Command & Conquer: Remastered Collection - recenzja

​Electronic Arts od czasu do czasu potrafi pozytywnie zaskoczyć. Jeszcze niedawno zachwycaliśmy się pierwszą od dawna dobrą (ba, bardzo dobrą!) grą w uniwersum Gwiezdnych Wojen...

... a teraz otrzymaliśmy remaster pierwszych części Command & Conquer oraz Red Alerta, od którego nie można było chyba oczekiwać niczego więcej. Studia Petroglyph Games oraz Lemon Sky połączyły siły, by w godny naśladowania sposób odświeżyć króla erteesów. Zrobili wszystko, co mogli, by w te już ponad dwudziestoletnie gry grało się z przyjemnością dzisiaj (w zupełnie przecież innej epoce), a jednocześnie udało im się nie zachować niepowtarzalny klimat oryginałów.

W skład Command & Conquer: Remastered Collection wchodzi pierwsza część serii (ta z 1995 roku), pierwsza odsłona Red Alerta (wydanego rok później), a także komplet dodatków do nich: Covert Operations (1996), Counterstrike (1997) oraz Aftermath (1997). To w sumie przeszło 100 scenariuszy dla pojedynczego gracza oraz ponad 250 plansz do rozgrywki w multiplayerze. Łatwo przeliczyć, że przekłada się to nawet na setki godzin do spędzenia przed komputerem. Jednak oczywiście nikt nie miałby na to ochoty, gdyby sam remaster okazał się lichy.

Reklama

Na szczęście nic z tych rzeczy! Command & Conquer: Remastered Collection to kolejna miła niespodzianka od Electronic Arts. Wznowienie wypada wzorowo praktycznie pod każdym względem. Przerywniki filmowe (szczególnie te renderowane w 3D, bez aktorów) trącą myszką, ale dzięki upscalingowi da się je oglądać (te z udziałem aktorów wywołują przyjemne uczucie nostalgii). Z kolei do grafiki podczas właściwej zabawy przyczepić się nie można. Autorzy zremasterowali wszystkie plansze, wszystkie jednostki, wszystkie elementy interfejsu... no, wszystko. Gra wygląda tak, jak dawniej (jeśli nie pamiętacie, w każdej chwili będziecie sobie mogli przypomnieć, wciskając spację), a jednocześnie tak, jakby ktoś niedawno wpadł na pomysł stworzenia erteesa w konwencji retro. Czasem byłem świadkiem dziwnych szarpnięć animacji, ale podejrzewam, że problem rozwiąże któraś z popremierowych łatek. Poza tym Command & Conquer: Remastered Collection prezentuje się dokładnie tak, jak tego oczekiwałem.

To samo mogę powiedzieć o udźwiękowieniu. Gdyby nie te głosy, te dźwięki i ta muzyka, Command & Conquer nie byłby tym, czym okazał się lata temu (kamieniem milowym, który z łezką w oku wspominają wszyscy miłośnicy erteesów). I takie samo wrażenie mam dzisiaj. Zarówno dźwięki, głosy i muzyka "robią robotę" i pozwalają przenieść się w czasie niczym za pomocą magicznego wehikułu. To zasługa m.in. Franka Klepackiego, czyli twórcy oryginalnego soundtracku, którego zaangażowano do prac nad remasterem. W Command & Conquer: Remastered Collection znalazło się w sumie siedem godzin muzyki, z czego 20 minut to utwory nagrane na nowo. W grze nie mogło zabraknąć także Kii Huntzinger, podkładającej głos bitewnemu interfejsowi EVA. Jej nagrania sprzed lat utracono, ale udało się je nagrać na nowo tak, że brzmią dokładnie tak jak ponad dwie dekady temu, tylko... czyściej.

Gameplayowo Command & Conquer: Remastered Collection to dokładnie ta sama gra, co kiedyś (tak samo miodna), tylko wzbogacona o szereg drobnych ulepszeń, dzięki którym można odnieść wrażenie, jakby stworzono ją niedawno. Budowę oraz szkolenie wojska można kolejkować, jednostki da się znacznie sprawniej zaznaczać i łączyć w grupy przypisane do numerków, dano nam możliwość swobodnego zbliżania i oddalania widoku w razie potrzeby, a cały interfejs gruntownie przebudowano i unowocześniono. Pojawiła się też niezwykle przydatna opcja automatycznego i szybkiego zapisu stanu gry.

Niewykluczone, że Command & Conquer: Remastered Collection odbuduje także multiplayerową społeczność. Aby ją pobudzić, Electronic Arts wpadło na pomysł stworzenia personalizowanego lobby, wprowadzenia rankingów, a także dodania powtórek i trybu obserwatora. Nie zdziwię się, jeśli na serwerach wkrótce pojawią się tysiące graczy, bo w C&C dziś gra się tak samo dobrze, jak kiedyś.

Jednak nie napiszę, że Command & Conquer to nieśmiertelna gra, bo gdyby nie ogrom pracy włożony przez Petroglyph Games i Lemon Sky w powstanie remastera, dziś nie dałoby się w nią grać (wystarczy popatrzeć na te piksele i złapać się za głowę nad kilkoma archaicznymi rozwiązaniami). A tak, za sprawą wyśmienitego remastera, C&C odzyskał dawny blask i przypomina nam, jak to (dobrze) kiedyś było. Tylko po nowemu, lepszemu. I do tego za 80 złotych. EA, mission accomplished*!

*Ten tekst w grze usłyszycie, ale niekoniecznie przeczytacie, bowiem "Elektronicy" przygotowali przy okazji remastera polską wersję językową!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy