James Bond 007: From Russia With Love - PS2

Producent: EA Redwood Shores
Wydawca: Electronic Arts
Dystrybutor PL: Electronic Arts Polska
Rodzaj gry: gra akcji / TPP
Platforma: PlayStation 2, Xbox, GameCube, PlayStation Portable
Wykorzystuje: kartę pamięci
Data wydania: 18 listopada 2005
Cena detaliczna: 199 PLN
Ocena: 6.5/10

Wiele się zmieniło. Od dawna nie musiałem składać tak specyficznego raportu. MI6 zawsze mi ufało. Teraz to się zmieniło... Podobno ktoś na "górze" poddał pod wątpliwość moją osobę. Moje osiągnięcia i klasę. Chyba jednak każdego można zastąpić...

Kolejny Bond, kolejny świat do uratowania. Następny przeciwnik i droga do jego pokonania. Te same gadżety, te same kobiety... Zaczynasz mieć wątpliwości, czy nowy agent 007 dumnie spojrzy w Twe oczy? Czy będzie miał na tyle charakteru, aby pełen charyzmy i pomysłu uratować serię gier promowaną swoim imieniem?

Wstrząśnięte, nie mieszane...

Zacznę trochę "inaczej" - Bond schodzi na "psy"! Nie mówię tu o "starej serii" z Seanem Coonerym, ale o tej nowej - Pierce Brosnan i jego "słabi" poprzednicy. I nie oceniam tu pracy aktorów i ich talentu. Zarzuty moje kieruję przede wszystkim do twórców serii - jest ich tylu, że nie możliwym jest wymienienie ich wszystkich. Słabe i bardzo oklepane scenariusze, tanie pomysły, niskich lotów dialogi i bardzo fatalna realizacja. Może oprócz "Goldeneye", ale to z wiadomych względów... Tak czy inaczej image nowego Jamesa wydaje się zbyt mocno wymuskany. Na szczęście sami producenci doszli do tego samego wniosku i postanowili nieco odświeżyć wizerunek tworu Iana Fleminga. Po pierwsze, Daniel Craig - pierwszy blond włosy agent Jej Królewskiej Mości. Po drugie, brutalniejszy i bardziej realistyczny obraz. I po trzecie, wymiana zespołu tworzącego film. Twórca "Miasta Gniewu" grzebiący w scenariuszu, reżyser pełen ambicji żółtodzioba - Martin Cambell ("Granice Wytrzymałości", "Legenda Zorro"), zdolny operator Phil Meheux ("Osaczeni") i na pewno montażysta Stuart Baird (Maverick). Dlaczego to piszę? EA najwidoczniej również doszło do wniosku, że coś nie tak jest z ich produktami. Zawsze wzorowali się na ostatnich częściach, a te - jak się okazuje - są najgorsze. Postanowili zmienić coś w tej materii... Stary James Bond powrócił...

"Q zawsze mi to powtarzał - Jeśli coś jest dobre, to po co to zmieniać? Jakoś nigdy tego nie rozumiałem..."

My name is Bond, James Bond

Sean Connery powrócił! Nagrał od nowa linie dialogowe, wspomógł się kilkoma innymi nazwiskami - Bernard Lee, Robert Shaw, Daniel Bianchi, a nawet gwiazdką pop - Natasha Bedingfield. Dodatkowo przerobiono stary scenariusz "Pozdrowienia z Rosji" - coś zabrano, coś dodano - i powstał całkiem fajny, ale - szczególnie dla tych, co oglądali ten film - przewidywalny wątek fabularny.

Zacznę może od pościgów, bo te najbardziej podkręcały klimat tego filmu. JetPack, Aston Martin DB6, helikopter czy łódź motorowa - ich sterowanie, mechanizm oraz cała otoczka została przygotowana bardzo poprawnie, ale brakuje im świeżości i bardziej złożonego modelu jazdy. Samochód topornie reaguje na nasze rozkazy, kierowanie JetPack'iem oraz śmigłowcem to banalna sprawa, a łódź mimo dynamicznej sekwencji nie zaskakuje niczym innowacyjnym.

Wszystko rozpoczyna się na jednym z wytwornych bali w samym centrum Londynu. Bogaci i wpływowi ludzie, piękne kobiety, ich kreacje i ja, sam James Bond. Moim zadaniem było chronienie córki pewnego biznesmena. Chwila nieuwagi i dziewczyna zostaje uprowadzona. Serie z "kałacha", krzyki ludzi i rosyjski akcent grzmiący gdzieś w oddali. Musiałem ją odzyskać. Przeturlałem się pod jedną z szafek, skorzystałem z opcji "focus" i trafiłem terrorystę prosto w serce. Podobnie zrobiłem z kolejnymi, którzy wpadli do pokoju zaraz za nim. Byłem najlepszy i musiałem to udowodnić... Pokonałem kilka kolejnych sal, aż w końcu natrafiłem na ekipę groźnych oprawców. "Przykleiłem się" do ściany i wychylając się z za rogu załatwiałem jednego po drugim. Kochałem tę pracę... Wszystko zakończyło się na szczycie samego Big Bena. Wskoczyłem na jednego z JetPack'ów i unikając rakiet ze śmigłowca sam "sypałem" serią pocisków. W końcu musiał przegrać...

Misje w najnowszym Bondzie prezentują równy, różnorodny i ciekawy poziom wciągającej akcji. Czasami bardzo schematyczne, rzadziej porywające, ale na pewno pełne klimatu i filmowych smaczków. Jest dobrze.

"...Zawsze lubiłem piękno. Zwłaszcza te, widziane oczyma uwodzicielskich kobiet. Kochałem każdą z nich, ale tylko z jedną pozostałem na zawsze..."

Jak już pewno zauważyliście na screenach, nowy "From Russia with Love" prezentuje dość przeciętny i oklepany poziom szaty graficznej. Niskiej jakości tekstury, mało detali, bardzo ograniczony horyzont i klockowate postacie. Natomiast to co można zaliczyć na plus to sam design i klimat lat 60. Ciuchy, architektura, nawet muzyka jak z tamtych lat. Jest więc poprawnie, ale bez upiększających bajerów.

Zmiany nie zawsze na lepsze

Pomysł był dobry - znacie to zapewne? Szkoda, że wykonanie o wiele gorsze: zróżnicowane, ale dość oklepane misje, prosty model jazdy, krótka (jedynie 7-8 godzin) rozgrywka i całość stworzona bez większego polotu. Praktycznie w każdym aspekcie tego tytułu czuć pośpiech i pobieżne poruszenie tematu. Szkoda, bo mógłby to być najlepszy produkt z pod szyldu 007, a tak otrzymaliśmy prosty, krótki i bardzo banalny tytuł. Sean, widząc wynik swojej pracy, chyba się załamał...

AFrO

Reklama
INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy