Firewall: Zero Hour - recenzja

Firewall Zero Hour /materiały prasowe

​Jeśli kupiłeś PlayStation VR i twierdzisz, że nie masz na nim w co grać - już masz. Jeżeli nie kupiłeś PlayStation VR, bo nie miałeś do tej pory powodu, aby to zrobić - już masz.

Firewall: Zero Hour to gra, która trafiła do nas niespodziewanie, skłaniając nas do tego, by sięgnąć do redakcyjnego kąta po mocno zakurzony PlayStation VR. Nie twierdzimy, że ta technologia do nas nie przemawia. Przeciwnie, wciąż widzimy w niej ogromny potencjał. Jednak cały czas brakowało nam dobrych okazji do tego, aby założyć gogle na głowę (nie licząc pojedynczych przypadków, jak Resident Evil 7, Gran Turismo Sport czy dodatek do Star Wars: Battlefront). Taka właśnie się pojawiła i udowodniła nam, że PlayStation VR wciąż żyje, a do tego może się doskonale sprawdzać w dynamicznych strzelankach.

Reklama

Tak, dobrze przeczytaliście. Firewall: Zero Hour to dynamiczna, pierwszoosobowa (a jakże) i do tego sieciowa (!) strzelanka. Nie udawana, nie naciągana, tylko pełnokrwista, niczym nieskrępowana strzelanka. Studio First Contact Entertainment pokazało, że VR może nie stanowić żadnego ograniczenia i pozwolić na zabawę w stylu chociażby kultowego Counter-Strike'a (swoją drogą, tematyka obu tytułów jest do siebie zbliżona). Po obszarze gry poruszamy się swobodnie i tak też strzelamy. Wszystko odbywa się tak, jak w większości sieciowych FPS-ów, z tą tylko różnicą, że... czujemy się tak, jakbyśmy "naprawdę tam byli".

Co więcej, Firewall: Zero Hour to nie zręcznościowy shooter, a gra, która w dużym stopniu kładzie nacisk na realizm. Zapomnijcie o przeprowadzaniu samotnych rajdów przez całą planszę - tutaj trzeba współpracować, komunikować się i nawzajem wspierać. Cały czas musicie być niezwykle ostrożni, gdyż nawet drobny błąd (na przykład wychylenie się zza węgła w nieodpowiednim momencie) może was kosztować życie. A wtedy nie będziecie już mogli powrócić. W Firewall: Zero Hour ginie się na dobre, w danej potyczce nie można się już zrespawnować.

Firewall: Zero Hour daje nam możliwość brania udziału w potyczkach dwóch czteroosobowych drużyn (w ich członków wcielają się albo wyłącznie żywi gracze, albo jedna z ekip kierowana jest przez sztuczną inteligencję). Jedna strona musi zdobyć dane znajdujące się na zabezpieczonym laptopie, a druga musi jej w tej przeszkodzić. To, o czym wspomnieliśmy wcześniej (realizm, nacisk na współpracę), oraz świetna konstrukcja map (w sumie dziewięć do wyboru) sprawiają, że w Firewall: Zero Hour można się poczuć jak podczas prawdziwej akcji oddziału specjalnego.

Rozgrywka w Firewall: Zero Hour potrafi być źródłem nie lada emocji i dać pokaźny zastrzyk adrenaliny, ale ma też swoje mankamenty. Po pierwsze - jeśli chcecie czerpać z gry maksimum, musicie wyposażyć się w Aim Controller. Gra jest sprzedawana w zestawie z tym urządzeniem, ale musicie liczyć się z wydatkiem rzędu około 300 złotych. Aim Controller zdecydowanie poprawia imersję, a do tego pozwala wam znacznie celniej strzelać.

Po drugie - Firewall: Zero Hour nie oferuje prawie żadnych treści dla pojedynczego gracza (nie licząc trybu szkolenia, który nudzi się po kilku podejściach), a zabawa z przypadkowymi osobami potrafi frustrować (ze względu na to, że raz trafi się lepiej, a raz gorzej, ale także na to, że wyszukiwanie chętnych często trwa dobre kilka minut). Bez wątpienia najwięcej przyjemności można czerpać z rozgrywki z przyjaciółmi. I tutaj pojawia się odwieczny problem, związany z koniecznością posiadania odpowiednio wyposażonych znajomych.

Z powyższego wynika, że Firewall: Zero Hour jest propozycją skierowaną do specyficznej grupy odbiorców (policzcie, ilu macie znajomych, którzy dysponują PlayStation VR). Jednak najważniejsza puenta jest taka, że PlayStation VR potrafi naprawdę wiele i że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż w najbliższych miesiącach otrzymamy kolejne bardzo udane gry przeznaczone do zabawy w wirtualnej rzeczywistości. Firewall: Zero Hour pokazuje, że można - i nawet jeśli nie osiągnie sukcesu komercyjnego, to być może będzie kamieniem węgielnym dla VR-owej rozgrywki z prawdziwego zdarzenia. A jeśli tylko będziecie mieli okazję w niego zagrać, koniecznie spróbujcie. My już dawno nie czuliśmy takich emocji podczas sesji przed konsolą.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama