House Flipper (PS4) - recenzja

House Flipper /materiały prasowe

​Lubię symulatory wszelkiej maści, ale gdybym miał testować każdy z nich, prawdopodobnie musiałbym spędzić całe życie z padem w dłoniach.

Jednak w House Flipper było coś, co skłoniło mnie do tego, by akurat jemu poświęcić jeden z wieczorów. Co takiego? Trudno mi powiedzieć. Być może moja sympatia do wszystkich programów telewizyjnych typu "kup, zrób i sprzedaj drożej". W grze studia Frozen District - jak pewnie się domyślacie - koncentrujemy swoje siły na kupowaniu taniu różnych nieruchomości, remontowaniu ich, a następnie sprzedawaniu z zyskiem. Proste jak budowa cegły, ale czy łatwe? I przede wszystkim - czy potrafi zainteresować na dłużej?

Nie upatrywałem w House Flipper przeboju, który spędzi mi sen z powiek. Liczyłem na to, że spędzę z nim przynajmniej kilka godzin, relaksując się podczas remontowania i urządzania domów. Mogłem to zrobić wprawdzie już dwa lata temu, kiedy do sprzedaży trafiła wersja na pecety, ale ostatecznie zrobiłem to dopiero ostatnio, odpalając edycję przeznaczoną na PlayStation 4. Czy gra spełniła moje oczekiwania i zdołała wciągnąć we flipowanie?

Reklama

Tak jak w pierwotnej wersji, tak i w wydaniu na PlayStation 4 skupiamy się na realizowaniu różnych zleceń remontowych, jak również na kupowaniu ruder, które po wykonaniu generalnego remontu sprzedamy z mniejszym lub większym zyskiem. To wszystko. Cała ta zabawa w odnawianie domów potrafi dać sporo przyjemności. Fajne jest samo oglądanie, jak rozpadająca się dziura na naszych oczach zmienia się w dom rodem z american dream.

Odrapane ściany, porozrzucane graty, odpadający tynk... Na początku praktycznie każde lokum wygląda tak samo. Początkowo wykonujemy tylko proste prace, takie jak posprzątanie bałaganu czy malowanie ścian. Jednak z czasem lista zadań ciągle się wydłuża. W końcu zaczynamy zajmować się naprawdę grubymi przeróbkami, obejmującymi burzenie czy stawianie ścian. Ostatecznie zajmujemy się także urządzaniem wnętrz. Liczba mebli i akcesoriów, które możemy do tego wykorzystać, jest zadowalająca.

Gorzej z różnorodnością zadań, jakie na nas czekają. Z początku wydaje się, że rosnący poziom skomplikowania oraz liczba elementów, z którymi możemy wchodzić w interakcję, wystarczą, by zapewnić zabawę przynajmniej na kilkanaście godzin. Jednak już po trzech-czterech godzinach spędzonych z House Flipper okazuje się, że to gra tak prosta i powtarzalna, że trudno myśleć o niej inaczej niż jak o tymczasowej odskoczni od poważniejszych produkcji.

Wydaje się, że powstała ona przede wszystkim z myślą o niedzielnych graczach, lubujących się w symulatorach, a w szczególności zainteresowanych tematyką nieruchomości. Przedstawiciele tej grupy nie posiadają raczej większych wymagań, co twórcy skrzętnie wykorzystali. Nie przyłożyli się specjalnie ani do rozgrywki (ta przestaje bawić maksymalnie po kilku godzinach spędzonych przed konsolą), ani do oprawy, która prezentuje co najwyżej przeciętny poziom (znajdą się pewnie tacy, którzy powiedzą, że jest wręcz brzydka).

Jeśli i ty należysz do wspomnianej powyżej grupy, możesz zainteresować się House Flipperem. Nieważne, czy wybierzesz wersję na pecety, czy na konsole - gra w obu przypadkach oferuje tę samą rozgrywkę i wygląda podobnie. Decydując się na zakup, pozbądź się przesadnych oczekiwań i nastawiaj się na maksymalnie kilka krótkich wieczorów z wirtualnym młotkiem i wałkiem malarskim w dłoniach. Nie sądzę, żebyś chciał spędzić z produkcją Frozen District więcej czasu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: House Flipper
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy