Rebel Raiders: Operation Nighthawk

Producent: Kando
Wydawca: Nobilis
Dystrybutor PL: IQ Publishing
Rodzaj gry: lotnicza / akcja
Data wydania: 28 sierpnia 2006
Wymagania sprzętowe: Pentium III 1 GHz, 128 MB RAM, karta graficzna z 64 MB RAM zgodna z DirectX 9.0c, 600 MB wolnego miejsca na dysku, Windows XP
Cena detaliczna: 59,90 PLN
Ocena: 5/10

Ludzkość już od dawna skolonizowała znany nam wszechświat. Poznano nowe surowce, wyzbyto się wszelkich wątpliwości, że tuż za rogiem czekała na nas obca cywilizacja, a ziemia utraciła swoje lata świetności. Do czasu, kiedy staje się ona źródłem najpotężniejszej wojny w całej historii człowieka...

Wstęp

Wszyscy od dawna trąbią, że na rynku elektronicznej rozrywki nastały ciężkie czasy. Nowa generacja konsoli i procesorów miała zmienić ten fakt, ale tak naprawdę nadal stoimy w miejscu: brak pomysłów, odważnych eksperymentów lub chociażby uczciwego podejścia do klienta, czyli nas, graczy. Traktuje się nas jak przysłowiowe "świnki skarbonki", które służą jedynie do wyciągania pieniędzy. Z tego względu cieszy mnie niezmiernie pojawianie się nowych ekip deweloperskich, bo szczerze wierzę, że to właśnie młodzi ludzie mają jedyną szansę na zmienienie twardej jak skorupa rzeczywistości dzisiejszego gracza. Czy mało doświadczona firma Kando jest w stanie uratować nas od twórczego marazmu? Nie bawmy się w głupie i bezsensowne zgadywanie. Ocenę zapewne już widziałeś, dowiedzmy się więc, dlaczego po raz kolejny otrzymaliśmy ledwo przeciętny produkt?

Rozwinięcie

Standardowo, niczym na lekcji polskiego, najpierw przyjrzyjmy się ogólnym założeniom rozgrywki, a tym samym fabule, która ma nas porwać w wir wydarzeń "Rebel Raiders: Operation Nighthawk". Nie martwcie się. To będą bardzo krótkie akapity, po praktycznie w żadnym aspekcie panowie z Kando nie wysilili się za bardzo.

Mamy daleką przyszłość. Ludzie rozprzestrzenili się po wszechświecie, czyniąc go praktycznie nowym domem. Kolonie, bazy wojskowe, tajne laboratoria i "skitrane" stoliki do pokera na Jowiszu - wszystko jest teraz możliwe dzięki napędom nadświetlnym, nowym technologiom i sensownym zmianom w sejmie i senacie... Praktycznie sielanka, gdyby nie jedno małe wydarzenie. Nuklearna wojna, która najpierw eksplodowała na ukochanej Ziemi, by zaraz potem wciągnąć w to całą galaktykę. Zapowiada się dynamicznie, mocno oraz klimatycznie. Na pewno? Powiedzmy sobie szczerze - to tyle, jeśli chodzi o ścieżkę fabularną. Nie dość, że nie uświadczymy żadnego intro czy choćby taniej odprawy, to szczątkowych informacji dowiadujemy się jedynie z napisów pojawiających się na ekranie. Żenada...

Nasza baza zostaje zaatakowana, czas szybko zdecydować się na jeden z siedmiu myśliwców przyszłości i wskoczyć w sam środek wojennego chaosu. Wszystko to, ma nam zapewnić nieskończona ilość amunicji, mocne opancerzenie i bardzo niski iloraz inteligencji przeciwników. Super, może mojemu kotu się spodoba?..

Kiedy już mój pupil zaznajomił się z omawianym tytułem, stwierdził tylko jedno: "ta gra jest głupia"! Nie śmiejcie się i nie rzucajcie do mnie obraźliwymi epitetami, iż jestem chory i powinienem się leczyć. Mój kot naprawdę ma rację. Nie dość, że przeciwnicy strzelają do nas w tylko zaskryptowanych miejscach, to nie można praktycznie zginąć. Od wszystkiego odbijamy się niczym jojo - fatalna detekcja kolizji, a wrogie bombowce czy działka naziemne to imbecyle kompletne. Są ślepi, nie wiem, czy nawet wymienili baterie w tych swoich małych pistolecikach? Jedynie krążowniki wroga zapewniają spore emocje, bo mają około tysiąc działek, które w końcu nas namierzą, ale to i tak wszystko rozwiewa się przy największej zalecie tej jednostki. Zakleszczając się o nią, można zginąć... Super!

"Superlatyw" potoku nie koniec. Kiedy już przebrnąłem przez większość nudnych i beznadziejnych misji - dodam, że strasznie do siebie podobnych - natrafiłem na całkiem udane i wciągające zadania. Chaos, ogromna ilość uczestniczących jednostek wroga oraz naszych, masa eksplozji, krzyki rannych - jest zdecydowanie lepiej. Zaraz jednak ponownie dostrzegamy potężne wady zabawy i cały czar pryska. Weźmy dla przykładu naszego skrzydłowego, którego większość czasu nie ma, bo nas szuka, a kiedy znajdzie, jego ostrzał nie robi żadnego wrażenia na przeciwniku. Dlaczego? Najzwyczajniej w świecie strzela ślepakami... Na domiar złego kolejny nieudany patent, czyli ucieczka przed rakietami naprowadzającymi. Najpierw w głośniku słyszymy, że namierzył nas wrogi pocisk, czekamy pięć sekund i za pomocą jednego klawisza, przy odpowiednim wyczuciu, mijamy rakietę. Tragiczne, prawda? Zamiast rozwinąć ten wątek i wymagać od gracza złożonych i dynamicznych ewolucji i zmyłek, mamy banalny i łatwy, nawet dla mojego kota, patent...

Na zakończenie grafika. Ta,również nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Ot, taki średniak. Trochę wybuchów, słabe tekstury, fatalna animacja naszego myśliwca i powielane schematy. Dobrze, że wymagania sprzętowe są takie słabe...

Zakończenie

Dramat? Może nie do końca, ale już dawno nie grałem w taki słaby i niedopracowany tytuł. Zwłaszcza, że jestem dopiero co po bliźniaczym "Ace Combat Zero" na PlayStation 2. A właśnie. Nie wiem, czy to tylko moje zdanie, ale wydaje mi się, że panowie z Kando mocno wzorowali się na świetnej serii ekipy Namco... Szkoda, że zrobili to w najgorszy możliwy sposób. Odradzam prawie każdemu.

AFrO

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dystrybutor | wydawca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama