Hatred - recenzja
Hatred wzbudziło spore zainteresowanie na kilka miesięcy przed premierą, ale nie dotyczyło ono rozgrywki...
... lecz tematyki podjętej przez autorów. Studio Destructive Creations, dla którego jest to debiutancka produkcja, zdecydowało się na promocję swojego produktu poprzez kontrowersje. Te wywołano, przygotowując niezwykle brutalną treść. Głównym bohaterem Hatred jest bezimienny psychopata, który po prostu chwyta za broń i wychodzi na ulice, aby zabijać. Wszystkich po kolei. Nikt nie ma prawa znaleźć się na jego drodze i przeżyć. I w zasadzie tylko tyle się liczy, jeśli idzie o tło fabularne. Czy czegoś wam to nie przypomina? No jasne, Postal. Autorzy Hatred ewidentnie się na nim wzorowali.
I widać to także po zaserwowanej przez nich rozgrywce. Została ona ukazana w rzucie izometrycznym, a naszym celem jest brnięcie przez kolejne etapy i strzelanie do wszystkiego, co się rusza. Zaczyna się dość, hm, kameralnie, bo bez większych problemów zabijamy nasze pierwsze ofiary. Natomiast z czasem robi się coraz trudniej, a to dlatego, że do akcji wkracza policja oraz oddziały specjalne. Stawienie im czoła wcale nie jest łatwym zadaniem, nawet na najniższym poziomie trudności, więc przygotujcie się na wyzwanie. Hatred nie jest grą dla niedzielnych graczy.
Nie jest też z pewnością propozycją dla osób wrażliwych na bezsensowną przemoc oraz widok krwi. Hatred jest krwawe na każdym kroku i autorzy tylko nieznacznie stonowali swoje pierwotne zapędy, mające na celu uczynić ich grę najbardziej brutalną i przez to niesmaczną elektroniczną produkcją ostatnich lat (w efekcie nie strzelamy na przykład do dzieci). Pierwsza kwestia z brzegu - jak główny bohater regeneruje zdrowie? Poprzez dobijanie rannych, konających i całkowicie bezbronnych ofiar. Wystarczy podejść do jednej z nich i strzelić jej z metra w głowę. Myślę, że nie tylko dla nas jest to odpychające...
Pomijając już jednak wylewającą się z ekranu przemoc, rozgrywka w Hatred prezentuje się wcale nie najgorzej. Na pewno można docenić w niej to, że przez pewien czas daje trochę radości ze swobodnego biegania i strzelania. Można też docenić to, że jesteśmy rzucani na sporych rozmiarów plansze, które dają nam możliwość nieliniowego przechodzenia "misji". No i można docenić efektowną demolkę, którą oglądamy na ekranie, ukazaną w czarno-białej tonacji, urozmaicanej pomarańczem (ogień) czy czerwienią (krew).
Jednak po około godzinie spędzonej z Hatred przedstawiona przez Destructive Creations konwencja zaczęła nas nużyć. Nie ma się co dziwić - jest schematyczna, jednostajna, mało urozmaicona. Nie ma tu też żadnej myśli przewodniej, która trzymałaby nas przy ekranie. Nie ma tu interesującego wątku fabularnego czy ciekawych urozmaiceń. Cały czas tylko idziemy i wystrzeliwujemy tony naboi. Prawdę pisząc, wątpimy, że znajdzie się ktoś, kto ukończy kampanię (trwającą 5-6 godzin), nie ziewnąwszy przy tym ani razu.
Kolejną wadę Hatred dostrzegamy w warstwie technicznej. Nie idzie tu jednak o grafikę, która jest całkiem przyjemna dla oka, ale o optymalizację. Ta niestety mocno kuleje, przez co nawet na średniej jakości sprzęcie możecie mieć problem z rozgrywką na wysokich ustawieniach. A nawet na tychże gra nie prezentuje od strony wizualnej formy powyżej przeciętnej. Ot, to taka "średnia krajowa". Autorzy nie ustrzegli się też różnego rodzaju błędów - mniejszego i większego kalibru. Przede wszystkim dokuczały nam te dotyczące zachowań naszych przeciwników, czasem kompletnie irracjonalne.
Hatred to gra, która prawdopodobnie nie miałaby szans się przebić, gdyby nie kontrowersje. Jednak nie ma w tym nic złego. Nie każda firma ma budżet na promocję. Jednak bardzo byśmy chcieli, aby za tymi kontrowersjami szła naprawdę niezła jakość. Niestety, produkcja Destructive Creations jest po prostu przeciętna. Jednak, tak z drugiej strony patrząc, jeśli wziąć pod uwagę to, że to niskobudżetowy debiut, to pracownicy gliwickiego studia mogą być z siebie zadowoleni.