The Ascent - recenzja

The Ascent /materiały prasowe

​The Ascent zrobiło wokół siebie dużo szumu. Gra tuż po premierze trafiła na szczyty zestawień popularności. Czy zasłużenie?

The Ascent to jedna z gier zapowiedzianych przez Microsoft podczas targów E3. Exclusive dla Xbox One oraz Xbox Series X|S, ale dostępny także na PC. W ciągu pierwszego tygodnia od premiery wygenerowała pięć milionów dolarów przychodu (pomimo, że można ją pobrać za darmo, mając wykupiony abonament Xbox Game Pass). To największy sukces w historii wydawcy - Curve Digital. W pierwszy weekend była najczęściej kupowaną gier na platformie Steam. Pomimo, że mamy sezon ogórkowy, wynik robi wrażenie. W końcu sprawdziliśmy produkcję studia Neon Giant osobiście. I cóż... aż takiego wrażenia na nas nie zrobiła. To przyzwoita strzelanka, ale ideału brakuje jej naprawdę dużo.

Reklama

The Ascent to gra akcji ukazana w rzucie izometrycznym, osadzona w cyberpunkowym klimacie. Pierwsze chwile spędzamy w niej, bawiąc się kreatorem postaci, a następnie przenosimy się do mrocznego, a zarazem barwnego, klimatycznie oświetlonego miasta. Chłoniemy przy tym także umiejętnie dobrane dźwięki. Styl artystyczny i atmosfera szybko zatapiają nas po uszy w świecie przyszłości, opanowanym przez korporacje i bandytów. A później zaczynamy strzelać. I strzelamy tak aż do samego końca, pozostawiając po sobie stosy trupów.

Owo strzelanie to sedno The Ascent. To twin-stick shooter pełną gębą. Jedną gałką kierujemy postacią, a jednocześnie drugą celujemy bronią. Sprawia to dużo radości - zarówno gdy gramy w pojedynkę, jak i wtedy, gdy łączymy siły nawet z trójką innych graczy w kooperacji. Autorzy dodali także rozgrywce trochę głębi, wprowadzając zróżnicowane przedmioty oraz rozwój postaci. I nie są to tylko dodatki dołączone na siłę, aby tylko pokazać, że "nasza gra to nie taka głupia strzelanka, jak może się niektórym wydawać". Chociażby to, jak zainwestujemy zdobyte punkty doświadczenia, ma naprawdę duży wpływ na odczucia z zabawy oraz nasze szanse na pokonanie poszczególnych wrogów. Wbrew pozorom spędzicie (a przynajmniej powinniście) sporo czasu, czytając opisy umiejętności i gadżetów.

The Ascent jest więc bardzo przyzwoitą strzelanką, potrafiącą dać mnóstwo frajdy, ale zarazem... zepsutą grą. Błędów technicznych jest w niej tak wiele, że trudno byłoby je wszystkie zliczyć. Czasem doprowadzały mnie one do pasji - nie tyle swoją szkodliwością, co częstotliwością występowania. Choć zdarzają się wśród nich też takie byki, które na przykład nie pozwalają ukończyć danego zadania. Nie mówiąc o kiepskiej optymalizacji, która powoduje, że czasem na ekranie oglądamy slajdy. A akurat w tak dynamicznej grze, jak ta, jest to szczególnie bolesne.

Można by powiedzieć, że twórcy spędzą trochę czasu nad błędami technicznymi i optymalizacją i będzie po problemie. Ale to niestety nie wszystkie słabe strony The Ascent. Kiepsko wypada system automatycznego zapisu, który zmusza nas często do ponownego przechodzenia dłuższych fragmentów. Mapa razi brakiem czytelności, a podczas zadań niekiedy nie wiadomo, co musimy zrobić. Jest też dla mnie kompletnym zaskoczeniem, że wersja dostępna w ramach Xbox Game Pass jest wybrakowana - nie ma w niej ray tracingu oraz DLSS. Jeśli zależy wam na tych upiększaczach, musicie kupić grę na przykład na Steamie.

The Ascent mógłby być świetną grą, gdyby autorzy spędzili z nim jeszcze trochę czasu. Przemyśleli system automatycznego zapisu, popracowali nad optymalizacją, usunęli chociaż co bardziej rażące błędy, uzupełnili tłumaczenie na język polski (nie wszystko wyświetla się poprawnie)... A tak mamy - przynajmniej póki co - strzelankę, która dostarcza tyleż frajdy, co powodów do frustracji.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy