Invictus: W cieniu Olimpu

Producent: Interplay (http://www.interplay.com/) Dystrybutor: CD Projekt (http://www.cdprojekt.com.pl/) Cena 79 zł Ocena: 6.5

Drogi graczu, witaj w mitologicznej Grecji! Krainie pełnej Bogów, Bohaterów, pięknych kobiet (jeśli zasugerować się tandetnymi filmami typu Xena i Herkules), strasznych potworów i... niewykorzystanych pomysłów. Tak sobie właśnie myślę, że człowiek odpowiedzialny za tytuł gry, miał chyba wizję, jako że gra ta istotnie leży sobie w cieniu Olimpu, bo na sam szczyt mitycznej góry nigdy się nie wdrapie. Jednak po kolei. Dawno temu, kiedy doszły do mnie pierwsze wzmianki o Invictusie, pomyślałem sobie: No, no, wreszcie ktoś wziął się za dość interesujący temat i gra z tego niezła być może. Co prawda nigdy nie przepadałem za ową mitologią (pewnie dlatego, że wpajano mi ją na chama w szkole), zdecydowanie wolę mitologię nordycką, której nie wpajano, wcale. Lecz nie o tym ma traktować ten tekst. Daruję sobie opowiastkę o fabule, bo jest tak płytka jak dno kałuży. Faktem jest, że znaleźliśmy się właśnie w owych ciężkich czasach, kiedy bogowie czynili zakłady o życie śmiertelników (nie wiem, dlaczego kojarzy mi się Terry Pratchett i jego świat dysku). O tym, że Bogowie są lekkoduchami niejeden z was przekonał się oglądając skądinąd sławetne intro gry Settlers 3. Tak jest i tu, tak, więc na nas spadł teraz ciężar bycia zabawką w rękach Posejdona, który za wszelką cenę chce zgładzić śmiertelnych (nie podobają mu się ziemskie kobiety, czy też bardzo nie lubi, kiedy zamienia się je potem w gorgony :) ).

Reklama

Invictus to dość modne ostatnio połączenie tzw. "Action RPG" ze strategią czasu rzeczywistego (podobne gatunkowo było, Rage of Mages, do którego sentyment mam do dziś). Modne jednak, nie zawsze znaczy dobre. Tutaj oba te gatunki nie są dopracowane najlepiej. Mamy tutaj bohaterów, którym z upływem czasu zmieniają się statystyki, więc tylko, dlatego warto ich "hodować". I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o RPG. Reszta to już RTS, zresztą też jakiś dziwny. Generalnie rzecz ujmując mam wrażenie jakby autorzy nie do końca byli pewni, co chcą zrobić w efekcie, czego połączenie obu - skądinąd dobrych gatunków - tutaj jest, co najwyżej poprawne, lecz nie zachwyca. Tak, więc na początku naszej wspaniałej przygody, wybieramy sobie dwóch spośród dziesięciu bohaterów. Wybór ten ma dość istotne znaczenie, dlatego, że każdy z nich dysponuje innym talentem, który rzecz jasna przyda nam się (lub nie) w grze. Talent w Invictusie to specjalna umiejętność, jak np. wywołanie trzęsienia ziemi, podnoszenie morale walczących z nami jednostek, kula ognia, błyskawica, deszcz strzał itp. W trakcie rozgrywki będzie mogła się do nas dołączyć jeszcze dwójka bohaterów, co - w zależności od naszego wyboru - może nam ułatwić rozgrywkę. Jednak nie liczcie na łatwiznę! Aby taka postać zechciała się do nas przyłączyć, musimy się wykazać i wykonać pozytywnie jakieś zadanie. Kiedy nam się to uda, postać zgodzi się do nasz dołączyć. Szkoda, że autorzy nie przewidzieli możliwości kontynuacji gry w przypadku niewykonania danego nam zadania. Przecież można by było grać dalej bez dodania nowej postaci. Niestety jednak, jesteśmy zmuszeni przechodzić daną misję aż do skutku. Smutne to, denerwujące i odbierające punkt miodności. Co ciekawe, według instrukcji, jeśli nie ukończymy zadania, które pozwoliłoby nam na dołączenie nowego bohatera, po prostu go nie dostaniemy. Dziwne, mnie w takiej sytuacji nie udało się przejść dalej. Gra uparcie dawała mi tylko dwie możliwości: powrót do menu lub start misji od początku... I właśnie tutaj wyraźnie widać liniowość fabuły. Złudzenie wolnego wyboru uzyskano właśnie dzięki możliwości dołączania kolejnych herosów. Ma to na celu oszukać gracza tak, aby myślał, że robi to, co chce, a nie to, co się mu każe... Wybieg sprytny acz niesmaczny.

Zostawmy jednak bohaterów w spokoju, wszak nie tylko epickimi czynami człowiek żyje. Znaczy to, że do naszej drużyny mogą dołączyć się też inne postacie. Począwszy na typowych jednostkach jak hoplici (typowy łajza z jakimś marniutkim orężem w łapkach), łucznicy, topornicy, jazda, na tym, co być tu powinno, czyli centaury, minotaury, gorgony, harpie i jeszcze trochę innych. Jedne przydają się bardziej inne mniej, jak to zwykle bywa. Mnie nie przypadły do gustu gorgony, za to polubiłem centaury i minotaury. Kilka takich i mam świetną drużynę. Wspomnę jeszcze, że jak na RPG przystało, nasze jednostki mogą się rozwijać. Ni cholery jednak nie mogę pojąć, czemu to kosztuje??? Wygląda to tak jakby te wszystkie staczane bitwy to był koszmarny sen zachlanego tanim piwem topornika i nikt podczas nich się nie uczył. Za to, jeśli zapłacimy, to owszem, podnosimy poziom naszych jednostek. Paranoja. Żeby było zabawniej rozwijamy postaci tylko do piątego poziomu! I co z tego, że mamy "aż" trzy współczynniki, które możemy rozwijać: ofensywne (atak, obrażenia i zasięg broni), obronne (uniki i zbroja) i trening fizyczny (kondycja i szybkość ataku). Takie uogólnianie i na dodatek tylko pięć poziomów rozwoju to zdecydowanie za mało, tym bardziej, że bohaterowie dochodzą do poziomu dwudziestego - przepaść kolosalna. Troszkę nam panowie autorzy przesadzili z tym upraszczaniem...



Czy "to jest to, na co wygląda"?



Teraz czas zwrócić uwagę na rzecz, która dla młodszych tygrysków szablastozębnych jest ostatnimi czasy dość istotna. Chodzi oczywiście o grafikę. Invictus jest kolejną grą wykorzystującą voxelowy silnik "Quicksilver Solids", który według producenta jest bardziej elastyczny niż "polygonowo-sprajtowe" silniki. W istocie, to, co przyjdzie nam oglądać na ekranie jest naprawdę ładne. Teren oddany jest dokładnie i kolorowo. Postaci bohaterów również są dokładnie odwzorowane. Należy zaznaczyć, iż otoczenie jest w pełni trójwymiarowe! Możemy, więc obracać kamerę, przybliżać, oddalać, wedle życzenia. Wszystko było by piękne gdyby nie dwie rzeczy:

  • Zapewne widzieliście już voxelowate gry, takie jak choćby Delta Force 1 i 2, wiecie więc, że wszędobylskie piksele mogą nas dosłownie zabić swymi rozmiarami. Jedyną ładną grą, jaką dane mi było oglądać na voxelowym silniczku był skądinąd słynny Outcast, którego walory estetyczne rosły proporcjonalnie do posiadanego przez nas sprzętu. Jeśli miałbym, więc sporządzić listę dobrze wyglądających voxelowych gier, to tuż za wspomnianym Outcast'em znalazłby się... Invictus!!! Tak, tak, po tym, co napisałem wcześniej pewnie się dziwicie... ale takie jest moje zdanie. Wszystko, co widać jest naprawdę bardzo ładnie i nie mam żadnych zastrzeżeń. Nie tylko świat przedstawiany jest ładny. Również wszystkie statyczne obrazy, jak np. menu wykonane są niezwykle starannie, dzięki czemu klimat wprost ocieka z ekranu. Reasumując, jeśli przymkniemy oko na piksele okaże się, że gra wygląda całkiem nieźle.

  • Walka. Nie rozumiem, dlaczego zobrazowanie walczących jednostek zostało potraktowane tak, jakby robione było w ostatniej fazie tworzenia, a jak wiemy na koniec gonią nas już terminy, więc nie ma zbyt wiele czasu na dopracowanie pewnych elementów. Jak trafnie określił to pewien mój przyjaciel - niejaki VanMustaffa - walki wyglądają jak pojedynek paralityków. Ogólnie ujmując walka np. na miecze wygląda mniej więcej tak: łup, przerwa, łup, przerwa, łup, przerwa, łup, przerwa. I tak się łupią aż któryś nie padnie. Troszkę lepiej jest, kiedy np. trwa ostrzał z łuku, wtedy wygląda to w miarę normalnie. Dzięki takim łupaniom właśnie, zapomnijcie o jakiejkolwiek kontroli nad jednostkami, kiedy jest ich więcej. Wtedy na ekranie jest kompletny młyn i w zasadzie nie możliwe jest zastosowanie jakiejś konkretnej taktyki.



    Tak! "To jest to, na co wygląda"

    A raczej to, co słychać. Słychać za to bardzo wiele, począwszy na naprawdę świetnych dźwięków otoczenia jak np. ptaki, woda, po bardzo dobrze zlokalizowane głosy postaci. Z tą lokalizacją jak wiemy bywa różnie. Słynne Diablo 2 skopane do bólu oraz wspaniale zlokalizowany Torment. Invictus znajduje się gdzieś po środku z tendencją w kierunku Tormenta. Niestety nadal mamy tutaj czasem mowę pełną patosu, do Invictus'a jednak jakoś pasuje, do Diablo już nie. Naprawdę ciężko jest mi zrozumieć, dlaczego ta sama firma potrafi zlokalizować tańszy i mniej znany produkt lepiej niż hit, na który wszyscy czekali. Czyżby presja? Być może. Faktem jest, że Invictus zlokalizowany jest profesjonalnie. Kiedy usłyszałem cwanego kupca Eurymakosa, który zachwalał mi złote jabłka, o mało nie spadłem ze śmiechu, ten gość wie jak się handluje! Natomiast, kiedy trafiłem na Księgę Posejdona nie miałem już żadnych wątpliwości, co do lokalizacji. Ach! Byłbym zapomniał o muzyce! Oglądaliście kiedyś sławetny stareńki już film Conan??? Jeśli tak, to z pewnością pamiętacie ścieżkę dźwiękową, a być może, jeśli jesteście entuzjastami fantasy, to nawet macie ją w swojej płytotece :) W każdym razie, jeśli pamiętacie ów film to nie trudno będzie wam sobie wyobrazić, jaką muzykę skomponował dla Invictus'a Richard Band. Chylę czoło przed owym panem, potrafi on, bowiem stworzyć coś, czego można słuchać i słuchać. Tym, którzy nigdy nie słyszeli muzyki z Conana, polecam gorąco zagrać w Invictus'a.



    "A myślałeś, że co to jest?"

    Można by tak jeszcze pisać i pisać, lecz tematu się nie wyczerpie i trzeba wreszcie podsumować całokształt. Pomimo kilku wad w Invictusie jest coś, co przyciąga i chce się do niego wracać. Wierzcie mi, naprawdę szybko można przymknąć oko na te kilka niedoróbek i z radością zagłębić się w ten wspaniały i magiczny świat starożytnej Grecji. Chciałbym zaznaczyć tylko, że jeśli w komputerze mamy tylko 64MB RAM'u, praca dysku czasem może niemiło uprzykrzyć nam życie. Poza tym gra się naprawdę świetnie. Do plusów niezaprzeczalnie zaliczam polską wersję językową, niską cenę (patrz stopka) i w połączeniu z klimatem, mamy produkt dobry, na każdą kieszeń. Zapewniam was, że Invictus wspaniale nadaje się na chłodne jesienne wieczory.



    Tomasz "Bilbo" Noras

    bilbo@gry.interia.pl

  • INTERIA.PL
    Dowiedz się więcej na temat: świat | przerwa
    Reklama
    Reklama
    Reklama
    Reklama
    Strona główna INTERIA.PL
    Polecamy