Na pierwszy rzut oka Holstin przypomina jakąś fanowską, pixel artową wariację na temat starych survival horrorów. Przedstawiona w rzucie izometrycznym, sprawia wrażenie przygodówki z elementami grozy. Wystarczy jednak ruszyć lewym bumperem, by odkryć, że całość jest w pełni trójwymiarowa, przenieść się za plecy głównego bohatera i… zacząć strzelać niczym w stylu a'la Resident Evil czy Silent Hill.
Co więcej, naprawdę działa. Nie tylko strzelanie sprawia przyjemność. Nawet samo przełączanie się w każdej nowej lokacji na widok zza pleców, aby zobaczyć otoczenie z zupełnie innej perspektywy, to niemała frajda. A jakby tego było mało, w pewnym momencie widok znów się zmienia. Gdy wsiadamy za kierownicę samochodu, patrzymy na świat oczami protagonisty. Jeszcze nie widziałem takiej zabawy perspektywą. To coś naprawdę ożywczego.
Podsumowując, w perspektywie izometrycznej - ale pozwalającej w każdej chwili na obrót kamery - eksplorujemy lokacje, rozmawiamy z NPC-ami (naprawdę dziwni ludzie), rozwiązujemy łamigłówki (raczej proste), a także walczymy wręcz, np. z użyciem łomu. Z kolei gdy chcemy postrzelać, wciskamy lewy bumper i przenosimy się za plecy bohatera. Proste, intuicyjne, przyjemne. Warto dodać, że każdą bronią operuje się trochę inaczej - zarówno palną, jak i kontaktową.

Survival horror na polskiej prowincji
Holstin przenosi nas nie do amerykańskiego domostwa czy japońskiej wioski, tylko do zatęchłej, odciętej od świata Polski lat dziewięćdziesiątych (z całym dobrodziejstwem inwentarza, w tym z przygrywającym z radyjka disco polo). Od pierwszej chwili, w której poznajemy głównego bohatera - Tomasza - czujemy, że coś dziwnego wisi w powietrzu. Na ulicach kręcą się pół-zombie, ale też zwyczajni mieszkańcy, którzy z niepokojącym spokojem sprzedają nam naboje za papierosy i chętnie wymieniają plotki, jakby nic się nie stało. Atmosfera jest tutaj najważniejsza - wszędzie czuć coś znajomego, ale jednocześnie na każdym kroku czai się groza i dziwność.

Zarządzanie stresem
Twórcy nie kryją inspiracji serią Resident Evil. Ekwipunek oparto na siatce znanej z Resident Evil 4. Tu naprawdę trzeba podejmować trudne decyzje, czy warto zostawić amunicję, żeby zmieścić paczkę fajek (czyli tutejszą walutę). Z miejsca pojawia się ten przyjemny, znajomy stres: nie da się mieć wszystkiego, a każda kolejna zdobycz to ryzyko, że przy pierwszym lepszym starciu zostaniemy z pustymi rękoma. Co prawda z czasem powiększamy przestrzeń na przedmioty, ale i tak ciągle jest go za mało.

Demo na godzinę, ale wystarczy
Z całą pewnością nieco ponad godzina spędzona z Holstinem, wystarczyła, aby zainteresować mnie grą oraz ciągiem dalszym historii, którą przedstawia. Kończy się akurat w momencie, w którym siadamy za kółko zdezelowanego auta i musimy jechać przez ciemny las, aby - być może - dokonać przełomu w prowadzonym śledztwie. Pozostawiając mnie z pytaniem: "co tam dalej się wydarzy?!". Jeśli pełna wersja Holstina utrzyma tempo, intrygę i klimat z dema, możemy dostać jedną z najciekawszych gier grozy nie tylko z Polski, ale i z Europy. Trzymam kciuki, bo ten pixelowy koszmar z polskiego podwórka naprawdę intryguje.