Ryse: Son of Rome - nasi ludzie już grali!

Pierwszym tytułem, który zaprzyjaźniona redakcja serwisu cdaction.pl miała okazję ograć na tegorocznych E3, okazał się dawny Codename Kingdoms, czyli Ryse, od poniedziałku znany jako Ryse: Son of Rome.

Tworzony przez Cryteka na wyłączność Xboksa One tytuł ma być niewymagającą Kinecta brutalną naparzanką w realiach starożytnego Rzymu. Bohaterem Ryse jest kierowany przez gracza generał Marius Titus, który w wersji prezentowanej na targach dowodzi inwazją legionów na opanowane przez barbarzyńców nadmorskie fortyfikacje.

Po ukończeniu tego niedługiego dema wnioski mieliśmy dwa. Po pierwsze: pad nowego Xboksa One rzeczywiście może się podobać - jest lepszy, niż uznany kontroler Xboksa 360. Po drugie, ważniejsze jednak Ryse: Syn Rzymu to niekoniecznie ta nowa jakość, jakiej oczekiwaliśmy po grach "następnej generacji". Ryse ma większy rozmach i ładniejsze tekstury, ale w gruncie rzeczy to wciąż liniowa, napędzana skryptami zręcznościówka, w którą zagrać wprawdzie można, ale wcale nie trzeba.

Zwłaszcza, że system walki jest w Ryse bardzo prosty i bazuje w dużej mierze na QTE aktywujących brutalne, ale powtarzalne finiszery. W praktyce wystarczy wyczuć, kiedy uderzać, a kiedy blokować - wszystko inne, w tym filmowe sekwencje formowania żółwia - osłaniania się przed strzałami - sprowadzają się do wciśnięcia jednego przycisku.

A jakby tego było mało wystarczy chwilę popatrzeć z boku, by dostrzec cięcia w animacji pracy nóg postaci, słaby efekt dymu, czy ogromną powtarzalność finiszerów. Okazuje się, że wbrew oczekiwaniom dyscyplina wśród barbarzyńców była tak duża, że nie tylko atakowali, ale i ginęli identycznie - nawet skopywani z murów zawsze robili to z jednego miejsca. Koniec końców jak na razie Ryse: Son of Rome nie jest moim "trzeba zagrać", jak Forza Motorsport 5 czy Titanfall.

CD Action
Dowiedz się więcej na temat: Ryse: Son of Rome | Crytek
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy