Pewnego razu na Dzikim Zachodzie...

Podobno nazywał się Jones, ale zwykle mówili o nim Joe. W sumie to występował pod wieloma imionami. Nikt nie wiedział skąd pochodził, a o jego życiu krążyły legendy.

Przemierzał prerie i pustynie, góry i lasy, podróżując od miasta do miasta, od farmy do farmy, chwytając się przeróżnych zajęć, które mu zapewniały tymczasowe utrzymanie i dach nad głową. Nie żeby tego dachu szczególnie potrzebował, ale czasem przyjemnie mu było odpocząć od spania na gołej ziemi i słuchania wycia kojotów. W Texasie zwano go Montana Joe, w Montanie - Iowa Jones. W Iowa mówiono o nim Oklahoma Joe, a w Oklahomie - Indiana Jones. W Indianie podobno był znany jako Joe Koniokrad, ale to zapewne jakieś nieporozumienie.

Reklama

Pierwszy raz spotkałem Jonesa w pewnej zapadłej dziurze w Arizonie. Ktoś dowcipnie nazwał ją Tombstone i tak już zostało, zresztą nazwa bardzo pasowała do tego zakazanego miejsca, pełnego śmierdzących poganiaczy bydła, niedomytych pistoleros i nachalnych dziwek. Nie wiem co Jones tam robił, ale z jakichś powodów opuszczał to miejsce w wielkim pośpiechu. Zapewne kolejne nieporozumienie, jego życie było ich pełne. Jako, że ja również miałem swoje powody by niezwłocznie pożegnać to miejsce (kto by się spodziewał że w takiej dziurze mają szeryfa??), postanowiliśmy dotrzymać sobie nawzajem towarzystwa. Stróże prawa ścigali nas do samej granicy. Na ostatnim kamieniu milowym w Arizonie Jones zostawił im karty. Asy. Wszystkie pięć.

I tak wjechaliśmy do Kalifornii.

W zawsze słonecznej Kalifornii, poza cholernym słońcem i kaktusowym krajobrazem, powitały bohaterów krążące wysoko kształty.

'Sępy' - pomyślał Jones zerkając w górę, po czym powrócił do swojej cichej zadumy nad światem w rytm stuku końskich podków.

'Jones' - pomyślały sępy i one również nie przejmując się tym szczególnie wróciły do kreślenia swych równie monotonnych kręgów w bezkresnych przestworzach. I na tym rola sępów się kończy.

- Podobno w Kalifornii jest złoto Jones - zagadnąłem, bo ileż można było milczeć człapiąc tak przez to pustkowie.

- Bzdury! - rzucił tylko - Bajki dla małych dzieci.

Zaskoczył mnie tym, bo dość szeroko się o odkryciu złota wtedy mówiło na Zachodzie.

- Jak to bzdury Jones?? Pisali o tym w Farmersi Times!

- Nie wierz chłopcze we wszystko, co wydrukują. Jak ci napiszą, że owcą można pobić sąsiada to też uwierzysz??

- Ale?

- Te cwaniaki z Filadelfii, ilekroć mają jakiś kawałek ugoru do zasiedlenia to krzykną 'Złoto!!', 'Srebro!!', albo że dolary na drzewach rosną, a głupie ludzie pędzą jak stado baranów. Już ja ich znam cholernych gryzipiórków.

Właściwie pomyślałem wtedy, że pewnie i ma rację. W końcu to on był w świecie obyty, a ja niewiele poza farmą ojca świata oglądałem.

Na podobnie głupich rozmowach upływały im dni, a nie mniej głupie sny zabierały im noce. Aż wreszcie pewnego dnia, bardziej wietrznego niż poprzednie, ale mniej niż te, które miały nadejść, czyli mniej więcej przeciętnego o tej porze roku na tej szerokości geograficznej, wyłaniając się zza pagórka ujrzeli spustoszone, jeszcze dymiące miasteczko.

Jak już rzekłem, wyłaniając się zza wzgórza ujrzeli spustoszone, dymiące miasteczko. Wypełniając obowiązki narratora nadmienię, że ciśnienie było umiarkowane, wiatr słaby, a zachmurzenie duże z drobnymi przejaśnieniami. Zapewne przez to zachmurzenie, a może dlatego, że pogrążeni byli w jakiejś kolejnej nonsensownej dyskusji, nie zauważyli słupa dymu wcześniej, chociaż jakby się postarali to pewnie i mogli.

Wjechali więc powoli pomiędzy zgliszcza, ciekawie rozglądając się dookoła. Wiatr rozwiewał pióropusze dymu unoszącego się nad tym, co do niedawna było zapewne tętniącym życiem miasteczkiem.

'Co za nieznośna cisza' - pomyślał Jones

'O cholera! Jones!' - pomyślała cisza.

A może to była tylko fantazja niskobudżetowego narratora?

- Co tu się wydarzyło, dziadku? - zapytałem pierwszego napotkanego, pykającego fajkę, która oczywiście jeszcze pogłębiała zadymienie, dziadka.

- Dzika banda chłopcze.

- Jaka banda dziadku??

- Dzika, chłopcze.

Nie chciałem ciągnąć tematu, żeby nie wyjść na idiotę.

Tymczasem Jones dowiedział się, że owej bandzie przewodził niejaki Poli. Historia konfliktu Poliego z miasteczkiem tonęła w mrokach dziejów i sięgała czasów zarania miasteczka, a mianowicie zeszłego roku. Oczywiście Jones, nie potrafiący trzymać język za zębami kiedy sytuacja tego wymaga, musiał to skomentować: "Od zarania do zaorania! Ha! Ha!" Dodam tylko, że nikt się nie roześmiał.

Otóż Poli był ponoć spokojnym farmerem, specjalizującym się w eksperymentalnych krzyżówkach owiec z okoliczną fauną, dopóki złośliwy szeryf, popiwszy, nie zaczął rozpowiadać jak to się Poli naprawdę nazywa. Zabawa była przednia, ubaw po pachy, bo jak można kogoś nazwać Hipolit. Jako, że Poli nie cierpiał swojego imienia, a sprawa dotyczyła tak honorowej kwestii jak ochrona danych osobowych, udał się następnego ranka wściekły do szeryfa, a że nawet w chwilach gniewu nie brakowało mu poczucia humoru, kazał szeryfowi tańczyć. Warto dodać, że każąc mu tańczyć, grzał z obu rewolwerów wprost pod szeryfowe nogi. Szeryf nie tańczył. Więc Poli go zastrzelił. W sumie - historia jakich wiele. Niestety Poli miał pecha. Sędzia federalny uznał, że przekroczył on granicę ochrony danych osobowych i wyznaczył za jego głowę nagrodę, złośliwie dodając 'żywy lub martwy'. Tego Poli nie wytrzymał. Wyjechał na południe w nieznanym kierunku. Zanim jednak wyjechał obiecał mieszkańcom, że jeszcze tu wróci i odpowiednio im podziękuje za to, że, jak to określił, 'podpieprzyli' go do sędziego w Sacramento.

Nie marnował czasu, zebrał wokół siebie bandę wyrzutków, bandziorów i dziwaków, których nie brakowało wtedy na pograniczu. Podobno trzymały z nim teraz takie szumowiny jak Szczerbaty Bynek - koniokrad, Szmasz Jąkała - od dziecka rabujący dyliżanse, Billy Gemba - poszukiwany za nie wiadomo co, czy Glabi Cebrzyk, który w sumie nie zasłynął niczym szczególnym, poza tym może, że sporo pijał.

No i wyglądało na to, że Poli słowa dotrzymał i wrócił...

W oczach Jonesa widziałem, że ta romantyczna historia zrobiła na nim wrażenie, a może to te kilka zer na liście gończym? Zaczynałem się oswajać z myślą, że problemy dopiero się zaczynają. Zresztą po chwili zbliżył się i rzekł do mnie półgłosem, żeby nikt poza mną go nie usłyszał: - Wiesz, Młody, ile możemy zgarnąć z tych listów gończych?

- Jones?

- Tak?

- Zapłaciłeś narratorowi?

- Nie, Ty miałeś zapłacić za ten odcinek!

- Ja płaciłem za poprzedni!

- Cholera, a takie fajne widoczki?

Z powyższych przyczyn technicznych opisy widoczków i przyrody z tego etapu wędrówki się nie zachowały.

Zaopatrzywszy się w komplet listów gończych postanowiliśmy ruszyć tropem Dzikiej Bandy. Właściwie to Jones postanowił, zawsze sam podejmował decyzje, a mnie co najwyżej obwiniał za wynikłe z nich problemy. A problemy pojawiały się zawsze, tak to już było z Jonesem. Co nim kierowało? Do dziś nie wiem. Może chciał pomścić krzywdy mieszkańców, może zamarzyła mu się mała fortunka jaką oferowano za kolekcję głów członków bandy, a może po prostu chciał sprawdzić na ile portrecista oddał podobieństwo postaci. Nigdy nie można było być do końca pewnym z czego wynikały jego decyzje, może po prostu rzucił ukradkiem monetą? Tak czy inaczej, przepuściwszy jeszcze na skrzyżowaniu wylotowym, nadciągające z prawej strony stado pędzonego bydła, ruszyliśmy znowu w drogę.

Minęło już kilka dni odkąd opuściliśmy spalone miasteczko, kiedy uświadomiłem sobie, że nie znam nawet jego nazwy. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy o nią zapytać, na zawsze pozostało dla mnie po prostu Spalonym Miasteczkiem.

Ciekawe, ale myślę, że Poli wiedział, że ruszyliśmy jego śladem. Skąd? Trudno powiedzieć. Bandyci wiedzą takie rzeczy. Za to Jones wiedział, że Poli wiedział, że on wie, że Poli wie, ale nie wspomniał o tym ani słowem. Skąd wiedział? Trudno powiedzieć, Jones po prostu wiedział takie rzeczy. A wiedząc, nieustraszenie podążał wprost w paszczę lwa. Bo Poli już na niego czekał?

Co zrobi Poli w następnej odsłonie internetowej powieści? Przygotuje na Jonesa zasadzkę.

Poniższy tekst jest 'interaktywną opowieścią' z serwisu http://farmersi.pl. Jej autorem jest dux, ale decyzje odnośnie przebiegu fabuły podejmowali gracze gry Farmersi w powszechnym głosowaniu. Wkrótce możliwe są następne.

Ty także możesz wziąć udział w westernowej przygodzie w grze Farmersi.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: problemy | miasteczko | jones
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy