The Division 2 – recenzja

The Division 2 /materiały prasowe

​Po nieco ponad trzech latach od premiery pierwszej części, przyszedł czas na długo wyczekiwany przez fanów sequel.

Historia The Division pod wieloma względami przypomina to, co działo się z Destiny. Początki były trudne, pełne odliczających minut do premiery fanów, błyskawicznych rozczarowań i długich miesięcy naprawiania tego, co nie udało się na start. I tak jak w grze Bungie pojawił się The Taken King, który pozwolił graczom wreszcie zakochać się w tytule, jakiego oczekiwali, tak pierwsza część The Division doczekała się satysfakcjonującego dla fanów stanu. Kiedy Ubisoft zaczął więc zapowiadać kolejną odsłonę serii, w głowach większości graczy pozostawało tylko jedno pytanie: Czy Massive powtórzy błędy jedynki?

Reklama

Waszyngton nowym miejscem akcji

Jeżeli ktoś zestawiłby obok siebie fragmenty pierwszej i drugiej części, moglibyśmy bawić się w "Znajdź 10 różnic". Ba, nawet po kilku godzinach rozgrywki biegniecie do kolejnej odblokowanej misji, zastanawiając się, co tak naprawdę wydarzyło się przez ostatnie trzy lata. Każda następna spędzona w grze godzina powoli zmienia wasze zdanie, a po zakończonym wątku fabularnym widać nie tylko zamknięty fragment historii, ale również drogę, jaką przeszło samo Massive ze swoim sequelem. Bo chociaż kręgosłup The Division pozostaje taki sam, poczynione zmiany mogą uczynić drugą część jednym z najlepszych looter shooterów na rynku.

Fabularnie The Division nie zaskakuje. Podobnie jak w przypadku innych reprezentantów gatunku, historia jest pretekstem do otworzenia mapy dla gracza i przedstawiania kolejnych aktywności. Pół roku po wydarzeniach z Nowego Jorku, wirusie roznoszonym za pomocą banknotów, śnieg stopniał, a nasz Agent wylądował w Waszyngtonie. Po kilku krótkich pojedynkach, które niektórzy z Was mieli okazję doświadczyć podczas beta testów, lądujemy w Białym Domu.

Stolica Stanów Zjednoczonych okazuje się miejscem walki trzech różnych grup przestępców. Kryminaliści stworzyli nowe gangi i trzęsą swoimi dzielnicami, pozbawiając cywili tych najbardziej niezbędnych do przetrwania zasobów, wody czy jedzenia.

Naszym zadaniem jest oczywiście odzyskanie kontroli nad Waszyngtonem, odbicie terenów miasta z rąk przestępców. Zaczynamy spokojnie, od Hien, grupy kryminalistów i anarchistów. Kończymy z kolei na uzbrojonych po zęby True Sons, których ambicje sięgają do samego Kapitolu.

Rozgrywka wygląda dokładnie tak, jak możecie się spodziewać. Waszyngton podzielony jest na 11 różnych dzielnic, każda z nich z innym poziomem przeciwników. Odkrywamy kolejne miejsca, wykonujemy misje główne i poboczne, odzyskujemy kontrolę nad miastem, po drodze zdobywając levele i wymieniając ekwipunek na silniejszy.

Massive należy się również pochwała za różnorodność aktywności. Od szukania skrzynek, które pozwalają odblokowywać kolejne ulepszenia do naszego ekwipunku, przez przejmowanie punktów kontrolnych z rąk wroga, aż po niewielkie wydarzenia odkrywane przy okazji wędrowania po dzielnicach.

Diabeł tkwi w szczegółach

Eksploracja i levelowanie to długa droga przez liczne zmiany, jakich Massive dokonało, pracując nad The Division 2. Rozwinięcie kilku kluczowych aspektów pozwoliło uczynić rozgrywkę satysfakcjonującą i różnorodną.

Przede wszystkim, zaprojektowanie poziomów. Podobnie jak w Destiny, Massive prowadzi swoich fanów przez coraz to bardziej zaskakujące lokacje, które nie pozwalają się znudzić nawet na sekundę. Czasami lądujemy w kanałach, innym razem w centrum kosmicznym czy planetarium. Nie chodzi tu nawet o wygląd lokacji czy krajobrazy, jakie widujemy po drodze, tylko o interakcję gracza z otoczeniem. W pewnym momencie trafiamy na spory plac z potężnym, żółtym dźwigiem na środku. Pozbywamy się wrogów, lootujemy zdobyte przedmioty i rozglądamy się za przejściem do następneg etapu misji. Okazuje się, że kilka przycisków przy panelu dźwigu przesuwa jego ramię, otwierając dla nas kolejną drogę. Skrzynki z ekwipunkiem rozrzucane od pierwszych poziomów po mapie zachecają do eksploracji i pozwalają docenić przykucie uwagi do detali.

Sporo zmieniło się też w kwestii samej rozgrywki. Shootery oparte w tak dużym stopniu o system zasłon jak The Division miewają swoje problemy. Po kilkunastu godzinach w grze często pojawia się poczucie monotonii. Chowacie się za jakąś metalową bramką, z drugiej strony lokacji wychodzą przeciwnicy, co jakiś czas wychylają głowy zza swoich przeszkód, a Wy po prostu czekacie na odpowiedni moment i kilkoma pociskami między oczy załatwiacie nieprzyjaciela.

Tego typu monotonia zniknęła i prawdopodobnie już nie powróci. Przeciwnicy zmądrzeli, momentami potrafiąc naprawdę zaskoczyć podejmowanymi decyzjami. W dużym stopniu wynika to z nauczenia AI umiejętności flankowania. Sporo z nich gdy tylko widzi naszą pozycję, znajduje miejsce położone gdzieś niedaleko, pędzi tam na złamanie karku i strzela do nas z miejsca, na które jesteśmy odsłonięci. Takie zachowania razem ze skutecznym użyciem różnego rodzaju granatów pozwalają na ciągłą potrzebę poruszania się z jednej zasłony za drugą i regularnego korzystania z radaru.

Ponadto przeciwnicy zaczynają coraz skuteczniej ze sobą współpracować. Ruszają się głównie wtedy, kiedy widzą, że strzelamy w innym kierunku mapy, a kiedy słyszą pociski przelatujące obok ich zasłony, nie wychylą głowy.

Powoduje to momentami odrobinę irytacji spowodowaną tym, że AI wie znacznie więcej, niż powinno, jednak ostatecznie bardzo pozytywnie wpływa na rozgrywkę, zmuszając gracza do podejmowania błyskawicznych decyzji. Poziom trudności, którego wewnątrz gry zmieniać nie można, znacznie rośnie i miejscami stawia konkretne wyzwanie.

Dopracowanie aspektów, które wiele graczy miało okazję doświadczyć w różnych innych tytułach z tego gatunku, pozwala uczynić z wczesnych etapów gry, levelowania oraz przechodzenia wątku fabularnego pełne, satysfakcjonujące doświadczenie. Mimo zagłębiania się w tak liczne aspekty gry, projektowania poziomów czy sztucznej inteligencji przeciwników, Massive świetnie buduje również tempo podczas przechodzenia misji. Muzyka płynnie zmienia się razem z wydarzeniami na ekranie, a niektóre lokacje potrafią budować klimat rodem z horrorów. Kiedy zza jednego rogu wyleci na Ciebie jeden przeciwnik, z bombą przyczepioną do klatki piersiowej, zaczniesz zastanawiać się, co może czyhać kawałek dalej, kilkadziesiat metrów pod ziemią.

Wreszcie Massive dokonało również kilku znaczących zmian w ekwipunku oraz asortymencie postaci. W większości są to jednak rzeczy, które dostrzegą głównie gracze zaznajomieni z pierwszą częścia. Leczenie wygląda teraz inaczej, nie można odnawiać sobie pojedynczym wciśnięciem całego paska zdrowia, a sam Agent ma dostęp do nowych gadżetów.

Podczas przechodzenia kampanii jesteśmy płynnie przeprowadzani przez kolejne mechaniki, kolejne żetony odblokowań trafiają na nasze konto, a kiedy wbijamy już ten 30 poziom i pokonujemy ostatnich przeciwników, powinniśmy wiedzieć dokładnie, jaki styl gry pasuje nam najbardziej.

Co poszło nie tak?

Problemów z The Division 2 nie ma zbyt wiele. Większość narzekań wynika głównie z ludzi szukających dziury w całym. Największe mankamenty gry są związane przede wszystkim z tym, jak działa. Wersja konsolowa, chociaż przez większość czasu stabilnie trzyma klatki i wygląda stosunkowo dobrze, miewa niewyjaśnione niczym spadki.

Doczytywanie tekstur, które stało się jednym z najczęściej poruszanych tematów podczas beta testów, wciąż potrafi irytować. Na szczęście w pełnej wersjii gry doczytują się pojedyncze plakaty i tekstury na drugim planie, a nie samochody czy całe budynki. Rozgrywka jest płynna, a ostatecznie ciężko znaleźć jest coś, co znacząco wpływałoby na komfort gracza.

Jak wspominało już Massive podczas ostatniego State of the Game, streama, gdzie rozmawiają o swoich planach odnośnie The Division, są świadomi wynikających miejscami problemów i planują naprawić je, zanim zaczną wprowadzać do gry kolejny content.

Deweloperzy aktywni są na oficjalnym subreddicie, a kulturalna jak do tej pory dyskusja wśród graczy może tylko pomóc w rozwoju gry.

Endgame

Po skończeniu głównej linii fabularnej, mapa zostaje zresetowana. Po zażegnaniu pierwszych konfliktów, Waszyngton zostaje zaatakowany przez kolejny problem, który szybko staje się kamieniem u nogi agenta. Lokacje wyglądają tak samo, a gra powoli zachęca nas do powtarzania ukończonych wcześniej aktywności.

Tutaj widać też godne podziwu myślenie Massive. Misje glówne zostają pozbawione wszelkich, drobnych zagadek czy mechanik powstrzymujących nas wcześniej przed przejściem do kolejnego miejsca. Tam, gdzie wcześniej słuchaliśmy linii dialogowych i dowiadywaliśmy się, jakie jest nasze zadanie, w endgame po prostu lecimy do przodu.

Waszyngton po raz kolejny zostaje podzielony na części. Tym razem na trzy, odpowiadające każdemu ze strongholdów, najważniejszych i najdłuższych misjach w grze. W ramach przygotowań do strongholdów musimy spełnić konkretne wymagania. Powtarzamy misje główne, zdobywamy lepsze przedmioty i kiedy nasz ekwipunek okaże się godny wyzwania, wracamy do strongholda w wersji hardcore.

Dyskusje o endgame, jego jakości oraz żywotności gry można śmiało odsunąć nieco w czasie. Wciąż najwięcej zależeć będzie od regularności aktualizacji oraz jakości nowego contentu wprowadzanego do The Division 2. Dużo większe znaczenie zacznie też odkrywać PvP. Chociaż pomiędzy misjami fabularnymi można było zajrzeć na wprowadzenie do Dark Zone, prawdziwa walka dopiero się zacznie.

Pierwsze kilkadziesiąt godzin daje nadzieje na nowy początek dla The Division. Trzeba mieć oczywiście na uwadze fakt, że tego typu gry mają sprawić przyjemność przechodzeniem fabuły, zainteresować endgamem, a potem trzymać graczy przez kolejnych kilkaset godzin. Czy druga odsłona serii przetrwa próbę czasu, ciężko powiedzieć. Widać jednak spory postęp od czasów pierwszej części, a nauki jakie Massive wyniosło przez ostatnie kilka lat, nie poszły na marne. The Division to kawał świetnego looter shootera, który fanów gatunku może złapać i nie puścić przez długie tygodnie. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Division 2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy