War Thunder - wrażenia z bety

Niedawno testowaliśmy wersję beta World of Warplanes. Nasz serwis nie byłby kompletny, gdybyśmy nie opublikowali także wrażeń z gry we wczesną wersję War Thunder - konkurencyjnego symulatora lotniczego w wydaniu MMO. A zatem...

Podobnie jak World of Warplanes, War Thunder przenosi nas w realia drugiej wojny światowej i pozwala zasiąść za sterami jednej z królujących w przestworzach tamtego okresu maszyn. Studio Gaijin Entertainment, odpowiedzialne za produkcję gry, zamierza dać nam możliwość przeżycia (bądź nie) większości (wszystkich?) powietrznych bitew z tamtego okresu, takich jak Bitwa o Midway, Bitwa o Stalingrad, Bitwa o Anglię czy Atak na Pearl Harbor (zebrano je w całe kampanie - podstawową oraz dodatkowe, płatne po niecałe 12 dolarów). Czyżby spełnienie marzeń wszystkich miłośników lotnictwa z tamtego okresu? Sprawdźmy.

Reklama

Ponieważ nie jestem ekspertem, jeśli chodzi o symulatory lotnicze, zawsze, odpalając tego typu gry, liczę na chociaż zdawkowe wprowadzenie w temat. W becie World of Warplanes na żaden samouczek nie mogłem liczyć, przez co w temat musiałem wdrażać się sam, co w pierwszych minutach było bez mała frustrujące. Autorzy War Thunder na szczęście pomyśleli o tutorialu, który uczy, jak startować, jak lądować, jak strzelać, jak zrzucać bomby. Ot, podstawy, bez których trudno się obejść. Całkiem szybko przeszedłem drogę od biernego obserwatora do czynnego uczestnika bitew. Sterowanie w War Thunder - a przynajmniej w trybie arcade'owym - jest na tyle proste, że poradzi sobie z nim nawet zupełnie początkujący gracz.

W War Thunder przypadło mi do gustu, że przed rozpoczęciem bitwy możemy wybrać aż trzy maszyny, którymi chcemy polatać. Jeśli zostaniemy zestrzeleni lub niechcący zahaczymy o skałę (zdarza się), natychmiast zostajemy przeniesieni do samolotu numer dwa, a gdy ten rozpadnie się na kawałki, mamy jeszcze do dyspozycji samolot numer trzy. War Thunder pozwala nam usiąść za sterami maszyn czterech mocarstw: Stanów Zjednoczonych, Związku Radzieckiego, Wielkiej Brytanii oraz Japonii. Oczywiście różnią się one między sobą nie tylko wyglądem, ale i właściwościami. Nietrudno wyczuć różnice w sterowaniu poszczególnymi typami samolotów.

Podniebne starcia w War Thunder przypominają to, co można przeżyć w War of Warplanes. Przynajmniej pod względem charakteru zabawy, w którym przedkłada się frywolne latanie i strzelanie nad działania zespołowe. Albo ja nie miałem szczęścia trafić na bardziej zgrane towarzystwo. W każdym razie widać, że póki co w zabawie uczestniczą w dużej mierze amatorzy (tacy jak ja) i gracze przypadkowi. Niemniej to frywolne latanie i strzelanie sprawia niemałą przyjemność, zwłaszcza gdy w końcu człowiek nauczy się, jak wstrzelić się we wrogie kupry.

W War Thunder - jak w każdym szanującym się MMO - znalazł się system rozwoju. Wraz z kolejnymi bitwami możemy nie tylko rozwijać posiadane samoloty, ale również kupować nowe. Gra wyróżnia się możliwością rozwijania także naszej załogi - pilota, mechanika, strzelca. Z początku rozwijamy się szybko, co oczywiście zachęca do dalszej zabawy. Na tym etapie mogę przyznać, że ta część rozgrywki prezentuje się w War Thunder obiecująco. Zobaczymy, co będzie dalej.

Nie jestem w stanie określić jednoznacznie, z którą grą wolałbym spędzić weekend - czy z War Thunder, czy może jednak z World of Warplanes. Tym bardziej na tym etapie. Obie produkcje prezentują się bardzo obiecująco, choć - po zagraniu w betę jednej i drugiej - postawiłbym raczej na War Thunder. Jedna strona konfliktu więcej (przynajmniej na początku), po trzy samoloty do wykorzystania w bitwach, bardziej rozwinięty rozwój załogi - te kwestie póki co przeważają nieznacznie szalę na korzyść dziecka studia Gaijin Entertainment.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: War Thunder | MMO
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy