Ash of Gods: Redemption - recenzja

Ash of Gods /materiały prasowe

​Patrząc na Ash of Gods: Redemption, nie sposób uniknąć skojarzeń z serią The Banner Saga. Czy można go nazwać bezczelną kalką, a może naśladowca przebił oryginał?

W Ash of Gods: Redemption przenosimy się do świata fantasy i poznajemy historię trójki bohaterów. Pierwszy z nich to Thorn Brenin, wojownik pragnący uratować swoją córkę Gledę. Drugi to Hopper Rouley, także wojownik, ale potrafiący czarować. Trzeci zaś to Lo Pheng, pozbawiony skrupułów zabójca. Historia każdego z nich jest ciekawa, ale można spośród nich wyróżnić te wyraźnie lepsze i gorsze (naszą ulubioną była opowieść o Thornie).

Fabuła jest zdecydowanie najważniejszym elementem Ash of Gods: Redemption. Poznajemy ją, przede wszystkim czytając ogromną ilość tekstów dialogowych (przerywniki filmowe oglądamy bardzo rzadko). Nie mielibyśmy z tym żadnego problemu (wręcz przeciwnie, uwielbiamy "czytane" produkcje), gdyby nie to, że gra została przetłumaczona z języka oryginalnego (rosyjskiego) na angielski w taki sposób, że nie sposób być wobec tego obojętnym ani nawet przymknąć nieco oko. Wydawca, oszczędzając na profesjonalnym tłumaczeniu, sprawił, że często trudno zrozumieć, o co chodzi, a nawet, jeśli załapiemy sedno, dochodzenie do niego bywa przeważnie bolesne. W każdej innej grze można by to wybaczyć, ale nie w takiej, w której prawie cała zabawa polega na czytaniu.

Reklama

Według obietnic twórców, opowieść w Ash of Gods: Redemption rozwija się w zależności od tego, jakie decyzje podejmujemy. I tak rzeczywiście jest, ale czasem trudno zauważyć zależności między poszczególnymi wydarzeniami. Niektóre wybory, których dokonujemy, prowadzą nas do innych zakończeń niż można by się spodziewać. Na szczęście częściej mamy jednak do czynienia z logicznymi sytuacjami.

W Ash of Gods: Redemption dużo podróżujemy. Po świecie gry przemieszczamy się, korzystając z nie do końca udanej mapy. Na pierwszy rzut oka wydaje się być w porządku - jest ładna, szczegółowo opracowana - ale z czasem przekonujemy się, że jest na niej trochę zbędnych elementów, za to w innych miejscach brakuje stosownych objaśnień. Autorzy wpadli na pomysł, abyśmy musieli zbierać magiczne kamienie, które chronią kontrolowaną drużynę przed działaniem złej magii. Gdy tylko nam ich zabraknie, członkowie ekipy zaczną najpierw słabnąć, a później umierać. Może to ciekawy pomysł, ale w praktyce utrudnił nam on tylko czerpanie przyjemności z gry (co i tak, jak już wiecie, nie było wcale łatwe).

Trzecim ważnym elementem Ash of Gods: Redemption - obok zgłębiania fabuły i eksploracji - jest walka. Jest ona podzielona na tury i oparta o dwie cechy, którymi opisane są poszczególne postacie: żywotność oraz energię. Zasady są proste, ale to nie znaczy, że wygrywanie jest łatwe. Przeciwnie, sztuczna inteligencja zawiesza poprzeczkę dość wysoko i aby zwyciężać, musimy wykazać się taktycznym zmysłem (m.in. robiąc użytek z magicznych kart), a także podejmować ryzyko. Jedyne, co nam doskwierało, to czas trwania potyczek. Nawet te krótkie trwają po kilka minut. Chciałoby się, aby do ich rozwiązania dochodziło szybciej i aby kolejne walki nie opóźniały w aż takim stopniu rozwoju fabuły.

Ash of Gods: Redemption na każdym kroku przypomina The Banner Saga, ale w żadnym aspekcie nie wypada równie dobrze, a już na pewno nie lepiej niż ona. Ciekawa, ale trudna do przyswojenia fabuła (głównie przez kiepskie tłumaczenia), niedopracowana eksploracja czy nieco przydługie potyczki (choć sama mechanika walki jest całkiem udana) to rzeczy, na które bez wątpienia mamy prawo ponarzekać. Nie możemy natomiast powiedzieć złego słowa o oprawie audiowizualnej (również, a jakże, wzorowanej na The Banner Saga). Cała gra została ręcznie narysowana i efekt jest świetny, a ścieżki dźwiękowej, która towarzyszy nam podczas zabawy, chciałoby się słuchać i słuchać.

Ash of Gods: Redemption to niezła gra, w którą... trudno się gra. W dużym stopniu stała się ona ofiarą kiepskich tłumaczeń na angielski, przez które nie tylko osoby słabo znające język Szekspira będą miały problem ze zrozumieniem, o co chodzi w poszczególnych historiach. Nie mamy twórcom za złe, że tak mocno inspirowali się The Banner Saga. Chcielibyśmy tylko, aby ich gra przynajmniej pod niektórymi względami wypadała tak dobrze, jak inspiracja.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy