SingStar Eska: Hity na Czasie

W całej, burzliwej historii ludzkości wymyślano najróżniejsze tortury. Chińczycy doprowadzali więźniów do załamania nerwowego, poprzez umieszczenie ich pod wciąż kapiącymi kropelkami wody.

Średniowieczni Niemcy natomiast zakładali przestępcom "maski wstydu", utrudniające mówienie, jedzenie, czy też picie. To jednak nic, w porównaniu z torturą jaką zafundowałem pozostałym domownikom. Otóż przyszło mi testować SingStar Eska: Hity na Czasie.

Gdy pierwszy raz ujrzałem listę piosenek, jaką przyjdzie nam zaśpiewać w najnowszym SingStarze, to zacząłem się zastanawiać czy mam się śmiać, czy może. Mezo, Ewa Sonnet, Gosia Andrzejewicz i inne, nie oszukujmy się, muzyczne "gwiazdy". Sytuacje ratuje trochę Evanescence, no i oczywiście legendarne U2. Od biedy da się jeszcze znieść Oczy Szeroko Zamknięte polskiego zespołu Łzy. Ale są to tylko 3, z 30-tu utworów. W tym 18 to nasze rodzime kawałki, spośród których tylko wspomniane Łzy nie powodują natychmiastowego więdnięcia uszu. Jako fan SingStar Rocks soundtrackiem zawiedziony byłem strasznie, ale, z nieukrywaną obawą zaprosiłem do siebie kumpli, na swoisty koncert kociej muzyki. W końcu samotne śpiewanie jest tak żenująco anty-zabawowe, że aż wstyd próbować. Obyło się bez niespodzianki - zestaw utworów udostępnionych graczom przez London Studios wywołał u nich podobne reakcje jak u mnie - najpierw śmiech, a potem konsternacja. W końcu jednak chwyciliśmy za mikrofony i zaczęliśmy poddawać pozostałych domowników bezwzględnym torturom.

"...im bardziej kiczowe piosenki, tym lepiej się śpiewa z kumplami."

Na pierwszy ogień poszła Gosia Andrzejewicz i, o zgrozo, bawiliśmy się przy niej świetnie, co tylko potwierdza przytoczoną wyżej, moją własną teorię. Podobnie było z Kasią Cerekwicką i Jennifer Lopez. Słuchać się tego nie da, ale gdy przychodzi do, wybaczcie kolokwializm, darcia japy w rytm muzyki - zabawa jest przednia. Niestety, nie aż tak dobra jak choćby przy nadmienionym już SingStar Rocks, ale w myśl przysłowia - jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Tym bardziej, że poza "hitami" trafiły na listę piosenek naprawdę świetne utwory, o których już pisałem. Są co prawda w zdecydowanej mniejszości, ale i tak bawią znakomicie. Przy żadnym innym utworze nie spędziliśmy wspólnie z kolegami tyle czasu, co przy Bring Me to Life, momentami zmuszającym płuca do ogromnego wysiłku. Bono ze swoim zespołem też nie zawiódł. Innymi słowy - Beautiful Day dał radę. I to w dwustu procentach. Ogólnie rzecz biorąc - jest na płytce z "Hitami na Czasie" kilka takich piosenek, które na popularności w najbliższym czasie nie stracą, w przeciwieństwie do większości sezonowych "hitów", które dziś są "cool, jazzy i trendy", a jutro nikt nawet nie będzie pamiętał o tym, że kiedyś powstały.

Reklama

Nietrudno jest się domyślić, iż cała gra utrzymana jest w klimacie mocno popowym, z nielicznymi rapowymi wstawkami. Nie ukrywam, że w takiej muzyce nie gustuje. Brakuje mi tu trochę cięższego, ostrzejszego brzmienia. Jakiejś muzyki z prawdziwym, od razu wyczuwalną mocą. I nie mówię tu o piosenkach Vadera czy Behemotha - broń Boże, ale coś jeszcze w stylu tego Evanscence, które sobie tak upodobałem, byłoby bardzo satysfakcjonujące. Sam chętnie zaśpiewałbym Hero Nickelbacka albo jakiś kawałek z najnowszej płyty Linkin Park. Nie ma tam, że się tak wyrażę, darcia mordy w niebogłosy, ale jest zdecydowanie ciężej niż w przypadku chociażby Krzysztofa Kiljańskiego i Kayah.

Szybciej, szybciej, szybciej!

Niestety - twórcy SingStar Eska: Hity na Czasie przy produkowaniu tegoż tytułu nie zdołali uniknąć chyba najgorszej rzeczy, jaka może spotkać grę karaoke. Chodzi oczywiście o zbyt szybkie piosenki. Tekst śmiga na ekranie tak szybko, iż nie sposób przeczytać go w całości, o kolejnym wersie nawet nie wspominając. Jeśli ktoś jest w stanie poprawnie, bez zająknięcia zaśpiewać chociażby raperskie elementy Jenny from the Block, czy wszystkie zwrotki, miernej bo miernej, Mojej Panienki autorstwa Lerka i Nowatora to jest moim prywatnym bogiem.

Na nieszczęście podobny problem spotyka tak wychwalane przeze mnie Bring Me to Life. Nie ma tu co prawda zbyt wielu elementów tak szybkich, by nie dało się śpiewać, ale momentami przy refrenie człowiek dosłownie wypluwa płuca, a tu okazuje się, że jest dopiero w połowie wersu. Jest też kilka wolniejszych numerów, ale nie zmienia to faktu, iż duża część soundtracku w nowym SingStarze zamiast śpiewania, prowokuje tylko bezkształtne buczenie w rytm muzyki, bo śpiewać się najzwyczajniej w świecie momentami nie da.

Nie tak łatwo zostać raperem

Zdarzyło mi się już w tym tekście wspomnieć o elementach rapowania. Jako zdeklarowany anty-fan niemal wszystkiego co z tym związane (pewnym sentymentem darzę tylko niektóre kawałki Paktofoniki) zmuszony jestem napisać, iż są one największą bolączką, z jaką dane mi było się zetknąć w mojej, wciąż jeszcze krótkiej, karierze gracza. Tekst, o czym było w paragrafie wyżej, leci tak szybko, że nie idzie go odczytać. Melodii też w zasadzie brak. I co gorsza, w momentach gdy trzeba rapować razem z wokalistą, na ekranie nie ma tych charakterystycznych pasków, pokazujących tonację głosu naszego i piosenkarza, więc "śpiewać" trzeba kompletnie na czuja. A punkty w tych momentach są chyba naliczane losowo - kompletnie nie rozumiem w jaki sposób konsola sprawdza to, jak sobie z danym fragmentem poradziliśmy. Podsumowując - najlepiej bym zrobił, jakbym elementy "ziomalsko-raperskie" skomentował milczeniem, ale jakoś nie mogłem sobie odpuścić tej przyjemności, jaką daje ich krytykowanie.

Poza rapometrem nie doczekaliśmy się niestety niczego, co mogłoby wprowadzić choć drobny powiew świeżości do skostniałej już nieco serii. Pass the Mic jest dokładnie taki sam jak był, ma te same konkurencje i jest ich tak samo mało. Ale to już żadna niespodzianka - London Studios nie przepada za wdrażaniem do kolejny SS-ów zbyt wielu nowości.

Fenomen

Tym słowem najlepiej jest mi określić całą serię SingStar. W zasadzie z części na część jest coraz gorzej (z niewielkimi wyjątkami, jak na przykład genialny SS Rocks) pod względem zestawu piosenek, jakie serwują nam twórcy. Ale jednak - przy każdej kolejnej odsłonie bawić się można wyśmienicie, pod warunkiem, że zaprosi się znajomych - i to najlepiej takich, którzy z konsolami nie mają wiele do czynienia. Nie inaczej jest z Eska Hity na Czasie. Tracklista to żenada roku 2007. Kasia Cerekwicka? Gosia Andrzejewicz? Jeden Osiem L? Lerek i Nowator? Co to za szmira?! Po prostu kompletne muzyczne nieporozumienie. Paczka sezonowych hicików. A jednak - jest w tym coś takiego, że daje mnóstwo przedniej zabawy i kiedy się już zacznie śpiewać, to ciężko jest przestać.

Eska czy 80's?

Na rynku dostępne są dwie części SingStara zawierające polskie piosenki. Jedną z nich jest recenzowana właśnie Eska, a drugą SS 80's. Jeśli więc ktoś z Was koniecznie chce pośpiewać w swoim rodzimym języku i nie wie co wybrać, to pozwolę sobie podpowiedzieć. Zdecydowanie lepszym wyborem będą "osiemdziesiątki". Te kilka ciekawych utworów z najnowszego SingStara z pewnością zastąpią nieco starsze, ale zdecydowanie ciekawsze kawałki z burzliwych lat osiemdziesiątych.

Valhalla.pl
Dowiedz się więcej na temat: piosenki | hity
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy