Wolfenstein: The Old Blood - recenzja

Wolfenstein: The New Order był jednym z najlepszych FPS-ów ostatnich lat. Czas na kontynuację!

Choć studio MachineGames nie wprowadziło w Wolfenstein: The New Order żadnych innowacyjnych rozwiązań, jego gra została doceniona zarówno przez media, jak i przez samych graczy. Po raz kolejny okazało się, że nie trzeba wymyślać koła na nowo, aby stworzyć ogólnoświatowy przebój. Czasem bowiem gracze mają ochotę po prostu na więcej tego, co już doskonale znają. Tym samym tropem MachineGames poszło podczas tworzenia samodzielnego dodatku do Wolfenstein: The New Order, zatytułowanego Wolfenstein: The Old Blood.

Wolfenstein: The Old Blood stanowi prolog dla Wolfenstein: The New Order. W grze przenosimy się w przeszłość, aż do 1946 roku. Wcielamy się w niej, rzecz jasna, w legendarnego B.J. Blazkowicza, którego zadaniem jest tym razem zdobycie tajnych, ważnych dokumentów, znajdujących się w tytułowym zamku. Należą one do Helgi von Schabbs, prowadząca prace archeologiczne, których celem jest wspomożenie nazistów w odniesieniu ostatecznego zwycięstwa.

Reklama

Blazkowicz wyrusza na misję wraz z niejakim Wesleyem, ale niestety ich plan zostaje szybko rozszyfrowany i obaj muszą stawić czoło nazistowskim żołnierzom. Tak zaczyna się fabuła Wolfenstein: The Old Blood, która nie należy może do wyjątkowych, ale z pewnością jest łatwa do przyswojenia i dość przyjemna. Jedyne, na co narzekaliśmy podczas zabawy, to kiepskie kreacje postaci. B.J. Blazkowicz to ten sam twardziel, którego znamy i którego w dalszym ciągu uważamy za jednego z najlepiej zaprojektowanych w historii, ale jego główni wrogowie niestety już nie zdołali nas zachwycić.

Jeśli graliście w Wolfenstein: The New Order, to wiecie doskonale, czego spodziewać się po Wolfenstein: The Old Blood. MachineGames zaserwowało nam dokładnie tę samą rozgrywkę, którą znamy z "podstawki". W głównej mierze zajmujemy się eksploracją kolejnych lokacji oraz strzelaniem do setek nazistów z różnego rodzaju broni - pistoletów, strzelb, karabinów czy pistoletu rakietowego. Z racji tego, że akcja rozgrywa się tym razem w latach czterdziestych ubiegłego wieku, arsenał jest bardziej klasyczny niż w Wolfenstein: The New Order.

W ekwipunku B.J. Blazkowicza pojawiła się także gazrurka, która służy nie tylko do eliminowania strażników, ale także do wyważania drzwi czy do wspinania się. Poza eksploracją i strzelaninami w Wolfenstein: The Old Blood zdarzają się również fragmenty skradankowe, podczas których przemykamy za plecami wrogów i eliminujemy ich po cichu. Niektórych przeciwników skojarzycie z poprzedniej odsłony, ale w nowej grze znalazło się także miejsce dla nowych, w tym dla... zombie!

Wolfenstein: The Old Blood to gra trochę krótsza od "podstawki". Jej ukończenie nie powinno wam zająć więcej niż sześć godzin. Jednocześnie jest to pozycja znacznie tańsza od Wolfenstein: The New Order. Wersję na PC kupicie za 70 złotych, a wydanie na PlayStation 4 za 10-20 zł więcej. To bardzo uczciwa cena. Podczas tych pięciu godzin spędzonych z Wolfenstein: The Old Blood nie sposób się nudzić.

Autorzy przygotowali - poza kolejną porcją doskonale znanej rozgrywki - zróżnicowane lokacje i kilka przyjemnych przerywników od strzelania (takich jak spacer mechem bojowym). Wprowadzili także tryb wyzwań, w którym zabijamy wszystko, co się rusza, w jak najkrótszym czasie, zdobywając punkty i konkurując z graczami z całego świata. Ponadto gra posiada nie lada walory estetyczne. Oprawa Wolfenstein: The Old Blood ustępuje może takim produkcjom, jak The Order: 1886, ale trudno byłoby znaleźć wiele efektowniejszych wizualnie tytułów.

Podsumowując, Wolfenstein: The Old Blood to nic innego, jak dokładka po Wolfenstein: The New Order. To po prostu więcej tego samego, dostępne w bardzo dobrej, kuszącej wręcz cenie. Jeśli jesteście miłośnikami gier akcji, trudno będzie wam znaleźć pozycją o wyższym stosunku jakości do kosztu nabycia.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy