Przyzwyczailiśmy się już do polityki Ubisoftu, zgodnie z którą ostatnio każda odsłona serii Far Cry otrzymuje po jakimś czasie spin-off. Jednak nie do końca nam się ta strategia podoba.
A może nawet nie tyle sama strategia, co jej wykonanie. Gdyby owe spin-offy były pełnowartościowymi produktami, przedstawiającymi ciekawe pomysły na rozgrywkę czy porywające historie do opowiedzenia, nie mielibyśmy nic przeciwko. A pamiętamy przecież, czym był Far Cry Primal. Choć gra przenosiła nas do epoki kamienia łupanego (sam zamysł był super!), to jednak mieliśmy do czynienia z odgrzewanym (w jaskini) kotletem, w którym mapę skopiowano z czwartej części i który był wart co najwyżej połowę swojej pierwotnej ceny. Z Far Cry: New Dawn - jak można się było zresztą spodziewać - jest podobnie. To kolejny odgrzewany kotlet. I chyba już trochę zepsuty, bo różowo-seledynowy.
Far Cry: New Dawn przedstawia ciąg dalszy historii opowiedzianej w piątej części serii. Przypomnijmy, że "piątka" opowiadała o groźnej sekcie panoszącej się w amerykańskim hrabstwie Hope County. Jego charyzmatyczny przywódca, Joseph Seed, w 2017 roku (w którym toczyła się akcja gry) przepowiadał rychły koniec świata. W Far Cry: New Dawn dowiadujemy się, że do owej apokalipsy już doszło... wszak w spin-offie przychodzi nam poznać świat niedługo po niej. Minęło dokładnie siedemnaście lat od wojny nuklearnej, która niemal położyła kres ludzkości. Ci, którzy przeżyli, muszą walczyć o przetrwanie w nowej rzeczywistości, która jest nie tylko brutalna, ale i... piękna. Okolicę porasta gęsta, zielono-różowa roślinność, a na niebie można podziwiać seledynową zorzę. Jednak naszym głównym zadaniem nie jest oglądanie krajobrazów, a powstrzymanie dwóch bezwzględnych bliźniaczek - Lou i Mickey - które zaprowadziły w okolicy swoje rządy. Stoi za nimi armia anarchistów uzbrojonych po same zęby.
Choć powyższe wprowadzenie może brzmi interesująco, w praktyce fabuła i postacie okazują się zwyczajnie przeciętne. Scenariusz przedstawiony w Far Cry: New Dawn jest zwyczajnie miałki, a bohaterowie - zarówno ci po naszej stronie, jak i ci po przeciwnej - nie potrafili nas do siebie przekonać (są barwni, ale raczej tylko w tym dosłownym znaczeniu). Niczego szczególnego nie dostrzegliśmy także we wrogach, czyli bezmyślnej armii motocyklistów. To aż dziwne, że mając tak duże pole do popisu, autorzy poszli na łatwiznę i nie postarali się o ciekawą opowieść ani interesujące persony.
To samo można, niestety, napisać o mechanice. W Far Cry: New Dawn robimy to samo, co do tej pory, czyli eksplorujemy planszę (którą - jeśli graliście w "piątkę" - poniekąd już znacie), wykonujemy często powtarzalne zadania czy odbijamy wrogie posterunki. Co prawda, pojawiła się nowa broń (wyrzutnia pił, którą pewnie widzieliście w zwiastunach), nowe umiejętności czy nowa waluta (zamiast dolarów zdobywamy etanol, który pozwala nam rozbudowywać bazę i rozwijać bohatera), ale wrażenia z rozgrywki są zgoła podobne. Nie brakuje też grindu, który sztucznie wydłuża zabawę. A przejście całej gry powinno wam zająć około dziesięciu godzin. Czyli niewiele. A jeśli weźmiemy pod uwagę sztuczne zawyżenie tego wyniku, sami widzicie, że Far Cry: New Dawn to raczej wydmuszka niż strzelanka, w którą trzeba zagrać.
Choć jest tutaj jedna nowość, która przypadła nam do gustu. To ekspedycje - dodatkowy moduł w kampanii dla pojedynczego gracza, który dowodzi, że twórcom jednak trochę się chciało. Polegają one na tym, że z głównej siedziby śmigłowiec zabiera nas na zupełnie nieznane obszary, położone poza terytorium Hope County. Raz jest to opuszczony most, innym razem zniszczony tankowiec, a jeszcze innym - baza założona przez bandytów w dawnym więzieniu Alcatraz. Podczas tych misji naprawdę dobrze się bawiliśmy!
Nie można natomiast odmówić grze tego, że pięknie wygląda. Podobnie jak w Far Cry 5, przyjemność potrafiliśmy czerpać z samego eksplorowania Hope County. Wprawdzie tę okolicę zdążyliśmy już poznać, ale w postapokaliptycznej wersji wygląda na tyle inaczej i na tyle urokliwie, że nie potrafiliśmy się powstrzymać od swobodnego zwiedzania. Wzorowo wypada także udźwiękowienie, do czego Ubisoft zdążył nas już przyzwyczaić. Osoby odpowiedzialne za ścieżkę dźwiękową czy voice acting zrobiły, co mogły, żeby zbudować ciekawy postapokaliptyczny klimat. Dziwi nas natomiast to, że w grze jest tyle błędów (mamy wrażenie, że więcej niż w "piątce").
Far Cry: New Dawn to gra, za którą bylibyśmy skłonni zapłacić co najwyżej 80 złotych, czyli - podobnie jak za Far Cry Primal - mniej więcej połowę pierwotnej ceny. To dość przeciętny dodatek do historii z "piątki", który wprowadza ciekawą (wizualnie) wizję świata po apokalipsie oraz interesujące ekspedycje, ale... to wszystko. Chociaż to tylko spin-off, można by oczekiwać czegoś znacznie więcej.