X: Rebirth

X to nie tylko seria gier wideo o najkrótszym tytule w historii, ale również jeden z prekursorów podgatunku symulatorów kosmicznych. Po latach studio Egosoft podjęło decyzję, że czas na "odrodzenie".

Początki serii X sięgają 1999 roku, kiedy to ukazała się X: Beyond the Frontier. Produkcję tę pamiętają więc raczej tylko starsi gracze. Ci młodsi mogą natomiast kojarzyć kilka późniejszych odsłon cyklu, takich jak X: Reunion, X: Terran Conflict czy X: Albion Prelude. Jednak z takich czy innych powodów żadna z nich nie zdołała się przebić. Wszystko miało się zmienić wraz z najnowszą częścią, wydaną niedawno X: Rebirth. Autorzy - istniejące od 1988 roku studio Egosoft - obiecywało obszerną, wciągającą i przyjazną dla wszystkich (nie tylko tych starszych) przygodę w otoczeniu gwiazd i statków kosmicznych. Co z tego wyszło? Popatrzmy...

Reklama

X: Rebirth pozwala nam na zabawę zarówno w trybie otwartym (latamy, gdzie chcemy, i robimy, co chcemy), jak i w kampanii fabularnej. W tej drugiej bohaterem jest Ren Otani, który odnajduje supernowoczesny statek kosmiczny Albion Skunk, a następnie poznaje kobietę imieniem Yisha (jakie to życie proste - tu statek, ta kobieta...). Z tą dwójką spędzi najbliższy czas, w którym weźmie udział w konflikcie z jedną z największych organizacji w tej części galaktyki. Tak zaczyna się nasza kosmiczna przygoda...

... której akcja toczy się w ogromnym, świetnie opracowanym uniwersum. Zaprojektowany przez Egosoft świat cieszy dbałością o detale czy dobraną kolorystyką, przyciągającą wzrok na każdym kroku. Jednak czar pryska, gdy okazuje się, że tę olbrzymią (choć nie aż tak, jak w pierwowzorze) galaktykę opracowano z powtarzających się klocków (dotyczy to nie tylko miejsc, ale i postaci). Podróżując po kosmicznych autostradach, często zadajemy sobie pytanie: "halo, czy ja już gdzieś tego nie widziałem?". Szkoda, że zabrakło twórcom determinacji, aby zadbać nie tylko o wielkość i wygląd świata gry, ale również o to, aby wszystkie jego elementy składowe były niepowtarzalne.

Ale to i tak nie jest w X: Rebirth najgorsze. Ba, na powtarzalność uniwersum można by jeszcze przymknąć oko, skupiając się na jego atrakcyjnej szacie graficznej. Nie można go natomiast przymknąć, mówiąc o tym, co w kosmicznych symulatorach najważniejsze. Oczywiście mowa o eksploracji, handlu oraz walce, czyli o trzech elementach, na których zbudowano tę (i nie tylko tę) serię. Choć świat gry nie jest tak duży, jak do tej pory, poruszanie się po nim trudno nazwać wygodnym. Przede wszystkim dlatego, że zrezygnowano z opcji autopilota oraz przyspieszania czasu, a mapę przedstawiono tak, że spełnia swojej podstawowej roli.

Handel zmusza nas do ciągłego latania z jednego miejsca w drugie, aby doprowadzić transakcję do końca, co szybko wykańcza nasze zapasy cierpliwości. A do tego dochodzi kiepska sztuczna inteligencja statków kierowanych przez komputer, która doprowadza czasem do niestworzonych sytuacji (np. okręt zatrzymuje się na zawieszonej w przestrzeni przeszkodzie, nie potrafiąc jej ominąć). Z tych i kilku innych, pomniejszych powodów (takich jak konieczność zwiedzania powtarzalnych stacji kosmicznych) trudno nazwać handel w X: Rebirth pociągającym. Prędzej należałoby go określić jako nudny, toporny, źle wykonany.

Pozostaje nam jeszcze walka. Ta nie rajcuje między innymi dlatego, że - jako się rzekło - Albion Skunk to jeden z najlepszych statków kosmicznych w galaktyce. Większość zadań bojowych (głównych czy pobocznych) jest z tego względu zabójczo prosta. Na szczęście poza nimi zdarzają się też pojedynki z większymi jednostkami, ale jest ich moim zdaniem zdecydowanie za mało. Nie podoba mi się także decyzja o niemożności zmiany okrętu kosmicznego. Nowe maszyny można kupić, ale steruje nimi załoga, za którą odpowiedzialna jest sztuczna inteligencja.

Cieszy natomiast wprowadzenie widoku z kokpitu, ale trudno delektować się tą nowinką, skoro twórcy zaserwowali nam interfejs daleki od jakichkolwiek standardów użyteczności. Ekspozycja ważnych, przydatnych elementów jest nieodpowiednia, a niektóre napisy trudno przeczytać, nie narażając się na wytrzeszcz oczu. Amatorska robota, która dodatkowo utrudnia czerpanie choć odrobiny radości z latania po galaktyce i wykonywania zadań.

Na domiar złego Egosoft nie poradziło sobie z usunięciem z gry wszystkich błędów technicznych. O sztucznej inteligencji i blokowaniu się zaprzyjaźnionych okrętów już pisałem, a dodać muszę jeszcze, że X: Rebirth to także produkcja niezoptymalizowana i niestabilna, której bez łatek nie można będzie traktować jako produkt kompletny. Choć nawet wtedy trudno będzie tak o nim myśleć...

To dlatego, że Egosoft spaprało praktycznie każdy aspekt rozgrywki, począwszy od eksploracji świata gry (dużego i ładnego), poprzez handel, a na walkach skończywszy. Miało być lepiej - bardziej przyjaźnie, ciekawie i różnorodnie - niż w ostatnich częściach, a wyszło gorzej niż ktokolwiek się spodziewał. Nie polecamy nikomu, nawet tym, którzy z pierwszą częścią czy z Privateerem spędzili dziesiątki nocy. A może właśnie w szczególności tym...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy