Wolfenstein 2: The New Colossus - recenzja

Wolfenstein II: The New Colossus /materiały prasowe

Wolfenstein wygodnie usadowił się na tronie. Jego najnowsza odsłona to przebój, od którego trudno się oderwać.

Już wydany w 2014 roku Wolfenstein: The New Order zachwycił graczy i recenzentów, a Wolfenstein 2: The New Colossus wypada od niego jeszcze lepiej. Nie spodziewaliśmy się, że Bethesda uraczy nas tak wybitnym dziełem, które nie tylko dostarczy nam mnóstwa rozrywki, ale przy okazji poruszy i da do myślenia. Uważajcie tylko, jeśli nie macie silnych nerwów. Wolfenstein 2: The New Colossus to jedna z najbrutalniejszych gier, w jakie graliśmy.

W sequelu przenosimy się do 1961 roku i poznajemy alternatywną wersję historii. Naziści wygrali drugą wojnę światową i objęli władzę nie tylko nad Europą, ale także nad Stanami Zjednoczonymi. To tutaj budzi się William "B.J." Blazkowicz po tym, jak odniósł poważne rany podczas ataku na kwaterę Wilhelma "Trupiej Główki" Strassego (ich wynikiem było zapadnięcie w kilkumiesięczną śpiączkę).

Reklama

Jego kolejnym zadaniem jest uratowanie ojczyzny przed niecnymi planami nazistów. Będzie to arcytrudne, bo Blazkowiczowi będą cały czas stąpać po piętach Irene Engel oraz jej poplecznicy. Czeka na was wybuchowa i krwawa karuzela, z której nie będziecie chcieli wysiadać od pierwszej aż do ostatniej sekundy przejażdżki.

Podczas kilkunastogodzinnej przygody, opracowanej przez Bethesdę, mamy okazję zwiedzić zniszczony atakiem nuklearnym Nowy Jork, owiane tajemnicą Roswell czy Nowy Orlean, który naziści zamienili w jedno wielkie getto. Cały czas będzie nam towarzyszyć ponura, wręcz przygnębająca atmosfera, wymieszana jednak z nieco luźniejszymi fragmentami, podczas których nie brakuje dowcipnych dialogów. Wolfenstein 2: The New Colossus robi w tym aspekcie to samo, co Wolfenstein: The New Order, tylko jeszcze lepiej. Pochwalić należy także kreacje postaci. Nie tylko Blazkowicza i Engel, których zdążyliśmy już poznać, ale także nowych, jak Sigrun czy Max Hass.

Wolfenstein 2: The New Colossus to pełnokrwista strzelanka (w przenośni i dosłownie), od której nie sposób się oderwać. Autorzy oddali w nasze ręce raptem kilka rodzajów broni (od pistoletu, przez strzelbę i karabin maszynowy, aż po karabin laserowy), ale są one tak różnorodne i dopracowane, że w zupełności wystarczą do realizowania wciągającego po uszy dzieła zniszczenia. Ponadto każdą z nich możemy z czasem ulepszać za pomocą znajdowanych po drodze pakietów ulepszeń. Bethesda wprowadziła także rozwój umiejętności, działający tak, że im częściej coś robimy (na przykład rzucamy toporkami), tym większe premie do danej czynności otrzymujemy. To dobry pomysł!

Potyczki z nazistami (różnymi ich rodzajami, w tym bossami) są wartkie, emocjonujące i krwawe. Odbywają się prawie zawsze na niewielkich dystansach (zapomnijcie o strzelaniu ze snajperki), co dodaje im jeszcze więcej dynamizmu. Zmniejszono także udział w całej rozgrywce elementów skradankowych. Kilkakrotnie zdarza się, że możemy wykończyć kilku wrogów po cichu, ale ogólnie nastawcie się przede wszystkim na emocjonujące i różnorodne strzelaniny. Nowinką są gadżety, takie jak mechaniczne szczudła czy naramienniki, dzięki którym możemy rozwalać ściany czy tratować przeciwników. Część z nich zdobywamy, wykonując zadania poboczne.

Wolfenstein 2: The New Colossus wygląda wyraźnie lepiej od poprzedniczki (to efekt przejścia na nową wersję silnika graficznego). Lepiej prezentuje się praktycznie wszystko - modele postaci, tekstury otoczenia, efekty cząsteczkowe, oświetlenie, cienie... A dodajmy do tego jeszcze świetne pomysły na lokacje oraz rewelacyjnie wyreżyserowane przerywniki filmowe. Podczas rozgrywki trudno oderwać wzrok od ekranu także właśnie ze względu na grafikę. No i ta muzyka. Soundtrack świetnie podbija emocje podczas kolejnych strzelanek. Perfekcyjnie dobrano także aktorów, którzy użyczyli głosów poszczególnym postaciom.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy