Premiera filmu "Until Dawn" odbyła się 25 kwietnia 2025 roku i pomimo umiarkowanego sukcesu kasowego (w pierwszy weekend produkcja zarobiła na rynku międzynarodowym 18 milionów dolarów), nie obyło się bez kontrowersji. Obraz spotkał się z mieszanym odbiorem krytyków, osiągając na popularnej platformie "Rotten Tomatoes" 53 procent. Jednak to nie fabuła ani reżyseria wywołały największą burzę, ale brak uznania dla twórców gry.
Zaginieni w... napisach końcowych
Kim MacAskill podsumowała sytuację autorów scenariusza Until Dawn na swoim profilu LinkedIn.
Spędzili lata wypalając sobie mózgi, aby stworzyć coś niesamowitego. Świat zasługuje na to, by poznać ich nazwiska... a zamiast tego... żadnego uznania. Żadnego podziękowania. Żadnego uhonorowania.
MacAskill, która otwarcie mówi o systemowym problemie ignorowania twórców gier w adaptacjach filmowych, uruchomiła nawet petycję wzywającą japoński koncern do uzupełnienia napisów końcowych o nazwiska Fessendena, Reznicka i reżysera gry Willa Bylesa. Według niej, problem nie dotyczy tylko jednego filmu.
Gdy książka zostaje zaadaptowana na film, wydawca nie ukrywa nazwiska autora. Gdy telewizyjna seria zostaje zaadaptowana na potrzeby filmu, wytwórnia nie ukrywa nazwisk scenarzystów. Zasady dotyczące własności intelektualnej w grach są przestarzałe, a ponieważ transmedia stają się coraz bardziej popularne, zasady te wymagają zaktualizowania - zaczynając od należnego uznania dla Willa, Grahama i Larry'ego.
Zero zaskoczenia. Tylko rozczarowanie
Sam Fessenden przyznał w rozmowie z "The Hollywood Reporter", że nie miał dużych oczekiwań, ale mimo wszystko liczył na swego rodzaju "gest uprzejmości". Z kolei Reznick zauważył, że chociaż zupełnie nie żywią urazy, to dostrzegają znacznie większy problem - brak ram prawnych, które chroniłyby twórców gier w erze filmowych adaptacji gier.
Uważam, że gildie (filmowe / związki zawodowe - dop. red.) nie nadążają za tempem, z jakim przemysł oddala się od tradycyjnych formatów mediów. Nie wiem, jaki to będzie miało wpływ na przyszłość branży.
Co prawda film "Until Dawn" opatrzono informacją, że powstał "na podstawie gry Sony". Podczas gdy jego twórcy - reżyser, scenarzyści i aktorzy - zostali uhonorowani zgodnie z branżowymi standardami, niestety, nigdzie nie wspomniano o konkretnych osobach, które jako pierwszy tchnęły życie w markę i są odpowiedzialne za jej oryginalny klimat.
Warto wspomnieć, że duet scenarzystów nie tylko stworzył rozbudowaną strukturę narracyjną Until Dawn, której skrypt liczył 10 tysięcy stron, ale autorzy użyczyli także swoich głosów postaciom w grze. W filmowej wersji nie tylko zabrakło miejsca dla ich nazwisk - nie zaproszono ich także do wcielenia się choćby pomniejsze postaci w formie audio, nie wspominając już o pełnym pojawieniu się na ekranie.
Dla MacAskill i innych twórców gier to nie tylko niesprawiedliwość, ale wręcz zapowiedź niepokojącego trendu.
Dlaczego twórcy własności intelektualnej (IP) powinni dalej dla was pracować? Film i telewizja, które są groteskowe nawet w najlepszych czasach, wciąż rozumieją potrzebę doceniania wagi przyznawania twórcom należytych zasług.
Filmowa przyszłość gier
Gry wideo coraz częściej stają się łakomym kąskiem dla twórców filmowych, którym wydaje się, że w stosunkowo łatwy sposób uda się przyciągnąć do kin tłumy fanów i zarobić kilka worków złota. Nie ma w tym nic złego - tak działa biznes, ale dobrze byłoby, żeby ta relacja opierała się na wzajemnych poszanowaniu tak, by w pewnym momencie nie okazało się, że gry staną się jedynie doskonałymi pomysłami, które nie mają autorów.
Jako była narrative director w Sony Interactive Entertainment i PlayStation, której stanowczo powiedziano, że własność intelektualna, którą osobiście stworzyłam, nigdy nie zostanie przypisana mnie, ponieważ byłam pracownikiem etatowym (brak tantiem, brak kontroli, brak własności, brak uznania), mam trudność ze zrozumieniem różnicy między przysługą wyświadczoną Neilowi Druckmannowi (twórcy The Last of Us - dop. red.), a traktowaniem innych osób w waszej firmie.
Petycja Kim MacAskill na platformie change.org zdobyła, w momencie pisania tekstu, 514 podpisów zarejestrowanych osób. Czy to wystarczy? Nawet jeśli uda się przyciągnąć więcej popierających i licznik przekroczy magiczną barierę tysiąca, to wciąż pozostaje pytanie, czy to w jakikolwiek sposób przekona Sony do zmian?