Total War: Three Kingdoms - recenzja

Total War: Three Kingdoms /materiały prasowe

​No, w końcu spędziłem z Total War: Three Kingdoms tyle czasu, ile od samego początku zakładałem, że będzie potrzebne, aby sprawiedliwie go ocenić. Zapraszam do mojej długodojrzewającej recenzji!

Chińska wojna Trzech Królestw to niezwykle wdzięczny temat na grę strategiczną i nie zdziwiło mnie ani trochę, że Creative Assembly postanowiło w końcu go wykorzystać w swojej serii Total War. Wszystko rozpoczęło się pod koniec drugiego wieku naszej ery, kiedy to dynastia Han (rządząca od blisko czterech wieków!) zaczęła się powoli rozpadać. Zwiększający się chaos doprowadził do powstania różnych odłamów, które włączyły się do walki o królewską koronę i tytuł cesarski. W wojnę zaangażowali się zarówno poważni, stateczni i cieszący się szacunkiem watażkowie, jak i buntownicy i banici skupieni w klanach. Jak wiadomo z kart historii, Epoka Trzech Królestw zakończyła się w czwartym wieku, kiedy to Chiny zostały podbite przez koczownicze ludy, które rządziły nią przez trzy wieki. Jednak w Total War: Three Kingdoms możemy, rzecz jasna, zmienić ten bieg wydarzeń.

Reklama

Warto jednak zaznaczyć, że Total War: Three Kingdoms nie jest grą wierną przede wszystkim źródłom stricte historycznym, a ogromnej powieści zatytułowanej "Dzieje Trzech Królestw", którą w czternastym wieku wydał na świat Luo Guanzhong. Nie oznacza to jednak, że Creative Assembly z historii uczyniło baśń. Co to, to nie - gra daje nam nawet możliwość wyboru, czy chcemy się trzymać romantycznej, czy może autentycznej wersji. Różnice między tymi dwiema opcjami nie są duże (dotyczą głównie postaci dowódców, którzy w wydaniu romantycznym są pojedynczymi jednostkami, a także możliwości toczenia między nimi pojedynków), ale to miłe, że twórcy rozdzielili te dwie wizje od siebie.

Choć Total War: Three Kingdoms wprowadza do gry kilka nowości, to jednak nie musicie się obawiać rewolucji (piszę "obawiać", bo chyba nikt nie chciałby, aby tak udana i dopracowywana przez lat aformuła została nagle poddana drastycznym zmianom). To w dalszym ciągu Total War, którego uwielbiamy czy też wręcz kochamy. Podobnie jak do tej pory, zabawa dzieli się w nim na dwie części - strategiczną oraz taktyczną. W tej pierwszej oglądamy całą mapę Chin i z tego poziomu podejmujemy wszelkie decyzje dotyczące ekonomii, dyplomacji czy armii. W drugiej zaś przystępujemy do walki, osobiście kierując naszymi wojskami.

Autorzy udanie odwzorowali atmosferę, jaka panowała w Chinach w rzeczonym okresie. Po tym, jak tylko wybierzemy, w którego z watażków chcemy się wcielić (do wyboru jest aż czternastu, w tym m.in. Cao Cao, Liu Bei, Yuan Shu czy Zheng Jiang), trafiamy w sam środek gwałtownych wydarzeń. Wojna toczy się tutaj na całego i nie da się przewidzieć, jak się potoczy. Czasem wydawało mi się, że jestem na niezłej pozycji, a nagle - nie wiadomo, skąd - otrzymywałem cios pod żebra, a kiedy indziej byłem przekonany, że już po mnie, a jednak ostatecznie udawało mi się jakoś wyjść na prostą. Co nie zmienia faktu, że cały czas musiałem być maksymalnie skupiony na każdym z aspektów - politycznym, gospodarczym czy militarnym.

Nie wyobrażałem sobie Total War: Three Kingdoms bez zaawansowanej dyplomacji i... na szczęście Creative Assembly także. Frakcji jest tak wiele, że musimy naprawdę sporo kombinować, aby dogadać się z każdą, z którą chcemy, a jednocześnie nie zajść za skórę żadnej innej. Na szczęście możliwości jest bardzo dużo - możemy podpisywać rozmaite traktaty, umowy handlowe czy zawierać małżeństwa polityczne. A z czasem - w miarę naszego awansowania w rangach - pojawiają się kolejne, związane na przykład z wymianą terytoriów czy uczynieniem innej frakcji wasalem.

Jak pewnie się domyślacie, nie mniej istotne są w Total War: Three Kingdoms bitwy. Jeśli idzie o sterowanie, nie powinny was niczym zaskoczyć, jeśli graliście w którąś z ostatnich odsłon serii. Nowością są natomiast generałowie - silniejsze, choć nie przesadnie silne jednostki, które czasem mogą wpłynąć na przebieg potyczki, wykorzystując swoje zdolności (na przykład wpływając na morale swoich wojsk). Nie ma ich jednak w historycznej wersji kampanii. Co zaś się tyczy zwykłych jednostek, nie różnią się one od siebie tak bardzo, jak w wielu innych grach z cyklu Total War (można się było tego spodziewać), ale każdy z watażków dysponuje specjalnymi oddziałami, a kolejne możemy z czasem odblokować.

Jedyne poważne zastrzeżenia (te drobne pominę, ponieważ... są drobne) dotyczące Total War: Three Kingdoms mam do sztucznej inteligencji, która czasem zachowuje się w sposób zupełnie nielogiczny. Ale to, można powiedzieć, klasyka, bo podobne bolączki trapiły chyba wszystkie poprzednie części serii. Mam nadzieję, że Creative Assembly kiedyś wreszcie zrobi z tym porządek, ale póki co należy się z tym po prostu pogodzić. I cieszyć się doskonałą rozgrywką, jaką oferuje - wzorem swoich poprzedniczek - Total War: Three Kingdoms.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Total War: Three Kingdoms
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy