Infinite Undiscovery

...bo nie można nazywać siebie graczem, nie wiedząc, czym jest Final Fantasy. tri-Ace jest natomiast domem dwóch znanych konsolowych serii, Star Ocean oraz Valkyrie Profile. Oba studia zawarły rozejm, zwarły szyki i wspólnie zakasały rękawy do pracy.

Do ciekawostek należy jednak to, że oryginalnie Infinite Undiscovery miał zostać wydany przez Microsoft we współpracy z tri-Ace. Ostatecznie jednak zdecydowano, że Square Enix posiada w temacie większe doświadczenie, i przekazano projekt do studia lepiej znającego tajemnice gatunku. Niemniej Microsoft wciąż posiada prawa do gry.

Reklama

Po pierwsze świat

W grach RPG, szczególnie w tych z japońskim rodowodem, możemy spodziewać się niezwykle bogatego i fantastycznego świata (często połączonego z postaciami w stylu gadających grzybów i kaktusów ubranych w kapelusiki, ale tego najprawdopodobniej tu unikniemy). Dlatego by wyróżnić się spośród innych produkcji, w Infinite Undiscovery musi być coś szczególnego.

Otóż świat, w który wnikniemy w czasie gry, stoi na granicy wielkiego nieszczęścia - co nie jest akurat żadną nowością. W odróżnieniu od naszej rzeczywistości świeci tam nie tylko słońce, ale również księżyc, który dodatkowo wysyła pewne promieniowanie, wykorzystywane przez ludzi w różnych zbożnych celach. Wszyscy żyją dostatnio i szczęśliwie - do czasu, gdy pojawia się Zakon Łańcuchów (Order of Chains), który wiąże księżyc magicznymi łańcuchami, mocując go do swojej świątyni, i blokuje wysyłany przez niego blask. Brzmi to kosmicznie (chyba "komicznie" - przyp. PlushowegoMisia) i niesamowicie, ale takie rzeczy dzieją się w japońskich opowieściach, więc należy mieć umysł otwarty i nie dziwić się za bardzo.

Gracz będzie obserwował wydarzenia z perspektywy wędrownego grajka, Capella, który pewnego razu zostaje omyłkowo wzięty za kogoś innego i uwięziony przez Zakon. Jak się ostatecznie okazuje, pomylono go ze sławną awanturniczą postacią, jaką jest Sigmund the Liberator (po polsku Zygmunt Oswobodziciel nie brzmi niestety tak heroicznie). Podobieństwo Capella do Sigmunda jest na tyle mocne, że na jego ratunek rusza Aya, poszukiwaczka przygód, która szybko się orientuje, że popełniła błąd, jednak nie pozostawia głównego bohatera gry samemu sobie. W ten sposób Capell rusza w drogę, by odkryć, dlaczego Zakon zatrzymał księżyc dla siebie, dlaczego jest bliźniaczo podobny do Sigmunda i dlaczego tylko on może ocalić świat.

To świat się kręci wokoło bohatera

Capell nie jest oczywiście zwyczajnym chłopczykiem z fletem w ręce. Bardzo szybko okazuje się, że posiada niezwykłą zręczność w machaniu mieczem i robi to bardzo skutecznie bez żadnego treningu. Z biegiem czasu Capell odkryje w sobie również inne umiejętności, o których autorzy nie chcą jeszcze mówić, by nie psuć zabawy.

Infinite Undiscovery zaskoczy kilkoma rzeczami. Przede wszystkim światem żyjącym własnym życiem w czasie rzeczywistym. Jeśli zechcemy uleczyć siebie lub inną postać, zmienić coś w ekwipunku czy zobaczyć statystyki i mapy, będziemy zmuszeni przejść do trybu obozowiska. Haczyk tkwi jednak w tym, że wraz z zatrzymaniem się drużyny na odpoczynek nie zatrzymuje się świat, czego skutki są oczywiste. Zawsze trzeba się będzie zorientować, czy jesteśmy w bezpiecznej okolicy. Wpływ na rozgrywkę będzie miał również tryb dnia i nocy - słońce pojawi się i zniknie co dziesięć minut. W trakcie wykonywania niektórych zadań opłaci się poczekać na odpowiednią porę dnia, by przykładowo pod osłoną nocy przekraść się obok strażników.

Gracz w toku zabawy będzie podejmował przeróżne decyzje, które w znaczny sposób wpłyną na cały świat. Otoczenie będzie się także zmieniać dzięki odkrywaniu tajemnic, które kryje uniwersum stworzone przez Japończyków. Te dwie enigmatycznie opisywane przez programistów rzeczy mają być główną osią zabawy w Infinite Undiscovery.

Co zaskakujące, dla przeciętnego Europejczyka żyjący swoim życiem świat to element, którego się oczekuje po grach RPG. W mniemaniu mieszkańców Starego Świata "przecież tak powinno być", a nie "o, jakie zaskoczenie, że tak jest". Jak widać, dla japońskiej produkcji takie podejście do świata jest czymś zupełnie nowatorskim. Być może Square Enix i tri-Ace w ten sposób przeniosą japońskie RPG na nowy grunt.

Poplecznicy sobowtóra Capell, jak na rasowego bohatera z przypadku przystało, nie może być sam. W jego otoczeniu będzie się kręciło nawet osiemnastu bohaterów niezależnych, którzy będą błagali, by przyjął ich do swojej drużyny. A ta ograniczona będzie do zaledwie czterech osób.

W odróżnieniu od typowych japońskich RPG w Infinite Undiscovery walka przebiegać będzie w czasie rzeczywistym. Do tego rozegra się w otoczeniu takim, jakim je zastaniemy w czasie zabawy. Zabraknie więc przeskoków do sceny walki po napotkaniu po drodze losowo wygenerowanego przeciwnika w postaci gadającego rowerka z miotaczem ognia (Boże broń nas od azjatyckiej wyobraźni o groźnych adwersarzach). W związku z takim spojrzeniem na walkę gracz w pełni kontrolował będzie jedynie Capella, a pozostałe postacie zostaną poddane władzy sztucznej inteligencji, która oczywiście ma stać, według zapowiedzi, na najwyższym poziomie.

Pomimo domniemanej genialnej SI graczowi dana zostanie możliwość wydawania podstawowych, strategicznych komend swoim podwładnym. Nie ominą nas również superciosy możliwe do wyprowadzenia jedynie w kombinacji z konkretnymi towarzyszami. Ciekawostką dotyczącą współtowarzyszy Capella będzie możliwość skorzystania z ich umiejętności. Oznacza to, że będziemy mogli na chwilę przejąć kontrolę nad inną postacią (ale nie poruszać się nią) przykładowo po to, by wystrzelić strzałę w określony cel.

Szata nie zdobi tak do końca

Jeśli do pracy bierze się Square Enix, to możemy mieć pewność, że od strony fabularnej gra ma zapewnioną wysoką jakość; jeśli tri-Ace macza palce w projekcie, to z dużym spokojem podchodzimy do rozwiązań mechaniki rozgrywki. W tym wszystkim jednak zabrakło pewnego speca od szaty graficznej. Pracowników Square Enix miałem do tej pory za swojego rodzaju artystów, lecz to, co pokazuje Infinite Undiscovery, nie powala na kolana. Nie chodzi tu o przerywniki filmowe, które swój poziom trzymają, lecz o samą rozgrywkę. Ciężko też powiedzieć, że grafika jest brzydka, ale bliżej jej moim zdaniem do Final Fantasy X niż do gry na konsolę najnowszej generacji. A cudów nie możemy się spodziewać, bo na ostatniej prezentacji gry zapowiedziano, że jest to już ostateczna wersja. Pozostaje więc oczekiwać, że wszystko poza grafiką będzie doskonałe. Pociesza fakt, że przynajmniej animacja jest niezwykle płynna i na prezentacjach nie zauważono najmniejszych spadków jej płynności.

Koniec nieskończonego

Już na początku września posiadacze Xboksa 360 przekonają się, na ile świat Infinite Undiscovery jest nieodkryty, fascynujący i żywy. Już za dwa miesiące przekonamy się, czy szata graficzna nie musi być wcale głównym wyznacznikiem jakości. Osobiście trzymam kciuki za tę produkcję, bo lubię japońskie gry RPG, szczególnie te, w których przeciwnikami nie są potwory w stylu śpiewających doniczek.

gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: W.E. | Square | zakon | xbox 360 | zabawy | świat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy