Tom Clancy's Rainbow Six 3: Raven Shield

Producent: Red Storm Entertainment

Wydawca: Ubi Soft Entertainment

Dystrybutor PL: Play-It

Gatunek: taktyczny gra akcji FPP

Data wydania PL: 29 maja 2003

Wymagania sprzętowe: 800 MHz, 128 MB RAM, CD-ROM x16, 2 GB na HDD, karta graficzna 32 MB, DirectX 9.0 (dostępna na płycie z grą)

Cena: 129.99 PLN

Ocena: 8/10



Zwykle jest tak, że bieg czasu w świecie gier komputerowych wymaga od nowych produktów dostosowania aspektu technicznego do standardu panującego na rynku. Wiele osób powtarza, że audiowizualizm to nie najważniejszy czynnik wpływający na ocenę odbiorcy danego programu. Owszem, w pewnym sensie się z tym zgodzę, ale sami powiedzcie, czy zbliżający się "Doom 3", "Half Life 2" byłby równie popularny bez wybuchowych screenów, trailerów itp. - z pewnością nie. Dlatego nie bójmy się i wrzeszczmy producentom do uszów, że dla nas technikalia są bardzo ważne - w końcu w dużym stopniu tworzą one klimat gry! Prawdziwy gracz jednak osobą wybredną jest i sama efektowność oczu mu nie zamydli. Tutaj liczy się coś jeszcze... Coś, dzięki czemu dany produkt będzie mógł na długo zapaść użytkownikowi w pamięci. Jeżeli chodzi o sequele jakichś hitów, to od nich także powinniśmy wymagać czegoś nowego - samo 'suche' podgrzewanie wcześniej czy później raczej nie wyjdzie producentom na dobre.

Reklama



Już się przyjęło, że produkcje sygnowane nazwiskiem Toma Clancy'ego to pozycje wysokiej klasy. Wyjątkiem była wydana kilka miesięcy temu "Suma Wszystkich Strachów", która odbiegała od tradycji firmy Red Storm i prezentowała bardzo przeciętny poziom. Dzisiaj porozmawiamy jednak o innej produkcji, a mianowicie o kolejnym wydaniu "Tęczy Sześć" - jej trzeciej części zatytułowanej "Raven Shield". Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze produkt "Rainbow Six". Na wszelki wypadek poinformuję, że jest to gra, w której wcielamy się w międzynarodowy elitarny oddział antyterrorystyczny Tęcza 6, a naszym zadaniem jest zapobieganie globalnemu złu reprezentowanego przez różnych zbójców. Tym razem nie jest inaczej - trafiamy w rok 2005, no i kontynuujemy to, co przerwaliśmy kilka lat temu w "Rogue Spear", tyle, że w znacznie zmienionej oprawie wizualnej. Sens i koncepcja gry jednak zostają niezmienione, zbyt niezmienione...



Tylko dla hardcore'owców

Jeżeli jeszcze nigdy wcześniej nie tknąłeś dzieła Czerwonego Sztormu, a z uwielbieniem otaczasz się produkcjami typu "Counter-Strike", "Unreal Tournament" czy nawet "Medal of Honnor", czeka Cię niemałe zaskoczenie. Oto staje przed Tobą gra wymagająca nie tylko zręczności i umiejętności szybkiego przyciskania w spust - tutaj potrzeba jeszcze dobrego myślenia i cierpliwości. Pamiętaj: jeden celny strzał i po Tobie. Podekscytowany? No to zaczynamy...



Jedną z głównych rzeczy, które charakteryzują serię "Rainbow Six" jest tworzenie planów akcji. Planowanie - bo tak właściwie powinniśmy nazywać tą czynność - to bardzo długie, często żmudne zajęcie, które jednak ma ogromny wpływ na późniejszy tok rozgrywki. To właśnie tutaj poświęcamy sporo czasu, aby przygotować naszą dokładną drogę do wykonania misji. Otrzymujemy ku temu szczegółową mapkę terenu zawierającą niemalże wszystkie elementy, które zobaczymy w czasie gry (wliczając w to takie drobiazgi jak chociażby meble czy drzwi z zaznaczoną stroną ich otwierania). Po owej mapce 'bazgrzemy': linie naszych ruchów, punkty postoju, a tym samym miejsca nadania sygnału do kontynuowania akcji przez daną drużynę Tęczy Sześć. Ilość teamów i osób, które mogą wziąć udział w misji pozostaje jednak niezmienna, a szkoda. Nadal możemy wrzucić na daną mapę tylko ośmiu anty-terrorystów porozdzielanych jedynie na cztery załogi. Trochę boli mnie, że chłopaki z Red Stormu jeszcze nie dali nam możliwości stworzenia prawdziwej akcji, najścia na dane miejsce przez porządną grupę (liczącą co najmniej kilkunastu wojaków) obrońców prawa. Mamy jednak to, co mamy i płakać nie powinniśmy, dlatego przygotowujmy się dalej do rozpoczęcia misji, a tutaj wszystko wygląda bardzo znajomo. Nadal do dyspozycji mamy wielu żołnierzy - najlepszych agentów z całego świata. Spostrzegawcze oko zauważy nawet znajome nazwiska, które pojawiły się już w poprzednich edycjach RS. Dobór ludzi do akcji nie jest rzeczą, którą można po prostu 'olać'. Każdy agent posiada bowiem jakieś umiejętności, które doskonali w trakcie wykonywania zadań i dlatego warto się zastanowić, czy w danej misji przyda nam się spec od ładunków wybuchowych, dobry snajper itp. Nie powinniśmy także zbytnio narażać doświadczonych żołnierzy na niepotrzebną śmierć.



