Strider - recenzja

Strider to slasher z końcówki lat osiemdziesiątych, który po piętnastu latach doczekał się odświeżonej, trójwymiarowej wersji. Czy warto było przywracać legendę do życia?

Jeśli macie przeszło trzydzieści lat na karku, prawdopodobnie pamiętacie, że Strider był prostą zręcznościówką, w której biegliśmy tylko przed siebie i zabijaliśmy jednego przeciwnika za drugim. Nowa wersja z grubsza trzyma się tych założeń, ale jej twórcy postanowili przenieść nas tym razem na plansze o otwartym charakterze, na których musimy pokonywać kolejnych wrogów, szukać tajemnych przejść i poukrywanych sekretów (przede wszystkim ulepszeń kierowanej przez nas postaci), a także znajdować sposób na otwieranie przejść do kolejnych lokacji (czasem potrzebny jest nam do tego klucz, innym razem musimy wcisnąć przycisk w zupełnie innej części planszy etc.). Jest przy tym wszystkim sporo biegania oraz skakania po platformach.

Reklama

Jednak - choć w nowym Striderze rozgrywka została wzbogacona o nowe elementy - w dalszym ciągu na pierwszym planie znajduje się tutaj walka. Szybka, dynamiczna, pozwalająca wykańczać wrogów na przeróżne sposoby. Ich repertuar poszerza się z czasem, wraz z nauką nowych ciosów oraz zdobywaniem ulepszeń. W pewnym momencie nasz bohater staje się jednak tak silny, że przeciwnicy przestają stanowić wyzwanie.

Wtedy cieszą już głównie bossowie, którzy wymagają od nas bardziej taktycznego podejścia. Poza tym wkurzające jest to, że autorzy dopuścili możliwość atakowania naszej postaci po tym, jak ta znajdzie się na ziemi. Przez to czasami możemy stracić życie, nie mając nawet minimalnej szansy na uniknięcie tego. Pozostaje tylko liczyć na szczęście.

Głównym bohaterem nowego Stridera - podobnie jak tego starego - mianowano Hiryu, będący ninją przyszłości. Akcja gry toczy się - także podobnie jak w pierwowzorze - w Kazakh City. To miasto przyszłości, w którym pełno futurystycznych technologii, łączących się z paskudną, socjalistyczną, poradziecką architekturą. Świat gry nie wygląda atrakcyjnie, a twórcy niewiele zrobili, abyśmy z chęcią zwiedzali kolejne plansze.

Co prawda podczas zabawy odwiedzamy przeróżne miejsca - od parku po ośrodek badawczy - ale ich różnorodność pozostawia wiele do życzenia. Podobnie jest z napotykanymi przeciwnikami. Autorzy powinni spędzić zdecydowanie więcej czasu nad ich zróżnicowaniem.

W Striderze poza głównym, fabularnym trybem rozgrywki pojawiły się dwie dodatkowe opcje zabawy. Pierwsza sprawdza nasze umiejętności bojowe (musimy jak najdłużej utrzymać się na placu boju, atakowani przez kolejne fale przeciwników), a druga - gibkość naszych palców (przechodzimy kolejne poziomy tak szybko, jak tylko potrafimy, a gra mierzy nam czas). Jeśli gra wam się spodoba, będziecie mogli spędzić z nią dodatkowe dwie-trzy godziny. Nie sądzę jednak, aby dodatkowe tryby wciągnęły was na dłużej.

Nowy Strider nie zachwyca w żadnym aspekcie, ale z drugiej strony - gra przez pewien czas daje trochę radości. Czerpiemy ją przede wszystkim z walki oraz rozwoju postaci, bo eksploracja monotonnych lokacji, która wymusza na nas ciągłe wracanie w te same miejsca, nie jest szczególnie interesująca. Ot, produkcja amerykańskiego studia Double Helix (przez nas kojarzonego głównie ze spartaczonego Silent Hill: Downpour) to typowy przeciętniak, który jednak ma szansę znaleźć swoje grono amatorów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy