Beatdown: Fists of Vengeance

"...Zapomnij o głębi i artystycznym przekazie tegoż tytułu. Spotykasz prostytutkę, bijesz ją do nieprzytomności, trafiasz na dresiarzy, lejesz ile wlezie, napotykasz przyjacielsko nastawionego gościa tłuczesz na maksa, przechodzisz obok gangu, Ci Cię zaczepiają, więc też katujesz ziomków ile fabryka dała - koniec słowa na Niedzielę..."

Logo

Kto jak kto, ale Capcom zawsze prezentował wysoki poziom oferowanych przez siebie produktów. Ogrom nakładów pracy oraz sporych pieniędzy sprawiły, iż firma ta jest marką jedną z najlepszych. Wnioski z tego takie, że nie powinna nas dziwić ogromna kampania reklamowa, jaka towarzyszyła produktowi "Beat Down: Fists of Vengeance", zapowiadając powoli zbliżający się hicior na nasze domowe konsolki.

Oszukani

Bez wątpienia czuję się jak mały dzieciak, który dopiero co dowiedział się o fakcie nieistnienia swojego grubego, czerwononosego idola - św. Mikołaja. I tak właśnie poczujesz się i ty, Drogi Graczu, zakładając z góry, że oto wpadł Ci w ręce długo wyczekiwany "must have".

Zaczynając od początku, nie sposób nie wspomnieć o pierwszych wpadkach dokonanych przez programistów. Miejscem naszych wojaży jest fikcyjne miasto szczycące się nazwą Los Sombras. Do wyboru mamy pięć postaci, które według twórców gry różnią się od siebie nie tylko wyglądem, ale i samą ścieżką fabularną. W rzeczywistości różnic nie ma prawie żadnych, także pierwsze przechwałki możemy schować między bajki. Kolejną sprawę stanowi sam element zwiedzania poszczególnych dzielnic miasta. Mechanizm jest banalnie, wręcz prostacko rozwiązany. Wpadamy do lokacji tak małej jak moja piwnica, szukamy czegoś lub kogoś i tyle nas było. Po prostu, napotkana postać w enigmatyczny sposób podpowiada Ci, gdzie masz się udać i co zrobić - tyle jeśli chodzi o skomplikowaną składnię "Beat Down Fists of Vengeance".

Wydaje mi się, że pora na przedstawienie tego najważniejszego elementu, jakim są walki uliczne. Przede wszystkim muszę zaznaczyć, iż gra ta jest przeznaczona dla osób pełnoletnich, ponieważ przemocy mamy tu pod dostatkiem. Ogólnie gra jest bardzo wulgarna, pełna przekleństw i chorych zagrywek. Kręcimy się po okolicy, spotykamy różnej maści ziomków i najzwyczajniej w świecie bez zadawania pytań "spawamy" ich facjaty, aby tylko mama ich nie poznała. Ciała okradamy z przedmiotów, tudzież pieniędzy i tak w kółko. Sama walka - czy przeciwko pojedynczym przeciwnikom, czy sporej ekipie - nie wymaga od gracza większych umiejętności. Wachlarz dostępnych ciosów jest na prawdę maleńki: proste rzuty, kopniaki, piąchy, używanie broni białej (zdobytej lub kupionej) czy też nie do końca do opanowania blok. Trudno tu doszukać się większych zalet i jedynie co ciśnie się na usta to żal o tak banalne potraktowanie tego elementu.

Kolejną "ważną" (wcale nie) sprawą jest możliwość rozwoju i rozbudowy naszych bohaterów. Za zdobyte doświadczenie rozwijamy trzy główne cechy naszego wojaka, a za zarobione lub "pożyczone" banknoty kupujemy przeróżnej maści ciuchy.

Na koniec pozostaje kwestia szaty graficznej, która po prostu woła o pomstę do nieba. Postacie jakby w kamieniu ciosane, ich animacja przypomina weteranów wojny wietnamskiej, a ilość tekstur powala... ograniczoną ich ilością. Po prostu katastrowa.
Co do muzyki i dźwięku to na tle innych elementów, źle być nie może. Jako że gra o gangsterach, to rap mocno dudni w naszych głośnikach, a że lejemy po "policzkach" to i słychać, że to robimy.

God Damn

Brutalnie i mocno - to fakt, ale bez większego sensu to już inna sprawa. Po prostu nie dziwię się Namco, że tak mocno chciało wypromować swój najnowszy tytuł. Oni, podobnie jak my teraz, dobrze wiedzieli, iż "wypluli" bardzo przeciętny produkt. Słaba konstrukcja walki, brak urozmaiceń, kiepska na całej linii fabuła, której tak na prawdę nie ma, oraz grafika, która była dobra mocne kilka lat temu. Niestety, ale nawet fanom twórczości skośnookich z Namco nie polecę tej produkcji, bo szkoda kasy i wolnego czasu.

Reklama
INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy