Spis treści:
- Przyczajona groza
- Widmo nad Innsmouth
- W górach szaleństwa
- Kolor z przestworzy
W skrócie
- Stygian: Outer Gods to wymagający survival horror z elementami RPG, idealny dla fanów Lovecrafta.
- Gra oferuje trudny system walki i mroczny klimat bez tanich jumpscare’ów.
- Pomimo pewnych niedociągnięć technicznych, tytuł wyróżnia się atmosferą oraz potencjałem na najlepszą grę osadzoną w lovecraftowskim uniwersum.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Stygian: Outer Gods nie jest kolejnym symulatorem chodzenia, w którym nasza rola ogranicza się do czytania notatek i oglądania macek w oddali. To pełnokrwisty survival horror wzbogacony o lekkie elementy RPG i eksplorację, który rzadko prowadzi gracza za rękę. Już pierwsze minuty z wczesną wersją gry uświadamiają, że mamy do czynienia z produkcją wymagającą. Miejscami nawet bardzo.
System walki wymusza metodyczność. Zapomnijcie o tempie znanym chociażby z remake'u Resident Evil 4. Tutaj starcia są wolniejsze i znacznie bardziej ryzykowne. Przeciwnicy uderzają mocno, a my musimy nieustannie kontrolować pasek wytrzymałości. Każdy zamach bronią białą kosztuje nas cenną energię, więc bezmyślne "klikanie" wrogów kończy się szybką śmiercią. Trzeba blokować, unikać ciosów i wyczekiwać na idealny moment do kontry.
Walka wręcz bywa momentami toporna, a mechanika czasem płata figle, przez co czasem najskuteczniejszą taktyką okazuje się zwykłe wykorzystywanie błędów sztucznej inteligencji. Nie jest to jednak wada, która przekreśla przyjemność z rozgrywki. Wymaga po prostu przyzwyczajenia i zaakceptowania pewnej sztywności, typowej dla starszych przedstawicieli gatunku.
Przyczajona groza
Strzelanie wypada znacznie bardziej intuicyjnie, ale amunicja to towar deficytowy. Możemy ją znaleźć w świecie gry lub wytworzyć, jeśli posiadamy odpowiednie surowce i schematy. Jednak nigdy nie dotarłem do momentu, w którym poczułem się bezpiecznie. Posiadanie piętnastu kul do rewolweru to w Stygian: Outer Gods bogactwo. Taki balans wymusza chłodną kalkulację - często lepszym rozwiązaniem jest ucieczka niż wdawanie się w otwarty konflikt z grupą maszkar.

Widmo nad Innsmouth
Akcja toczy się w ponurym miasteczku rybackim, które pełni rolę centralnego huba. Projekt lokacji zasługuje na pochwałę. Miasteczko pełne jest skrótów do odblokowania, zamkniętych domów i sekretów, które odkrywamy w miarę zdobywania nowych przedmiotów czy umiejętności. Fani układu mapy z Resident Evil: Village poczują się tu jak w domu. Struktura przypomina nieco metroidvanię - co jakiś czas wracamy do odwiedzonych wcześniej miejsc, by otworzyć nowe przejścia. Dostępne są też opcjonalne zadania poboczne.
Twórcy zaimplementowali system rozwoju postaci, ale wymaga on lepszego zbalansowania. Niektóre umiejętności są niezbędne, a inne niemal bezużyteczne - i trudno zorientować się, które są które. Podobnie rozczarowuje zdolność rozmowy ze zmarłymi. Poza kilkoma pogawędkami z konkretnymi zwłokami nie wpływa znacząco na przebieg rozgrywki.

Zupełnie inaczej wygląda kwestia otwierania zamków. To zdecydowanie najważniejsza umiejętność w grze. Ignorując ją, odcinamy się od sporej części zasobów i zamkniętych pomieszczeń. Taka dysproporcja w użyteczności talentów to jeden z największych minusów na tę chwilę.
W górach szaleństwa
Jak na grę lovecraftowską przystało, nie mogło zabraknąć mechaniki poczytalności. Nie jest ona przesadnie skomplikowana. Obserwowanie niepokojących zjawisk drenuje nasz pasek zdrowia psychicznego. Efekty są przewidywalne: obraz zaczyna się rozmazywać, słyszymy szepty, a postać mamrocze pod nosem bluźniercze frazy na widok kapliczek. Jeśli wskaźnik spadnie do zera, gra się kończy.

System ten dodaje kolorytu, ale nie jest tak radykalny, jak w kultowym Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth, gdzie bohater mógł popełnić samobójstwo. Poczytalność regenerujemy przedmiotami lub w bezpiecznych pomieszczeniach.
Warto nadmienić, że gra nie straszy tanimi jumpscare'ami. Zamiast tego buduje ciężki, przytłaczający klimat, który niekoniecznie wywoła palpitacje serca, ale skutecznie utrzymuje nas w stanie niepokoju.

Kolor z przestworzy
Wczesny dostęp rządzi się swoimi prawami, co widać w optymalizacji. Stygian: Outer Gods wygląda miejscami dobrze, a miejscami wręcz znakomicie. Niestety, nawet na mocnym pececie będziecie musieli obniżyć ustawienia graficzne, by utrzymać jako taką płynność.
Fabuła na ten moment stanowi jedynie tło. Jest obecna, spełnia swoje zadanie, ale nie porywa. Historię poznajemy głównie przez narrację środowiskową i notatki opisujące tragiczne losy miasteczka. Brakuje tu mocniejszego uderzenia, które przykułoby do ekranu nie tylko chęcią eksploracji, ale i ciekawością "co dalej".

Po spędzeniu z grą kilku wieczorów jestem dobrej myśli. Stygian: Outer Gods ma solidne fundamenty. Eksploracja wciąga, walka (mimo toporności) satysfakcjonuje, a klimat wylewa się z ekranu. Jeśli deweloperzy poprawią balans umiejętności i wyeliminują problemy techniczne, możemy otrzymać jedną z najlepszych gier w tym uniwersum od lat.