He has got a gun!

Przed przystąpieniem do akcji musimy zrobić jeszcze jedną rzecz. Jest nią naturalnie dobór broni, których RS udostępnia naprawdę sporą gamę. Programiści oddają nam do dyspozycji wszystkie te zabawki, które mieliśmy już wcześniej, ale i dodali coś nowego: snajperkę Dragunov (nareszcie), nowe pistolety maszynowe i inne. Wszystkie pukawki prezentuje się wyśmienicie: graficy wykonali kawał dobrej roboty i dokładnie, śrubka w śrubkę, szczelina w szczelinę odwzorowali ich prawdziwy wygląd. Bardzo dobrze można to zauważyć w czasie gry, gdyż nowy RS dysponuje odświeżonym widokiem - oczywiście nadal jest to FPP, ale tym razem na ekranach naszych monitorów oprócz celownika widzimy jeszcze piękne kształty aktualnie trzymanej przez żołnierza broni. Będąc w temacie uzbrojenia, chciałbym pogratulować producentom za pewien taki niby drobiazg, ale jakże uroczy. Otóż śmiertelne zabawki rozbudowywać możemy o tłumiki, magazynki większej objętości lub celowniki optyczne, a nawet termowizyjne. Wszystko razem daje wynik bardzo wielu kombinacji, a co za tym idzie - bronie wyglądają inaczej, wydają różny, realistyczny zresztą dźwięk, a ich działanie oraz jego skuteczność naturalnie ulegają zmianie. Dodatkowo żołnierzy wyposażyć możemy w inne przedmioty, których posiadanie na pewno wywiera jakiś wpływ na przebieg operacji. Są tutaj wytrychy, ładunki wybuchowe (te wyważające drzwi i zdalnie detonowane), miny Claymore, cztery rodzaje granatów (odłamkowy, hukowo-błyskowy, dymny oraz łzawiący), maski gazowe i inne. Mało tego, każdy wojak w czasie gry wszystkie zabrane na misję przedmioty ma gdzieś poprzypinane na kamizelce lub pochowane w kaburach, a więc nie występują już tutaj takie przypadki, w których żołnierz w czasie zamiany broni, wyciąga np. granat z nikąd, po czym ponownie chowa go do 'czapki niewidki'. Teraz wszystko przedstawione jest w ładnych animacjach, co podnosi poziom realizmu.



Let's go, move out!

"Raven Shield" daje nam możliwość grania w kampanii podzielonej na piętnaście odrębnych misji, a każda - do czego zresztą Red Storm już nas przyzwyczaił - różni się od siebie miejscem akcji, często samymi zadaniami, których treści nie są w ogóle oryginalne. Po prostu bawimy się w standardowe zabijanie tangos, penetrowanie pomieszczeń, zabieranie dokumentów, grzebanie w komputerach, no i uwalnianie zakładników. Te ostatnie są często dość trudnym wyzwaniem nawet dla najtwardszych wyjadaczy, bowiem często zdarza się, że najmniejsza pomyłka, jeden chybiony strzał czy nawet spóźniona o sekundę reakcja kończy się zabiciem cywili, VIP'ów i zabawę trzeba rozpoczynać od nowa. Takich momentów w grze jest całkiem dużo, co raczej przesadnie utrudnia zabawę i potrafi nieźle poderwać nerwy człowiekowi.



Jeżeli chodzi o zmiany w grze, to bardzo dobrze wypada tutaj poprawiona kontrola nad naszą załogą. Do RS wprowadzono system rozkazów, który wcześniej podziwiać mogliśmy w "Sumie Wszystkich Strachów". Jako dowódca drużyny swoim kompanom wydawać możemy polecenia przeszukania jakiegoś pomieszczenia, otworzenia drzwi, ataku granatami itp. Całość jest niezłym elementem, który często przydaję się w czasie rozgrywki. Podobnie jest z innymi nowymi rzeczami jak np. system otwierania drzwi. Teraz oprócz zwykłego ciągnięcia za klamkę, możemy furtki wyważać mocnym kopniakiem, a także stopniowo je uchylać, używając do tego rolki znajdującej się na myszce - prawda, że bardzo miły gest ze strony programistów? W tym momencie warto wspomnieć, jak z 'pukaniem' radzi sobie komputer w ciałach anty-terrorystów. No... nie wygląda to ciekawie. W RS spotykamy częsty - jak dotąd - błąd w twórczości Red Stormu: nasi ludzie po prostu otwierają drzwi, stojąc naprzeciw nich, czego konsekwencję sami sobie możecie wyobrazić. Z SI o dziwo wcale nie jest tak źle. Powiem nawet, że producenci poprawili ją i to w dużym stopniu. W RS łatwo jest zauważyć, że nasi kompani usiłują jak najlepiej nas ubezpieczać w czasie każdej akcji - drużyny podróżują teraz chroniąc się z przodu, z tyłu i rozglądając się na boki, ponieważ wróg nie śpi i czaić się może dosłownie w każdym rogu. Na szczęście celność strzałów w RS'ie została obniżona, co równoznaczne jest z bardziej zaciętymi strzelaninami i podniesieniem realizmu. Podczas gry zauważyć można podwyższoną SI także u wroga, który w czasie wymiany ognia potrafi wykorzystać naturalną tarczę (beczki, ściany, samochody itd.) na uchronienie się od naszych kul, ale nie wszystko złoto, co się świeci - tutaj także znajdziemy maczki: terroryści czasami mogą nas atakować, nie sprawdzając ilości naboi w magazynku, a w czasie jego wymiany, tangos będą stać naprzeciw lufy naszej broni i wtedy: pach, pach - wróg pada martwy na ziemię. A upadki bywają ciekawe - części ciała nie wchodzą już w ściany, ale się o nie opierają, zostawiając plamy krwi, a wierzcie mi - wygląda to bardzo efektownie, czego powiedzieć nie mogę o różnorodności sposobów umierania i wyglądzie trupa, gdyż czasami martwe chłopaki przybierają dosyć dziwne kształty...



Blood, blood everywhere

Strona techniczna w RS to poprawa wysokiego stopnia. Gra oparta została na niezłym silniku Unreala, czego wyniki są bardzo dobre. Grafika w najnowszej odsłonie "Rainbow Sixa" rzeczywiście podskoczyła wysoko - producenci zadbali tutaj o wiele szczegółów, ale i tak widać stary, dobry przecież styl grafików z Red Storm. Nie muszę chyba ukrywać, że prowadząc rozgrywkę w RS'ie nadal podziwiać możemy piękne śnieżne plenery, lotnisko, bank, rafinerię z wieloma korytarzami, rzeźnię i inne, ładne mapki. Jednak na szczególne oklaski zasługują tutaj animacje - ludzie poruszają się płynniej, ładnie kucają, czołgają się i stopniowo wychylają zza winkla - miód pierwszej klasy. Na potępienie zasługuje jednak interakcja z otoczeniem. Dlaczego czasami nie mogę rozwalić beczki z prochem, przebić opony samochodu, a nawet rozbić żarówki czy szklanki - hologramy? Raczej niedopracowanie, które przecież jest widoczne i psuje ogólne wrażenie z gry.



End of action!

A jakie jest to ogólne wrażenie? W sumie dobre, a nawet bardzo dobre. "Raven Shield", choć nie wprowadza wielu zmian w sposobie prowadzenia rozgrywki, to jednak trzyma wysoki poziom serii "Rainbow Six" i zabawić się w nią z pewnością może każdy fan produkcji wydawanych ze stajni Red Storm. Tęcza 6 pod swoje skrzydła skusi pewnie niejednego nowego gracza z powodu ładniejszej grafiki, dźwięku i wielu 'stylistycznych' popraw. "Raven Shield" na tle serii wypada wyśmienicie i potwierdza stare założenie, że najlepsze symulacje działań brygad antyterrorystycznych tworzy Czerwony Sztorm. Jeżeli więc lubisz Clancy'owskie klimaty, to koniecznie sięgnij po tę pozycję, ale przez niektóre niedopracowania wątpię, iż popłynie w Tobie prawdziwa krew człowieka walczącego z terrorem.



Plusy: nowa grafika, animacje, przyjemne sterowanie, bogate uzbrojenie, SI

Minusy: czasami zbyt trudna, w sumie mało zmian, interakcja z otoczeniem



baseM@N

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dystrybutor | rozgrywki | wydawca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy