Zombie Army 4: Dead War - recenzja

Zombie Army 4: Dead War /materiały prasowe

​Zombie Army 4: Dead War nie zaskoczyła mnie praktycznie niczym. Co nie zmienia faktu, że bawiłem się przy niej tak samo dobrze, jak przy poprzednich odsłonach.

Studio Rebellion zadomowiło się w niszy kooperacyjnych strzelanek z zombie w rolach głównych na dobre i wygląda na to, że jeszcze trochę w niej zabawi. Seria Zombie Army od lat nie zaskakuje niczym szczególnym, ale ma swoje grono oddanych odbiorców, którzy wciąż nie mają dość niczym nieskrępowanego rozstrzeliwania nieumarłych wspólnie ze znajomymi. Czy w związku z tym to, że Zombie Army 4: Dead War nie wprowadza niczego szczególnie nowego i niczego szczególnie istotnego, należy uznać za niespodziankę?

Zombie Army 4: Dead War przenosi nas do okresu tuż po drugiej wojny światowej, dokładnie do 1946 roku, ukazując alternatywną wersję historii. Jak wiadomo, Hitler szukał różnych sposobów na zwyciężenie wyścigu zbrojeń i ostatecznie na zapanowanie nad światem. Jednak najgroźniejszą bronią okazały się nie czołgi czy rakiety, a armia zombiaków, która w ogóle nie kalkuluje, tylko prze naprzód, starając się zmieść nieprzyjaciela z powierzchni ziemi. Na szczęście naprzeciwko tej nietypowej armii stają śmiałkowie mający realną szansę ją powstrzymać.

Reklama

To czwórka bohaterów, którymi możemy pokierować podczas właściwej rozgrywki. Karl Fairburne, Boris, Shola oraz Jun są prawdziwymi specjalistami do eksterminacji zombiaków. Każda z tych postaci posiada odmienne atrybuty, które na pierwszy rzut oka pozwalają nam dokonać wyboru dostosowanego do naszego ulubionego stylu gry, ale koniec końców różnice okazują się zbyt niewielkie, by miały znaczenie. Nie powinniście mieć większego problemu z dogadaniem się z kompanem, kto gra kim.

Esencją Zombie Army 4: Dead War jest niezmącona rozwałka z wykorzystaniem różnorodnych rodzajów broni. Autorzy oddali w nasze ręce cztery karabiny snajperskie, dwa karabiny maszynowe, dwie strzelby oraz pistolety. To w zupełności wystarczający arsenał, a dodatkowo niektórzy wrogowie pozostawiają po sobie coś specjalnego, np. miotacz ognia. Co więcej, z czasem możemy poszczególne giwery ulepszać, wzbogacając je o nowe możliwości i zwiększając siłę rażenia. Nie można narzekać także na różnorodność przeciwników - ich poszczególne typy odznaczają się nie tylko charakterystycznym wyglądem, ale także odmiennymi umiejętnościami czy odpornością.

Rozgrywka w Zombie Army 4: Dead War dostarcza tyle samo frajdy, co w poprzedniej odsłonie. Starcia są dynamiczne i efektowne, a wyświetlane po niektórych strzałach z karabinu snajperskiego ujęcia a'la prześwietlenie rentgenowskie tylko dodają całości uroku. W tej grze aż chce się strzelać, a gdy tylko dołączy do nas ktoś znajomy, zabawa staje się podwójnie przyjemna. Żałuję jednak, że kompani nie mogą się wymieniać bronią ani ratować się wzajemnie (gdy polegniemy, możemy wybawić się z opresji sami, zabijając dowolnego wroga, choć możemy z tej opcji skorzystać tylko raz). Wspólna zabawa polega jedynie na parciu naprzód i strzelaniu do kolejnych zombiaków. Rebellion mogłoby pod tym względem zrobić znacznie więcej.

Graficznie Zombie Army 4: Dead War nie robi większego wrażenia, ale na rozwałkę z zombie w roli głównej i tak przyjemnie się patrzy. Jest to między innymi zasługa płynnych animacji oraz dobrej optymalizacji, która spokojnie pozwala na zabawę w 60 klatkach na sekundę (grę testowałem w wersji na PlayStation 4).

Zombie Army 4: Dead War to gra bardzo łatwa do zarekomendowania. Można ją polecić wszystkim tym, którym podobały się poprzednie części i którzy po ich ukończeniu wciąż nie mieli dość, a także tym, którzy nie mieli do czynienia z poprzedniczkami, ale szukają widowiskowej i przyjemnej strzelanki do zabawy szczególnie w kooperacji. Jednak można mieć przy tym pretensje do Rebellion, że nie wniosło żadnego powiewu świeżości do powoli starzejącej się serii.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy