Jazzpunk

Jak ja lubię takie historie. Gra, po której nie spodziewasz się niczego i od której nie wiesz, czego w ogóle wymagać, okazuje się jedną z weselszych przygód ostatnich miesięcy.

Autorzy Jazzpunk - kanadyjskie studio Necrophone Games - postanowili (przepraszam za wyrażenie) zrobić sobie jaja z amerykańskiego, szpiegowskiego kina lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jest mieszaniną zabawnych sytuacji, nawiązań oraz gagów, które przywodzą na myśl takie filmy, jak chociażby "Naga broń". Jeśli należycie do osób, które czują humor w wykonaniu świętej pamięci Leslie Nielsena, w Jazzpunku poczują się jak na występie swojego ulubionej grupy kabaretowej. Najlepiej z czasów PRL-u.

W Jazzpunku przenosimy się do alternatywnej, cyberpunkowo-jazzowej rzeczywistości i wcielamy w jednego z tajnych agentów. Jego nazwisko (trudno powiedzieć, czy prawdziwe) to Polyblank. W pierwszej scenie przybywa w futerale na lotnisko, z którego pędzikiem udaje się na spotkanie ze swoim przełożonym. Siada grzecznie na fotelu z poduszką-pierdzioszką, szef przedstawia mu jego nowe zadanie do wykonania (ma zinfiltrować radziecki konsulat), po czym kładzie się pijany pod biurkiem, a nasz małomówny bohater przenosi się w teren. Od pierwszej sekundy towarzyszy nam charakterystyczny dla gry humor, który oczywiście jednym się spodoba, a innym nie. Z pewnością też nie wszystkie żarty się twórcom udały, ale nasze ogólne wrażenia były bardzo pozytywne.

Reklama

Wydarzenia przedstawione w Jazzpunku obserwujemy z oczu bohatera. Gra w głównej mierze polega na przemierzaniu lokacji, wchodzeniu w interakcje z napotkanymi przedmiotami czy osobami oraz na rozwiązywaniu (raczej prostych) łamigłówek. Nie spodziewajcie się większych trudności w pokonywaniu kilku przygotowanych przez twórców rozdziałów. Nastawcie się natomiast na całe mnóstwo niedorzecznych sytuacji oraz zabawnych nawiązań do popkultury czy innych gier wideo. Autorzy popisali się także kreatywnością przy wymyślaniu gadżetów, z których korzystamy podczas misji. To wszystko wystarczy, aby zainteresować nas na tyle, żebyśmy nie chcieli opuszczać tej zwariowanej rzeczywistości aż do samego końca.

Niestety, ten następuje bardzo szybko. Na ukończenie wspomnianych kilku rozdziałów wystarczą nam dwie godziny. Nieco tylko więcej czasu będziemy potrzebowali, chcąc odszukać wszystkie przygotowane przez twórców atrakcje (nie wszystkie musimy znaleźć, aby móc dotrzeć do napisów końcowych). Nawet biorąc pod uwagę cenę Jazzpunka, która - na dzień pisania tej recenzji - wynosi na Steamie zaledwie 12 dolarów (to cena promocyjna, standardowa to 15 dolarów), nie brzmi to specjalnie atrakcyjnie. Z drugiej strony - płaciliśmy już znacznie więcej za niewiele dłuższe gry, prawda? I jednak szkoda byłoby Jazzpunka nie spróbować.

Jazzpunk jest grą zwariowaną, co oczywiście podkreślono jej stroną audiowizualną. Necrophone Games nie popisało się nowoczesną technologią - wręcz przeciwnie, ich produkcja wygląda przestarzale - ale stylistyką zdecydowanie chwyciło nas za serca. Kolorowe lokacje, szalone postacie (wyglądające tak, jakby powstały z tektury), migające wstawki, a to wszystko okraszone jazzową, stylizowaną na retro ścieżką dźwiękową. Wyszło dobrze, nawet bardzo dobrze. Gwarantujemy wam, że dawno czegoś takiego nie widzieliście ani nie słyszeliście.

Necrophone Games stworzyło nietypową, szaloną, zabawną (momentami wręcz przezabawną) grę, stanowiącą doskonały przerywnik między bardziej typowymi i poważniejszymi produkcjami. Szkoda tylko, że tak krótką. Kampania powinna być co najmniej dwa razy dłuższa. Ale może autorzy przygotują za jakiś czas dodatkowe misje? Z chęcią wrócilibyśmy do Polyblanka i jego zwariowanego świata.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama