś specjalnie interesować, gdyż okazała się po prostu przeciętna, i skupiliśmy się na wesołym wycinaniu w pień najróżniejszych stworów (wśród nich szkieletory, wampiry, przerośnięte pająki czy demony). To jest to, co Victor Vran ma najlepszego do zaoferowania - dynamiczna, tocząca się w szybkim tempie i efektowna walka.

Jak pewnie się domyślacie, w Victorze Vranie nie mamy możliwości wyboru klasy postaci. Jesteśmy łowcą potworów i - chcąc, nie chcąc - musimy się z tym pogodzić. Natomiast na naszej drodze znajdujemy różne rodzaje broni (w sumie jest ich kilka gatunków, w tym miecze, młoty, kosy, strzelby czy moździerze), karty przeznaczenia (dają nam dodatkowe, pasywne umiejętności) czy demoniczne moce (są wśród nich zarówno ochronne, jak i wzmacniające nasze ataki) i dzięki temu wszystkiemu możemy ukierunkować rozwój głównego bohatera zgodnie z naszymi upodobaniami.

W zależności od tego, z jakiego typu broni oraz z jakich umiejętności korzystamy, gra się trochę inaczej, choć marzyłoby nam się, aby twórcy postarali się o jeszcze większą różnorodność. Z pewnością przydałoby się więcej przedmiotów magicznych, unikatowych czy artefaktów. Pod tym względem Victor Vran zdecydowanie ustępuje swojemu wzorcowi, czyli Diablo.

W miarę zdobywania doświadczenia i wchodzeniem na wyższe poziomy doświadczenia zdobywamy także punkty przeznaczenia, które pozwalają nam korzystać z coraz to większej liczby zdolności specjalnych. Natomiast aby móc korzystać z dobrodziejstw demonicznych mocy, musimy wypełniać specjalny pasek, co robimy, zadając wrogom dużo obrażeń, a ponadto w jego podtrzymaniu może pomagać nasz... ubiór. Jest to dość interesująca mechanika.

Victor Vran to typowy hack'n'slash, w którym skupiamy się na przechodzeniu z lokacji do lokacji oraz eliminowaniu zastępów przeróżnych, stających nam na drodze kreatur. Od czasu do czasu odwiedzamy także zamek, w którym możemy rozmawiać z NPC-ami (jest ich jednak niewielu), robić zakupy, wybierać miejsce docelowe na mapie, a także bawić się w crafting, który wprowadzono tutaj pod hasłem "transmutacje". W praktyce jednak jest to znany doskonale mechanizm. Możemy wykorzystywać znajdowanie po drodze kamienie runiczny do ulepszenia posiadanej broni, a także łączyć ze sobą demoniczne moce, tworząc w ten sposób jeszcze mocniejsze kombinacje.

Haemimont Games nie rozpieściło nas specjalnie oprawą audiowizualną Victora Vrana. Owszem, projekty potworów, ich różnorodność i płynność ich animacji mogą się podobać, ale już świat gry - wzorowany na epoce wiktoriańskiej i przypominajacy wspomniane już The Adventures of Van Helsing - nie urzeka. Lokacje nie wyróżniają się niczym specjalnym i chyba żadnej z nich nie zapamiętamy na dłużej (no, może nie licząc cyrku). Spodziewaliśmy się po Victorze Vranie świetnego klimatu, ale autorom nie udało się go niestety stworzyć - ani za pomocą grafiki, ani za pomocą udźwiękowienia (choć z pewnością należy pochwalić pracę aktorów, którzy podłożyli głosy występującym w grze postaciom).

Owszem, w Victorze Vranie trudno znaleźć wartościowe innowacje, ciekawą fabułę czy nowoczesną grafikę, ale jeśli weźmiemy pod uwagę to, że za 50 złotych otrzymujemy naprawdę niezłego hack'n'slasha, z kampanią na grubo ponad dziesięć godzin oraz multiplayerem, w którym można spędzić co najmniej drugie tyle, to przyznacie, że propozycja zaczyna brzmieć całkiem interesująco. A więc jeśli tylko lubicie szybkie, niewymagające myślenia "naparzanki", to zamawiajcie śmiało. Gra jest dostępna tylko w wersji na pecety, ale kto wie, czy w przyszłości nie zostanie przeniesiona na konsole?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy