Pacific Rim: The Game

"Przyłącz się do bitwy przeciwko Kaiju w ostatniej nadziei ludzkości na przetrwanie" - zachęca zwiastun Pacific Rim: The Game. Jeśli jednak tak ma to wyglądać, to ja dziękuję, niech sobie ta nasza ludzkość przepada...

"Pacific Rim" to najnowszy film w reżyserii Guillermo del Toro. Może nie bardzo ambitny, ale widowiskowy i całkiem strawny. Przedstawia atak gigantycznego monstrum, które wyłania się ze szczeliny między wymiarami, na San Francisco. Co prawda wojsku udaje się go zabić (po tym, jak niszczy San Francisco i jeszcze trzy inne, pobliskie miasta), ale wkrótce dochodzi do kolejnych ataków. Ogromni najeźdźcy zyskują nazwę Kaiju, a do walki z nimi amerykańska armia wysyła równie duże, zmechanizowane jednostki bojowe - Jaegery. Zaczyna się największa jatka w historii ludzkości.

Reklama

Taka fabuła po prostu musiała doczekać się growej adaptacji. Przygotowało ją studio Yuke's, które do tej pory dało się poznać głównie dzięki całkiem niezłym seriom bijatyk - UFC Undisputed oraz WWE SmackDown. Tym razem również mamy do czynienia z bijatyką, ale z udziałem nie ludzi, a ogromnych potworów oraz robotów. Temat wydaje się wdzięczny, wręcz idealny na efekciarską "naparzankę" do odpalenia po ciężkim dniu w pracy. Cóż jednak z tego, jeśli Yuke's dało ciała na całej linii i przygotowało jedną z najgorszych growych adaptacji wszech czasów?

Pacific Rim: The Game to bardzo prosta gra. Nie oczekiwałem po niej niczego wielkiego, ale nie spodziewałem się też czegoś tak prostackiego. Ot, wybieramy jednego z Jaegerów i rozpoczynamy serię walk z kolejnymi Kaiju, ale nie tylko, bo podczas zabawy dochodzi także do pojedynków między dwoma Jaegerami oraz między dwoma Kaiju. Co za bezsens. Przy tym wszystkim można zapomnieć o ciekawej fabule i o tym, że odpaliliśmy właśnie na konsoli grę na podstawie kinowej produkcji.

Jednak fabuła fabułą, adaptacja adaptacją, ale można przymknąć na te mankamenty oko, gdyby Pacific Rim: The Game dawał radę w najważniejszym aspekcie, czyli w samej rozgrywce. To w końcu bijatyka, a nie gra fabularna. Jednak i ten, najważniejszy element został przez Yuke's rozłożony na łopatki. Walki między Jaegerami i Kaiju należą do najwolniejszych, najnudniejszych i najbardziej monotonnych, jakie kiedykolwiek widziałem (a widziałem wiele). Czasem oglądamy ładne ujęcia na burzone przez nas mosty czy wieżowce, ale to wszystko, co można dobrego napisać o pojedynkach w Pacific Rim: The Game. Przechodzenie tej gry to istna męka, a zakończenie tylko potwierdza fakt, że, kupując ją, popełniliśmy ogromny błąd.

Niczego nie zmienia fakt, że podczas zabawy zdobywamy punkty doświadczenia, które później możemy zainwestować w zakup własnego Jaegera, wyglądającego tak jak nam się podoba (oczywiście w granicach możliwości, jakie dali nam twórcy). Fajnie, że taka możliwość się pojawiła, ale za żart uznaję to, że autorzy każą płacić za dalsze zmiany. Jak inaczej można potraktować wprowadzenie mikropłatności do tak fatalnej gry, za którą trzeba uprzednio zapłacić kilkadziesiąt złotych?

Po przejściu głównego trybu chyba nikt nie będzie miał ochoty na kontynuowanie zabawy w opcji Survival, w której musimy pokonać kilku kolejnych przeciwników, dysponując tylko jednym paskiem życia. Jeśli komuś przeszło przez myśl, że może ta część Pacific Rim: The Game jest lepsza, uprzedzam - nie, nie jest. Autorzy pokusili się także o wprowadzenie trybu sieciowego, ale jeżeli zamierzasz go mimo wszystko wypróbować, życzę tylko powodzenia w poszukiwaniu partnerów do zabawy.

Pacific Rim: The Game próbuje wyglądać jak film, ale nijak jej się to udaje. Projekty Jaegerów i Kaiju są oczywiście identyczne jak w pierwowzorze, podobnie jak otoczenie, w którym toczą się walki, ale jakość wykonania woła o pomstę do nieba. Ścieżka dźwiękowa nie jest może tragiczna, ale szybko się nudzi.

Chyba nikt nie oczekiwał, że Pacific Rim: The Game będzie grą wybitną. Ja miałem tylko nadzieję, że sprawi ona małą, ale miłą niespodziankę, taką samą jak sprawił film. Tymczasem w jej przypadku doszło do katastrofy podobnej do tej, do której doszło na wielkim ekranie. Niech cię Kaiju zeżre, Yuke's!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Warner Bros
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy