Dubbingowanie gier szansą na odzyskanie aktorskiej popularności

W Polsce niejednokrotnie spotykaliśmy się z sytuacją, kiedy dana gra była dodatkowo promowana dzięki nazwisku znanego aktora, który podkładał w niej głos.

W Ameryce jest podobnie, ale powoli coraz bardziej zauważalny staje się trend odwrotny, polegający na tym, że aktorzy, których blask już przygasł, wracają do sławy dzięki podkładaniu głosu postaciom z gier.

Agencja Reuters w artykule pod wiele mówiącym tytułem: "Gry wideo dają aktorom drugą szansę" opisała tę sprawę. Powołując się na kilka przykładów pokazała, jak znani dawniej aktorzy na powrót stają się rozpoznawalni właśnie dzięki swym wirtualnym wcieleniom.

Jednym z nich jest Keith David, znany z "The Thing" (pl. "Coś"), filmu Johna Carpentera z 1982 roku, który ostatnio coraz częściej udziela się jako osoba podkładająca głos pod bohaterów gier. W Stanach jest już proszony o autografy tylko dlatego, że zagrał charakterystycznego bohatera serii Halo, Arbitra. Ostatnio z kolei użyczył swojego głosu kapitanowi Andersonowi, jednej z postaci uniwersum Mass Effect.

Reklama

Podobnie wygląda spawa innych, dawniej powszechnie rozpoznawanych aktorów. Przykładowo spartiata Kratos, główny bohater bestsellerowej serii God of War, mówi głosem Terrence Carsona, gwiazdy komediowego serialu z lat dziewięćdziesiątych "Living Single".

Z kolei Reuben Langdon, posiadający doświadczenie jako kaskader oraz aktor występujący we wschodnich filmach akcji, nie był rozpoznawalny w Stanach Zjednoczonych do momentu, kiedy zaczął współpracować przy tworzeniu postaci głównego bohatera Devil May Cry 3, Dantego (głos i motion-capture). Od tej pory zasypywany jest prośbami o autografy i wciąż zapraszany na różne konwenty (w Dantego wcielił się również w nadchodzącej produkcji Devil May Cry 4). "Zanim gra trafiła do sprzedaży, nikt mnie nie kojarzył. Teraz wzbudzam więcej zainteresowania niż kiedykolwiek było mi dane jako aktorowi filmowemu" - powiedział.

Wraz ze zwiększającym się znaczeniem branży gier oraz idącym za tym wzrostem jej wartości finansowej coraz więcej aktorów interesuje się tym medium. Niestety, jak przyznał Lev Chapelsky zajmujący się kontraktowaniem aktorów do podkładania głosów w grach, gwiazdy ekranu nie rozumieją specyfiki branży i domagają się takich samych tantiem, jak w przypadku filmów. Nie biorą w ogóle pod uwagę faktu, że "w grze całość rozrywki kryje się w rozgrywce, która jest o wiele ważniejsza niż wkład aktorski". Dlatego też dochodzi do takich sytuacji jak ta, w której słynny aktor zażądał za godzinną sesję nagraniową 750 tysięcy dolarów. Oczywiście jego oferta została odrzucona, ale zdarzyło się, że przy produkcji jednej (Chapelsky nie chce ujawnić jakiej) gry aktor zainkasował 500 tysięcy za jedną sesję. Jest to zdaniem Chapelsky'ego precedens, który daje gwiazdom i ich agentom mylne mniemanie o zarobkach w branży gier, gdzie średnio za jedną czterogodzinną sesję płaci się 750 dolarów.

Wygląda więc na to, że choć kokosów na miarę hollywoodzkich produkcji nie da się na dubbingu zbić, to jest to pewien sposób na to, by przypomnieć o sobie i stać się rozpoznawalnym. A celebrities żyją z tego, że są sławni.

Gracze również nie powinni narzekać z obrotu, jaki przyjęły sprawy, ponieważ dzięki temu mogą spodziewać się coraz lepszej jakości i wiarygodności dialogów w grach, co sprawia, że fabuła staje się ciekawsza, bohaterowie bardziej rzeczywiści, a sama gra bardziej wciągająca.

Gry-Online
Dowiedz się więcej na temat: aktor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy