The Longest Journey - solucja (1)

Jeżeli męczycie się z The Longest Journey, to oto rozwiązanie Waszych problemów. Poniżej przedstawiam pamiętnik April Ryan znaleziony w jej mieszkaniu z krótką adnotacją: "Dla wszystkich poszukiwaczy przygód udających się moim śladem". Pamiętnik ów zawierał wiele bardzo dokładnych informacji o obu światach i ich historii. Byliśmy zmuszeni wyciąć opisowe fragmenty, aby każdy z poszukiwaczy samodzielnie odkrywał tajemnice i zagłębiał się w świat (światy?) gry.



Ahhh... to był ciężki semestr. Nauka w Akademii Plastycznej nie przychodzi wcale z taką łatwością. Zaczynają się upragnione wakacje, a konkurs plastyczny tuż tuż. Tyle roboty, że nie wie w co ręce włożyć. Chyba pójdę spać...

Reklama



PROLOG



Co? Już ranek?! Przecież nie spałam nawet godziny... o matko! Znów muszę wstać. Nie! Nie! To wróciło. Znów jestem w jakimś śnie. Chce się obudzić, szybko obudzić... nie da rady. Co ja teraz zrobię? Nic, poczekam aż się obudzę. W końcu we śnie nic mi się nie może stać...prawda? O - coś się dzieje. Silny wiatr musiał strącić to jajko z krawędzi gniazda. O nie - zaraz spadnie w tę przepaść! Ufff... całe szczęście, że korzenie je zatrzymały. (...) Chciałam zabrać jajko spowrotem do gniazda i wyrwałam gałąź z drzewa. Od kiedy to drzewa mówią, co?! Zapomniałam, że to sen, tutaj wszystko się może zdarzyć. (...) Drzewo wyglądało, jakby zaraz miało uschnąć. Obok płynął strumień, ale coś zmieniło jego bieg. Jakby tu przywrócić jego bieg, aby napoił drzewo? Obok gniazda widziałam coś podobnego do łuski. Hura! Łuska położona na gałęzi i voila! Podeszłam do drzewa, może w jakiś sposób okaże wdzięczność. (...)



ROZDZIAŁ I

Obudziłam się rano cała zlana potem. Ależ koszmar. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy. No, trzeba zająć się moim obrazem. W szafie znalazłam pamiątkę z moich 18-tych urodzin, małpę - policjanta! Ojej... niechcący wydłubałam jej oko! Trudno się mów. Zabrałam jeszcze mój pamiętnik i zdjęcie przyjaciół. Który dzisiaj mamy... o tak - dzień wypłaty. Tylko gdzie ja zostawiła kartę z godzinami pracy? No tak, jest w pamiętniku. Muszę odetchnąć świeżym, jeżeli tak je można nazwać, powietrzem. Oooo, za oknem w kanale pływa sobie napompowana kaczka. Obok zwisała zahaczona linka. Wzięłam ją. Dobra, ruszamy w... miasto.

Za drzwiami czekał mój adorator, ten tępak Zak. Myśli, że się z nim umówię, jeszcze czego! Ta roślina w kącie wygląda na wyschniętą. A nie - sztuczna i na dodatek odpadł z niej liści. Zabrałam go ze sobą, jeszcze ktoś by zobaczył. Na dole, jak zawsze zresztą, siedziała Fiona. Popatrzyłam na tablicę ogłoszeniową. Wisiała tam mała, różowa kartka z informacją o zagubionym pierścionku. Opis pasował do mojego zaginionego! Zabrałam kartkę do Fiony i odzyskałam zgubę. Ze stolika zabrałam jeszcze zapałki. Dalej w miasto!

Na zewnątrz siedział ten czubek Cortez. Chyba na mnie czekał, bo jak tylko wyszłam, zaczepił mnie. Zaczął swoją chorą gadkę i, o dziwo, wiedział, że męczą mnie koszmary. Zignorowałam go, po czym udałam się na uniwerek. Oho, ktoś wyrzucił gumową rękawiczkę, tylko dlatego, że miała mała dziurę. Cóż, przyda się przy malowaniu. Na piętrze czekał na mnie nieskończony obraz. Wzięłam paletę i pędzel i przystąpiłam do dzieła. (...) Chyba zaczynam mieć zwidy, albo ten hologram rzeczywiście się poruszył! Pójdę się odprężyć. Lokalna kawiarenka to wspaniałe do takich celów miejsce.

W środku za barem zastałam Charliego. W wakacje wszyscy dorabiają. Kiedy nie patrzył, zabrałam trochę cukierków. Lubię słodycze! Głębiej w kawiarni siedzieli już moi znajomi i mój szef. Dałam mu kartę pracy i ostro naciskałam, żeby wypłacił mi pieniądze od razu. Zaproponował mi także nadgodziny dzisiaj wieczorem. Zostawiłam sobie sprawę do przemyślenia. Obok szafy grającej wisiał plakat o nowo otwartej wystawie oraz bilet wstępu, na którym widniał adres galerii. Ze stolika obok zabrałam świeże bułeczki na wszelki wypadek.

Wróciłam do domu. Jakieś dudnienie przykuło moją uwagę. No tak, maszyna po lewej się zepsuła. Kable zasilające były przerwane, nie dziwne, że nie działała. Połączyłam je moim pierścionkiem. No - ożyła, ale zupełnie się rozregulowała. Przełącznikami poniżej ustawiłam w linii prostej cztery przewodniki. Trochę czasu mi to zajęło, ale w kocu udało się. Pokręciłam kurkiem na butli, żeby zmniejszyć trochę ciśnienie, a następnie spuściłam wodę z cylindra dużym pokrętłem. Mogłam zabrać szczypce ściskające rurę. Cholera, dziurawa. No cóż, szczypce się przydadzą, a maszyna dalej nie działa.

Ta kaczka za oknem mojego pokoju nie dawała mi spokoju. Wysypałam na nią skruszoną bułkę. Zachęcona mewa wydziobała dziurę w gumowym zwierzątku. Oj, linka spadła. Wyciągnęłam ją łańcuchem. Kaczka nie mogła być daleko. Biegłam za nią, aż do kanału przed kawiarnią. Odlepiłam od niej plaster.

Zapomniałam, że Cortez chce się ze mną spotkać właśnie w tej nowej galerii. Pobiegłam do metra i wykupiłam bilet na tydzień. Wsiadłam do metra i wybrałam właściwą stację z mapy powyżej. Galeria była niedaleko a Cortez już na mnie czekał. (...) Po tej długiej rozmowie i jakże dziwnej rozmowie, z której mało zrozumiałam udałam się do domu, gdyż byłam zbyt zmęczona, by iść do pracy na noc. Postanowiłam obejrzeć telewizję z Fioną.



ROZDZIAŁ II



Coś jest nie tak! Sny zaczęły wkraczać w rzeczywistość i nie tylko ja to widziałam. Muszę spotkać się z Cortezem, tylko gdzie go znaleźć. Może Fiona coś wie. Ta skierowała mnie do Zaka, który informacje przehandlował na randkę ze mną. Fuj! Czego się nie robi dla świętego spokoju w nocy...

Udałam się do metra. Po lewej stronie widać było jakieś wyładowania elektryczne. Postanowiłam to sprawdzić. Coś dostało się między przewody, coś co wyglądało, jak... KLUCZ! Aby go wydostać potrzebowałam szczypiec, długich rąk i jakiegoś izolatora. Nadmuchałam kaczkę, wsadziłam ją na szczypce, żeby zostały rozwarte i przymocowałam do nich linkę. Tę konstrukcję opuściłam na tory i wyjęłam kluczyk. Metrem pojechałam do Metro Circle, skąd udałam się na dół do pobliskiego kina. Zamknięte! Kręcił się tutaj tylko jakiś podejrzany typ, przypominający tajniaka i sprzątacz o bardzo małym rozumku. Przesunęłam kosz na śmieci... fuj! Dla zabicia czasu ucięłam sobie pogawędkę z tajniakiem przy latarni. On oczywiście zaprzeczał, jakoby był agentem, ale ja wiedziałam swoje. Facet wyglądał na głodnego, więc zaproponowałam mu cukierka. Ha, wcinał, aż mu się uszy trzęsły. Hmmm... wysmarowałam cukierka w tym zielonym śluzie o podarował agentowi. Chłopaki chyba nie zostaną przyjaciółmi. Tajniakowi spadł kapelusz, który znalazłam w lewo od miejsca "skażenia". Neon chyba był wadliwy. Postanowiłam coś z tym zrobić. Znaleziony kluczyk pasował do skrzynki z bezpiecznikami. Tak - nie myliłam się. Zwarcie! Uszczelniłam rękawiczkę plastrem i... ojej... ojej... chyba coś zepsułam. Neon już się nie zaświeci. Przynajmniej p[pozbyłam się sprzątacza. Weszłam za nim do ciemnej alejki. Niestety drzwi za sobą zamknął. Musiałam coś wykombinować. Ten cień z tyłu alejki przypomniał... nie to tylko sterta śmieci. Ale zaraz... można to wykorzystać. Postawiłam małpę policjanta na skrzynkach, a na stercie śmieci postawiłam kapelusz. Teraz cień wyglądał zupełnie, jak agent z rozstrojem żołądka. Nakręciłam małpkę i otworzyłam kosz na śmieci po czym podpaliłam zawartość. Droga wolna.

W kinie spotkałam nie kogo innego, tylko samego Corteza. Chyba na mnie czekał. Tylko skąd on wiedział... nie ważne. Z tej jego paplaniny zupełnie nic nie zrozumiałam. Wiem tylko, że byłam wyjątkowo głupia, żeby przejść przez tę jego bramę. (...)

No nie! Znowu jakieś nieznane i do tego ciemne miejsce. Poszłam w prawo, aż dotarłam do jakiegoś człowieka. Musiałam dowiedzieć się, gdzie jestem i dlaczego. (...) Szybki kurs lokalnego języka i zaczęłam rozumieć co do mnie mówił. To nie może być prawda! Jakie dwa znowu światy?! Co ja tutaj w ogóle robię?! Tobias wydawał się znać odpowiedzi na moje pytania. Wynikało z tego, że Równowaga między dwoma światami - Stark i Arkadią - została zachwiana a jej Strażnik zaginął. Podobno posiadam moc podróżowania między tymi światami, ale nie potrafię jej używać. To wyjaśniałoby, czemu tak często "śniłam". Nie ważne, muszę się sta wydostać! Cortez wspominał coś o swoim przyjacielu, Brianie Westhouse. Tobias powiedział mi, że handlarz map na targowisku może wiedzieć, gdzie ów się znajduje, ale zna go pod pseudonimem. Czas na zwiedzanie.

Teren przed świątynią, to głównie targowisko, a wśród straganów handlarz map i oszust, naciągający na grę w kubki. Handlarz nie chciał mi powiedzieć, jak dotrzeć do Westhouse'a. Postanowiłam dostać się do niego sposobem i zatrudniłam się jako... chłopiec na posyłki!

Moim pierwszym klientem miał być kapitan Nebeve. Znalazłam go na pomoście w porcie poza bramami miasta. Mapę zabrał, ale nie chciał złożyć podpisu, że odebrał. Nie potrafił pisać, a jego "bogowie" nie pozwalali mu niczego podpisywać. Musiałam jakoś odwrócić ich uwagę. Na straganie przed bramą miasta kupiłam flet. Teraz się udało, miałem podpis. Na pomoście obok siedział stary wilk morski, od którego wysłuchałam jakże pasjonującej opowieści.

Z podpisem wróciłam do handlarza, który wytłumaczył mi, bardzo dokładnie zresztą, jak dotrzeć do domu Briana W. Dałam mu mapę i odebrałam podpis. Z rozmowy wynikało, że utknął w tym świecie, ale nie chce wracać. Na odchodnym dał mi pamiątkę po Cortezie - niedziałający zegarek. Nakręciłam go pinezką i viola! Otworzyły się wrota z powrotem na Ziemię, przepraszam - Stark.

Cortez jak zwykle tajemniczy ustalił spotkanie na jutro w katedrze przy Hope Street. Udałam się do kawiarenki, gdzie za chwilę miał odbyć się koncert. O nie! Zapomniałam, że umówiłam się z Zakiem. Nienawidzę go, ale obietnica, to obietnica.



ROZDZIAŁ III



Ooohhh... ale boli mnie głowa. Nawet nie pamiętam, co się wczoraj wieczorem stało. Na zewnątrz czekał na mnie Zak z pretensjami. Musiałam go potraktować kolanem... hehehe - dobrze mu tak! Metrem udałam się na Hope Street, gdzie znajdowała się katedra. Wewnątrz spotkałam ojca Raoula, którego wypytałam o niejakiego Warrena Hughesa - Cortez polecił mi go odszukać. Warrena znalazłam również na Hope Street w bloku nr. 87. Ten obiecał mi pomóc, jeżeli wyświadczę mu przysługę - odszukam jego siostrę i wykasuję dane w komputerze o jego kryminalnej przeszłości.

Komisariat policji znajdował się przy stacji Metro West, gdzie się udałam. Niestety, komisariat był zamknięty a jedyną drogą do środka wydawała się... śmieciarka. Na słupie przy skrzyżowaniu widniała nazwa ulicy. Wstukałam właściwą nazwę na panelu kontrolnym blokady drogowej, dzięki czemu ta przesunęła się. Schowałam się w kontenerze na śmieci i "od kuchni" dostałam się na komendę. Warren polecił mi pogrzebać w archiwum, ale tam mogą wejść jedynie policjanci. Do tego drzwi były zepsute a robotnicy najwidoczniej zrobili sobie wieczną przerwę obiadową. Jedynie grubszy z nich wydawał się być elokwentny i z jego gadaniny wynikło, że potrzebuję jakiegoś papieru. Wzór znalazłam w skrzynce z narzędziami. Wzoru jednak przyjąć nie chcieli. W recepcji poprosiłam o nowy papier, ale okazało się, że brakuje specjalnego załącznika. Znów do recepcji i udało się! Robole wróciły do pracy. Skrzynkę z bezpiecznikami otworzyli, ale chyba na tym się skończyło. Na lewym wideofonie widniał jego numer. Zadzwoniłam podeń z prawego i powiedziałam serwisantom, że ktoś do nich dzwoni. Hehe... nabrali się. Połączyłam wystające ze skrzynki kable, ale recepcjonistka nie pozwoliła mi przejść dalej. Na najwyższej półce znalazłam formularz o nieco przydługiej nazwie. Poprosiłam recepcjonistkę o taki właśnie papier... niech się pogimnastykuje. Szybko wbiegłam przez drzwi.

Chyba widziałam na podłodze śrubokręt. Tak, nie myliłam się, to wkrętak! Ale drzwi się zamknęły. Ciekawe, czy baba w recepcji znów się nabierze. Chyba miała krótką pamięć. Za drzwiami kupiłam puszkę wody sodowej przy pomocy mojej karty płatniczej z-zastraszająco-małą-ilością-kredytów. W korytarzu po lewej znajdowały się toalety. Ktoś tam musi bardzo cierpieć, skoro tak jęczy. Jedno z nazwisk na szafkach gliniarzy wydawało mi się dziwnie znajome... Maria Hernandez... a może i nie. Policjant umierający w jednej z kabin wziął mnie chyba za swoją przyjaciółkę, właśnie Marię! Dał mi nawet kluczyk do swojej szafki. Wyciągnęłam z niej lek na przeczyszczenie oraz zabrałam odłamany kawałek lustra. Notatka za nim zawierała informacje o haśle do komputera. Wyłączyłam światło w kabinach i podałam cierpiącemu lek. Kiedy już się uspokoił postanowiłam wypytać go dokładniej o żonę, a szczególnie jej datę urodzin, gdyż takie miało być hasło. Z wrażenia gliniarzowi wypadło szklane oko. Zamieniłam je na oko małpy. Po tym incydencie cichaczem się oddaliłam.

Szklane oko pasowało do skanera i drzwi do archiwum stanęły otworem. Wyszukałam dane Warrena w komputerze, po czym wykasowałam zbędne informacje. Teraz wydruk. Wstukałam następnie numer kolonizacyjny jego siostry i informacje o niej również przelałam na papier. Nie zaszkodzi się również dowiedzieć czegoś o moich głównych zmartwieniach - kościele Volteca i Vanguardzie. Hmmm... Jacob McAleen...kontynuuj... jakieś dziwne symbole. Zapiszę na wszelki wypadek. Te dziwne znaczki wstukałam w wyszukiwarce danych naprzeciwko komputera. Dostałam kostkę informacyjną. Wydruki zabrałam i udałam się do Warrena.

Oddałam mu papiery, o które prosił i dowiedziałam się o miejscu pracy jego przyjaciela, Flippera. Mieszkał on w opuszczonym magazynie w dokach, gdzie też się udałam. Zapukałam do wrót trzy razy i po dłuższej kłótni weszłam do środka. Schodami na dół i... Flipper w całej okazałości. Oddałam mu dane o McAllenie. Kostka zawierała dość cenne informacje o sługach kościoła Volteca. Rezydowali oni w dzielnicy bogaczy Newport, gdzie tylko wybrańcy mieli wstęp. Za wyrobienie fałszywej karty identyfikacyjnej Flipper zażądał modułu antygrawitacyjnego do swojego "wózka". Chyba widziałam taki w rozbitym kosmolocie przed komendą...

Przed wejściem do magazynu znajdowała się archaiczna maszyna do mieszania farby. Coś mnie skusiło, żeby wsadzić tam puszkę i wyjąć... BOMBĘ Z OPÓŹNIONYM ZAPŁONEM!!! Trzeba coś z tym zrobić. Strażnik pilnujący wraku przed komend wydawał się spragniony, więc jak mogłam nie pomóc funkcjonariuszowi na służbie. Bum, kombinezon zalany, strażnik z głowy. Lusterkiem odwróciłam bieg laserowego pola i śrubokrętem odkręciłam moduł. Ze sprzętem wróciłam do Flippera, który kazał zgłosić się za parę dni.

Po drodze do domu zajrzałam jeszcze do katedry, gdzie spotkałam Corteza. W domu czekali na mnie przyjaciele z pretensjami.



ROZDZIAŁ IV

O nie! Brama między wymiarowa znów sama się otworzyła! Było ciemno a ja zmęczona. Zaraz obok znajdowała się karczma. Było tam ciepło i przytulnie, gdzieś musiałam się przespać. Właścicielka powiedziała, że właśnie odbywa się święto Równowagi. Pomęczyłam ją jeszcze chwilę i postanowiłam się zdrzemnąć. Nie dało rady. Przypałętało się jakieś dziwne stworzenie, który w dziwny sposób udawało, iż mnie zna. Teraz, kiedy sobie poszło, mogłam się wreszcie położyć w tym wygodnym, miękkim i przytulnym fotelu...

Już rano. Karczemna zażądała pomocy w zmywaniu w zamian za nocleg. Dała mi także jakieś tutejsze ciuchy. Teraz wyglądałam, jak służąca!

Zapomniałam, że mam pracę, w końcu roznoszę mapy! Handlarz był wściekły za moje spóźnienie, ale dał mi kolejne zlecenie. Na stoisku obok oszust prowadził grę w kubki. Chyba dam mu radę! Położyłam moją monetę na stole i postukałam każdy z kubków śrubokrętem. Jeden się poruszył! To ten! Nie wierze?! To niby ja oszukuję?! Przynajmniej wygrałam kalkulator. Zaoferowałam moją "różdżkę" w zamian za jedną z bardziej egzotycznych nagród. Musiałam się jeszcze zastanowić, za którą. Później.

Poszłam do Tobiasa po trochę informacji, Powiedział mi, iż większość odpowiedzi znajdę w Enklawie - tutejszej bibliotece. Postanowiłam jeszcze odwiedzić dziwne stworzenie z poprzedniej nocy. Stworek w żółwim tempie opowiedział mi pasjonujące historie. Napomknął także o latającym ludzie bajarzy zza morza.

Wybrałam się do biblioteki. Musiałam oddać mapę starcowi i wziąć podpis. Zapytałam się przy okazji o książkę o owym latającym ludzie. Całe szczęście, była taka. Wyczytałam, iż skrzydlaci mieszkają na wyspie Alais. Poczytałam sobie jeszcze trochę historii i lokalnych legend o Smoczym Ludzie, Równowadze i innych tych bredniach.

Kapitan Nebeve był jedyną osobą, która mogła mnie zabrać na Alais. Stary jednak ani śnił. Staruszek na pomoście obok powiedział, iż Nebeve winien mu jest dług wdzięczności. Zgodził się wstawić za mną, jeżeli odzyskam jego gadającego ptaka, którego przegrał w kubki. Szuler na targowisku oddał mi ptaka za "różdżkę". Ptak zadowolony nie był gdyż stary od razu zamknął go w skrzyni. Teraz Nebeve potrzebował jeszcze tylko wiatru i nawigatora. Z tym pierwszym był problem, gdyż zły alchemik zaczarował i przywłaszczył sobie ten żywioł. Można go podobno znaleźć w lesie.

Kiedy tylko postawiłam pierwsze kroki na leśnej ściółce, przyleciał mój skrzydlaty przyjaciel. Nazwałam go Kruk. Umówiliśmy się, że będzie on patrolował teren z powietrza a ja, w razie potrzeby, przywołam go fletem. Idąc dalej na wschód, natknęłam się na małego jeżozwierza Bandę. Biedak szukał swojego brata. Zgodziłam się pomóc zwierzakowi. Poszłam dalej, ale mostu nie było a potok wydawał się zbyt rwący. Wezwałam Kruka, aby pomógł mi znaleźć inną drogę. Udałam się z powrotem na skraj lasu. Tam, staruszka potrzebowała pomocy. Jakaś dziwna ta stara kobieta, ciągle się ślini i myli słowa. Nieważne. Zaprowadziłam ją aż do jej leśnej chaty, gdzie zostałam zmuszona na zjedzenie kolacji. Staruszka wyszła po parę składników. Ta szafa po prawej, rusza się! Udało mi się otworzyć ją przy pomocy miotły. Wypełzł z nie kto inny, lecz braciszek jeżozwierza! Staruszka wcale nie była ekscentryczną starą kobietą, lecz potworem pożerającym wszystkich w pobliżu! Szybko, trzeba coś wymyślić! Czaszką ze stołu wybiłam szybkę i podsadziłam Bandę. O nie, wiedźma wróciła. Kiedy rzuciła się na mnie, mocno nacisnęłam wystającą z podłogi deskę i chwiejny pień zmiażdżył potwora! Ha! Nie spodziewaliście się tego po mnie, co?

Wdzięczne jeżozwierze zaprosiły mnie do swojej wioski. Ich przywódca poradził mi przespać się w jaskini przodków. Cóż innego pozostało, jak położyć się spać.



ROZDZIAŁ V



Nawet na łonie natury nie można się spokojnie wyspać! W nocy odwiedziły mnie duchy umarłych pod postaciami moich przyjaciół. I to ma niby być zaszczyt? W każdym razie otrzymałam to, czego szukałam - jeden z czterech kamieni! Z wioski Banda udałam się na wschód. Przed wejściem w głąb lasu zerwałam fioletowy kwiat. W końcu dotarłam do celu - zamku alchemika. Tylko jak tam się dostać?!

Dziwna rzeźba przed wejściem okazała się skamieniałym człowiekiem. Nie mógł się wysłowić, gdyż usta miał wciąż skamieniałe. Zerwany wcześniej kwiat posiadał właściwości nawilżające, jednak jakoś trzeba było wlać jego esencję w usta "rzeźby". Wezwałam Kruka i poleciłam mu zerwanie kilku jagód po drugiej stronie bagniska. Zmieszałam je z kwiatem i taką mieszankę podałam człowiekowi. Ten na chwilę otworzył mi drzwi do latającej posiadłości.

O nie! Labirynt! Jak ja mam się sta wydostać? Statua po wschodniej stronie wyglądała, jak żebrak. Położyłam monetę na jej wyciągniętej dłoni. Zadziałało. Teraz zdmuchnęłam oba płomienie innej statuy. Znowu żebrak? I tym razem podziałało. Zabrałam pojemniki z solą i pieprzem. W tym momencie w głębi sali coś się poruszyło, ale nie mogłam tam dotrzeć. Na podwyższeniu znajdował się posąg trzymający klepsydrę. Pociągnęłam ją i szybko pobiegłam nowo powstałą drogą. W ostatniej chwili! Pod lustrem leżał kawałek pergaminu. Niestety dostępu broniło moje lustrzane odbicie. Może później. Zapukałam do drzwi po lewej stronie i coś odpowiedziało mi tym samy. Zapukałam ponownie i obróciłam klepsydrę. Znów szybko do drzwi. Dotarłam do dziwnego posągu, który wydawał się poruszyć, kiedy zabierałam pieprz. Cóż, warto spróbować posypać. Hehe! To działa.

Dotarłam do właściwej posiadłości alchemika. Kiedy spróbowałam wedrzeć się wyżej, pojawił się sam gospodarz. Wyzwałam go na pojedynek magicznych umiejętności... w liczeniu. Posiadałam kalkulator, więc facet szybko wymiękł. Zabawa moją maszynką dosłownie go wciągnęła! Droga do laboratorium wolna.

Z księgi o brakującej stronie wyczytałam receptę na jedno z zaklęć. Tylko skąd mam wziąć składniki? To chyba te porozrzucane tu i ówdzie flakoniki. Z półki zdjęłam biały, zza kotary wyciągnęłam zielony, za czaszką znalazłam niebieski, przy kotle żółty. W kotle zmieszałam białą, zieloną i niebieską w takiej kolejności by potrzymać miksturę niewidzialności. Z takim wyposażeniem wróciłam do lustra i teraz spokojnie wyciągnęłam kawałek pergaminu. To była brakująca strona. Brakowało mi jeszcze kilku mikstur. Wczytałam jeszcze kilka receptur. W kotle zmieszałam teraz płyny żółty, biały i niebieski. Otrzymałam zaklęcie lekkości. Następnie zielony, żółty i niebieski dały mi miksturę wiązania magii. Po wybiciu eliksiru lekkości mogłam dosięgnąć czerwonego flakoniku na wysokiej półce. Teraz zmieszanie dwa razy czerwonego i niebieskiego płynu dało mi... bombę w próbówce. Spróbowałam jeszcze biały, czerwony i niebieski, aby dostać eliksir wiatru. W krysztale po lewej znajdowały się dusze uwięzionych ofiar. Polałam to więzienie miksturami wiązania magii a następnie eksplozji. W ten sposób uwolniłam skamieniałe istoty. Pozostało jeszcze przywrócić tej ziemi wiatr. Otworzyłam okno i wezwałam Kruka. Poleciłam mu rozlanie mikstury wiatru po całej okolicy. Udało się!

Twardo wylądowałam na przedmieściach. Od razu udałam się do zrzędzącego kapitana Nebeve, któremu do szczęścia brakowało jeszcze nawigatora. Zdaje się, że jedną z map miałam dostarczyć nawigatorowi. Nawigator okazała się kobietą odpoczywającą w karczmie. Załapała się na posadę na Białym Smoku.

Postanowiłam przed wyprawą odwiedzić Tobiasa. Ukrył się głęboko w świątyni i oznajmił mi... nie! To nie może być prawdą! Ja Strażnikiem Równowagi?! Nie!



... cdn ....

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Guardian | gniazda | drzewa | staruszka | maszyna | bieg | strażnik | śmieci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy