Predator: Hunting Grounds - recenzja

Predator: Hunting Grounds /materiały prasowe

Gdyby tak zorganizować growy pojedynek Obcego (Alien: Isolation) z Predatorem (Predator: Hunting Grounds), z tego drugiego zostałyby strzępy.

Nie będę pisał o tym, że już przed premierą miałem pewne obawy związane z Predator: Hunting Grounds. Być może to coś mi podświadomie nie grało, być może to przez to, że większość gier na podstawie filmów wychodzi raczej kiepsko, a być może przez dewelopera, w którego ręce oddano projekt. To studio Illfonic Games, które do tej pory stworzyło kiepskie Dead Alliance oraz kiepskie Friday 13th: The Game. Obie te gry były sieciowymi strzelankami, więc można powiedzieć, że sprawę przekazano doświadczonemu zespołowi. Sęk w tym, że był to zespół, któremu do tej pory nic nie wyszło tak, jak powinno.

Reklama

No, ale jako osoba o poważnym podejściu do gier wideo, a już w szczególności do ich recenzowania, zapomniałem o tych wszystkich obawach i uruchomiłem Predator: Hunting Grounds, dając mu kredyt zaufania równie duży, co strach przed krwiożerczą bestią czającą się w dżungli. Tym bardziej, że pomysł na rozgrywkę jak najbardziej mi się podobał (choć żałowałem trochę, że twórcy nie zdecydowali się na wprowadzenie choć kilkugodzinnego single playera). Niestety, nie potrzebowałem dużo czasu, by przekonać się, że produkcja Illfonic Games to bubel, od którego lepiej trzymać się z daleka (niczym od owej krwiożerczej bestii czającej się w dżungli).

Predator: Hunting Grounds - nie licząc samouczka - oferuje tak naprawdę... jeden tryb rozgrywki. Okej, grać można i członkami amerykańskiego oddziału Voodoo, i Predatorem, a to, po której stronie barykady staniemy, ma duży wpływ na charakter zabawy. Okej, jeśli wcielimy się w jednego z żołnierzy, będziemy mieli do wykonania jedno z kilku losowych zadań. Okej, ale... No właśnie, tych "ale" jest cały szereg.

Po pierwsze - trudno zagrać Predatorem, jeśli nie uzbroimy się w duże pokłady cierpliwości. Czas potrzebny na zebranie graczy do wspólnej zabawy wynosi czasem nawet kilka minut (przyznaję, w ostatnim czasie, tuż przed oddaniem recenzji do publikacji, sytuacja trochę się poprawiła), a jeśli zaznaczycie, że chcielibyście zagrać kultowym kosmicznym łowcą, będziecie musieli poczekać nawet kilka razy dłużej.

Po drugie - zadania, przed którymi stajemy jako członkowie oddziału Voodoo, mają drugorzędne znaczenie, a ich wpływ na przebieg gry nie jest znowu tak duży. Najważniejsze to dostać się w określone miejsce, przeżyć i uciec (polować na Predatora nie ma co, bo skurczybyka naprawdę trudno odesłać do krainy wiecznych... łowów). A do tego map jest raptem garstka i wszystkie są do siebie podobne. Ciągle dżungla, dżungla i dżungla.

Po trzecie - rozgrywka jest bardzo toporna. Jeśli graliście niedawno w Call of Duty czy Battlefielda, poczujecie się, jakbyście przenieśli się o dobrych kilka lat wstecz. Zarówno poruszanie się, jak i strzelanie mają kiepski feeling, który zniechęca do dalszej zabawy. Jedną z niewielu motywacji do rozgrywania kolejnych meczów jest to, że z czasem zbieramy doświadczenie, które zamieniamy na lepszy sprzęt.

O wiele ciekawiej gra się Predatorem, którego zadaniem jest wybicie do nogi oddziału Voodoo. Kosmita wykorzystuje do tego cały arsenał znany z filmów czy komiksów - działko laserowe, wielkie ostrze czy termowizję. Ponadto może bardzo wysoko skakać, wspinać się na drzewa i zachodzić wroga od tyłu niemal bezszelestnie. No i jest oczywiście bardzo wytrzymały. Szkoda, że tak rzadko ma się możliwość zabawy nim. I szkoda, że tylko pojedynki z nim wzbudzają emocje. Strzelaniny z udziałem przeciwników kierowanych przez komputer nawet do pięt im nie dorastają, głównie z powodu sztucznej inteligencji, która jest głupia jak każdy, kto myśli, że pokona Predatora w pojedynkę.

Przykro mi to pisać (bo uwielbiam filmy/komiksy z Ksenomorfem i Predatorem), ale Predator: Hunting Grounds to niewypał. Gra pozwala poczuć klimat przeboju z Arnoldem Schwarzeneggerem, czerpać przyjemność z gry przez godzinę czy dwie (później wkrada się monotonia, a matchmaking zaczyna doprowadzać do szału) i zabawić się w skórze Predatora (jeśli nie zaśniecie, czekając na zebranie ekipy), ale to w zasadzie wszystko, co ma do zaoferowania. Cała reszta wypada tutaj bardzo, bardzo słabo.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Predator: Hunting Grounds
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy