The Weapongraphist - recenzja

Poznajcie Douga McGrave'a, znanego na całym świecie łowcę demonów i zarazem... "dupka". Spędzicie z nim sporo czasu.

The Weapongraphist to wspólne dziecko dwóch zespołów deweloperskich - Puuba oraz Mastertonic. Dziecko ze wszech miar udane - nieposiadające żadnych szczególnych cech, o raczej prostym charakterze, ale niezwykle zabawne i potrafiące zainteresować sobą na dobre. My nie mogliśmy się od niego oderwać przez około pięć godzin. Wprawdzie po tym czasie zabawa dobiegła już definitywnie końca, ale uważamy, że spędziliśmy go znakomicie. I zapłaciliśmy za to nieco ponad 6 euro!

The Weapongraphist to reprezentant podgatunku dungeon crawlerów, w którym wcielamy się we wspomnianego Douga McGrave'a, który pewnego dnia zostaje zaczepiony przez wiedźmę, proszącą go o pomoc w uratowaniu miasta o nazwie Hellside przed hordą demonów (a eliminowanie tychże to w końcu specjalność Douga). Ponieważ za wykonanie zadania nie została obiecana żadna nagroda, bohater odmawia.

Reklama

Jednak wiedźma znajduje na to sposób. Rzuca na niego klątwę, w wyniku czego ten traci wszystkie swoje moce, broń, a nawet pieniądze. Aby to wszystko odzyskać, musi pozbyć się demonów z całego okolicznego podziemia. I tak zaczyna się nasza przygoda. Opowiedziana w The Weapongraphist historia nie jest może odkrywcza ani porywająca, ale napisano ją całkiem zgrabnie i wzbogacono o dużą ilość humoru. To nam w zupełności wystarczyło.

Rozgrywka w The Weapongraphist jest prosta i zarazem wciągająca. Zabawa polega na przechodzeniu przez kolejne plansze, będące de facto zamkniętymi arenami, wypełnionymi po brzegi bardzo zróżnicowanymi przeciwnikami (rycerzami, golemami czy... pstrokatymi jednorożcami), i "czyszczeniu" ich przy użyciu równie różnorodnej broni (do dyspozycji mamy miecze, włócznie, a nawet... piłę mechaniczną) oraz magicznych zaklęć. Oczywiście ich odpowiedni dobór przeciwko poszczególnym oponentom (w tym bossom) jest szalenie istotny. Nie sposób napisać, że The Weapongraphist to gra taktyczna, ale nie możemy też na pewno wyłączyć w niej całkowicie myślenia.

Akcję obserwujemy z ujęcia od góry. Zabawa toczy się bardzo szybko i czasem trudno nadążyć za tym, co dzieje się na ekranie. A co poza walką? Cóż, jeszcze więcej walki, wzbogaconej szczyptą "erpegowych" elementów, takich jak zużywanie się broni (gdy ta nam się rozpadnie, nie pozostaje nam nic innego, jak walczyć przy użyciu pięści), zdobywanie doświadczenia i rozwój postaci, zdobywanie lepszego wyposażenia etc.

Jednak nie zajmują one na tyle dużo miejsca, aby przysłaniać sedno The Weapongraphist, czyli - jak to ujął jeden z naszych redakcyjnych kolegów - "słodkie naparzanie". To jest dodatkowo podkręcane przez rozwiązanie, przez które musimy utrzymać pasek wypełniany combosami, aby nasz bohater nie stracił zebranych punktów doświadczenia. To powoduje, że w The Weapongraphist nie ma miejsca na chwile przerwy.

The Weapongraphist wygląda i brzmi bardzo dobrze. Szczególnie podobały nam się przerywniki, choć także podczas gry było na co popatrzeć. Całość została przedstawiona w dwóch wymiarach, w kreskówkowej stylistyce, która podkreśla panujący tu luźny klimat (jeśli chcecie go poczuć, popatrzcie tylko na Douga - to powinno wystarczyć). Wpisuje się w nią doskonale także oprawa dźwiękowa.

W The Weapongraphist nie ma żadnych innowacyjnych rozwiązań. Nie ma też porywającej rozgrywki. Ta, owszem, jest wciągająca, ale mniej więcej po półtorej godzinie zaczęła nas nużyć. Ciągłe wywijanie mieczem (czy czymkolwiek innym) w końcu robi się bardzo powtarzalne i przestaje "kręcić" w takim stopniu, w jakim "kręci" na samym początku.

Tym niemniej The Weapongraphist to znakomita propozycja dla wszystkich graczy spragnionych prostej, szybkiej i wciągającej (z początku bardziej, później trochę mniej) zabawy. A przede wszystkim dla tych, którym podobało się The Binding of Isaac czy Super Meat Boy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama