Bionic Commando

Na początek ważna uwaga: ta gra pewnie nie każdej osobie zapewni tyle samo radości. Klucz do prawidłowego odbioru znajduje się bowiem w przeszłości. 22 lata temu zadebiutowało pierwsze Bionic Commando. To było dawno. Bardzo dawno. Nawet najstarsze osoby z naszej redakcji zaliczały się wtedy do nastolatków.

Jednego z recenzentów nie było chyba nawet na świecie. Jeśli pamiętacie czasy, gdy jedyny kontakt z elektroniczną rozrywką w kolorze zapewniały arkadowe automaty w salonach gier, to być może tytuł Bionic Commando wam coś mówi. Jeśli nie, to dokładnie przeczytajcie tę recenzję i odpowiedzcie sobie na pytanie, czy "czujecie bluesa". Bo jeśli nie, to na rynku bez trudu znajdziecie alternatywę dla tej produkcji...

Platformówka bez platform?

W zeszłym roku Capcom wskrzesił jeden ze swoich legendarnych tytułów. Ukazało się Bionic Commando: Rearmed, czyli oryginalna gra sprzed dwóch dekad, przeniesiona 1:1 w nowoczesne środowisko, wykorzystujące modele 3D. Plansze były dokładnie takie same, misje idealnie odwzorowane. Po prostu wersja z NES przerobiona na współczesną manierę. Weterani docenili ten zabieg - ale istnieje ryzyko, że następny krok podjęty przez Capcom część z nich uzna za świętokradztwo. Otóż Bionic Commando opowiada dalszy ciąg losów bohatera starej gry (który zwie się Nathan "RAD" Specner, jeśli ktoś nie wie), ale nie w formie platformówki, a w całkowicie otwartym środowisku 3D. Herezja? Naszym zdaniem nie, ale rozumiemy, że dla wielu osób rzut graficzny wyznacza spójność z pierwowzorem i jest świętością nad świętościami. Fallout powinien po wsze czasy pozostać izometryczny, a Bionic Commando nie rezygnować z platformowego 2D. Na nieszczęście ortodoksyjnych graczy rynek wyznacza jednak inne trendy...

Jedyną rzeczą, jaką Bionic Commando traci w nowej wersji, jest właśnie owa nutka staroświeckości. To dużo i mało zarazem. Dalej jest to sympatyczna, dynamiczna i bezpretensjonalna zabawa, ale... No właśnie, rynek poszedł naprzód. Gier, w których skaczemy po dachach i radośnie eliminujemy wrogów, namnożyło się ostatnio sporo. W tym kontekście Bionic Commnando ląduje naprzeciwko naprawdę mocnych konkurentów - produkcji posiadających znacznie bardziej dopieszczoną grafikę, podobną grywalność i często znacznie więcej możliwości przewidzianych dla graczy. Na PC - a tę wersję wzięliśmy przecież na tapetę - ma pewne szanse, bo jest bardzo udana w porównaniu do niektórych portów. Mniej wymagająca od sprzętu, chodząca płynniej, niemalże pozbawiona poważnych błędów.

Zamiast faszystów terroryści

Tradycyjnie już w tle fabularnym mamy karykaturalne ujęcie całkiem poważnych tematów. O ile oryginalne Bionic Commando kręciło się dookoła walki z neofaszystowskim reżimem (w japońskiej wersji wręcz z hitleryzmem), to w nowej odsłonie tematem jest terroryzm. Ale nie taki jak w większości gier, lecz posiadający poważne podstawy. Bionicznie modyfikowani żołnierze po wygranej wojnie przestali być potrzebni, stali się wręcz niewygodni. Bojowe protezy zastępowały im zwykle utracone w walce części ciała - teraz mają być odebrane. Sam RAD Spencer siedzi w kiciu, czekając na karę śmierci, pozbawiony ręki. Super Joe, bohater i dawny dowódca naszego herosa, jawi się jako plugawy, cyniczny karierowicz. Ci bionicznie modyfikowani weterani, którzy nie chcieli poddać się nowym regulacjom, zostali wyjęci spod prawa. Związali się więc z organizacją terrorystyczną BioReign, oficjalnie walczącą o ich prawa. Nieoficjalnie zaś mającą w swych szeregach wielu zbiegłych macherów upadłego reżimu. Akurat zdetonowali ładunki nuklearne w Ascension City i przejęli kontrolę nad ogarniętym chaosem miastem. Nie ma stamtąd wieści, służby nie radzą sobie z problemem. Super Joe wyciąga więc Nathana Spencera z celi śmierci i... wysyła do walki z innymi bionikami i ich stronnikami. Jasne, iż nie mówimy tu o głębokim, wielowarstwowym przesłaniu na miarę dramatu obyczajowego. To jedynie tło dla pełnej akcji gry, ale chyba przyznacie, iż wygląda ono na nieco mniej sztampowe, niż zwykle to bywa? W każdym razie RAD zostaje załadowany do jednej kapsuły desantowej (jako swoisty ładunek w pocisku), a w drugiej na miejsce akcji dociera jego bioniczna ręka. Myśliwiec odpalający pociski nie miał możliwości wycelować zbyt dokładnie, więc naszym pierwszym zadaniem jest odszukanie łapki i jej podpięcie. Potem rozpoczynamy rozpoznanie wrogiego terenu. Co jakiś czas Super Joe wysyła kolejny myśliwiec, który zrzuca kapsuły z przydatną bronią, gaworzymy też zarówno z nim, jak i gościem z rządu, odpowiedzialnym za operację - zaciekłym wrogiem bionicznych modyfikacji. Oprócz dialogów z centralą, fabułę pogłębiają zdobywane dane i filmowe scenki. Reszta jest zręcznościówką TPP z mnóstwem nawalanki, strzelania i skokami godnymi Spidermana.

Lewa ręka wygrzewu

Reklama

Fakt, że Nathan Spencer świetnie radzi sobie z rozmaitą bronią strzelecką - od pistoletu, poprzez karabin snajperski, granatnik czy na przykład CKM, po działo laserowe - to pikuś. Prawdziwym narzędziem zniszczenia jest jego lewa, bioniczna ręka. Potrafi za jej pomocą dokonywać czynów niebywałych, tym bardziej iż wspieranych na ekranie za sprawą zaawansowanej fizyki. Skoki, przyciąganie przeciwników, rzuty przedmiotami - wszystko to wygląda naprawdę rewelacyjnie. Na samym początku sztuczek z ręką jest ograniczona ilość, ale z czasem RAD przypomina sobie coraz więcej tricków.

Co można zdziałać przerośniętą łapą? Całkiem sporo, zwłaszcza gdy do perfekcji opanuje się płynne łączenie rozmaitych akcji. Podstawową funkcją jest wystrzeliwanie linki, by przeskoczyć z miejsca na miejsce. To kluczowa zdolność w grze, bez tego nie przejdziemy żadnej mapy. A to trzeba wdrapać się do okna wieżowca, a to przedostać się nad rozpadliną, innym razem znowuż przeskoczyć nad zalanym wodą obszarem (co chyba zrozumiałe, Nathan z wielką bioniczną ręką idzie na dno jak kamień). Tu ważna sprawa: system wykorzystuje punkty kontrolne, więc niektóre akcje bywają upiornie męczące - na przykład pokonanie długiego dystansu za pomocą kolejnych kilkunastu podczepień do wcześniej zdezaktywowanych min wiszących w powietrzu. Jeden błąd i toniemy, po czym starujemy od nowa. Zwykle checkpointy znajdują się w miarę blisko, ale bywa, że po porażce musimy na nowo wykonać szereg akrobacji, przelotów nad trudnymi obszarami i stoczyć kilka walk z oddziałami wroga. Ogólnie ma się wrażenie, że poszczególne mapy zostały wykonane przez zupełnie różne osoby mające na dodatek diametralnie odmienne podejście do rozgrywki. Momentami to plus, momentami minus.

Wystrzelona lina nie tylko pozwala dostać się do różnych miejsc, ale też daje możliwość przyciągnięcia do siebie wrogów, by następnie - na przykład - cisnąć nimi o ścianę. Rozmaitych sztuczek z podrzucaniem i miotaniem obiektów jest sporo. Nawet wrak samochodu nie jest zbytnim wyzwaniem dla Nathana Spencera - może nim za pomocą bionicznej reki cisnąć na więcej niż kilkanaście metrów. Inny cudowny trick to podczepienie się do pleców przeciwnika i skrócenie linki - w efekcie uzyskujemy kopniak obunóż, jakiego nie powstydziłby się nawet Chuck Norris. To jedna z najskuteczniejszych metod walki z rozmaitymi mechami. Najbardziej widowiskowo wypada, gdy wykonamy atak na przelatujący nieopodal bojowy polycraft: maszyna leci w dal, a RAD ląduje płynnie kilkanaście metrów dalej (a czasem i kilkadziesiąt niżej. Takie twarde lądowania nie zabijają naszego herosa, o ile nie przekroczona zostanie pewna granica absurdu, bo... ma do tego specjalne buty.BioReign czyli tony mięcha i stali

Walka z przeciwnikami oparta jest na dawnych założeniach z automatów do grania. Wrogowie są specyficznie i niemal "na sztywno" oskryptowani, tak by gracz wypracował sobie na nich odpowiednie techniki. Zapomnijcie o elastycznym SI, nie takie było założenie twórców. Najpowszechniejszym mięsem armatnim są szeregowi bojownicy BioReign. Działają w grupach, mają w łapach karabiny szturmowe, do tego są widoczni na milę dzięki pomarańczowym ubrankom ochronnym. Teren Ascension City jest bowiem mocno skażony - na co zresztą trzeba uważać, bo promieniowanie łatwo przechodzi przez bojówki i samczy podkoszulek naszego herosa, do tego bionika jest na nie czuła. Cóż, za image się płaci...

Oprócz zwykłych piechurów są i ich ciężej wyposażeni koledzy oraz dowódcy bojówek terrorystycznych. Mamy też czasem do czynienia ze snajperami. Ich oskryptowanie wywodzi się z tej samej szkoły co w Batman: Arkham Asylum - celują, omiatając określony obszar, więc trzeba dokładnie analizować, jak przebiegają czerwone promyki ich laserów celowniczych i unikać tych miejsc. Łatwo dają się zajść od tyłu i po kopniaku w plecy przenoszą się kilkanaście pięter niżej. Nie mają butów takich jak Spencer, więc oznacza to dla nich ostatni patrol. Innym typem wroga są różne Biomechy i Polycrafty. W tych człowieka jest wielokrotnie mniej niż maszyny - nowa generacja biotycznego projektu. Twarde pancerze i poważna siła ognia powodują, że trzeba kombinować. Rzucać w gości wózkami widłowymi, radiowozami, kontenerami... albo kopać w plecy. O walkach z bossami pisać nie zamierzamy, bo za wiele fabuły by zostało spalone - ale zapewniamy, iż są emocjonujące, końcówka gry zaś wręcz epicka i niewiarygodnie trudna.

Co tam panie w sieci?

Na powyższe pytanie odpowiedzi należy udzielić dwojako. Jedna sieć to sieć BioReign, do której RAD podpina się co jakiś czas, dezaktywując przekaźniki przejęte przez wroga. Tam znajdujemy nagrania rozmów wojaków, dane operacyjne, specyfikacje broni - ogólnie uzupełniamy naszą wiedzę o świecie. Inna sieć czeka w menu głównym - czyli tryb multiplayer. Pod złożonym menu, zawierającym lobby, ułatwienia dla klanów i inne rozsądne narzędzia znajdujemy jednak tylko trzy bardzo konserwatywne tryby: deathmatch, team deatchmatch i capture the flag. Szkoda, bo aż prosiłoby się tu coś dużo bardziej związane ze specyfiką bionicznych ulepszeń.

Rozrywka lekka, niezbyt łatwa i przyjemna

W sumie to całkiem miła zabawa, momentami wymagająca sporo refleksu, momentami zmuszająca do ostrego kombinowania, czasem niestety frustrująca. Postaraliśmy się jak najdokładniej naświetlić mechanikę i kluczowe elementy. Kto był fanem starego Bionic Commando zapewne kupi tę grę, nawet jeśli nie przekonuje go 3D. Reszta z Was, na podstawie opisu i screenów, niech sama sobie odpowie, czy to gra dla nich. Jak napisaliśmy wcześniej: są podobne pozycje na rynku.

gram.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy