StarCraft II: Heart of the Swarm

Decyzja o rozbiciu StarCrafta na trzy osobne gry ("podstawka" plus dwa dodatki) była bez mała ryzykowna. Gracze byli niemal jednomyślni: "Blizzard chce nas oskubać z kasy".

Jednak to było dawno. Od tamtej pory miłośnicy StarCrafta przywykli do myśli, że ich ulubiona gra została podzielona na trzy części i że na każdą z nich trzeba będzie trochę poczekać. Ja akurat od początku wiedziałem, że Blizzard wie, co robi, i pomimo że jego działanie nie wygląda na najlepsze z perspektywy graczy, wyjdzie z tej całej sytuacji z klasą. I że po premierze StarCraft II: Heart of the Swarm (drugiej z trzech części) nikt nie będzie miał mu tego za złe, bo gra okaże się tak dobra. Czy moja przepowiednia się sprawdziła?

Reklama

Zacznijmy od tego, że StarCraft II: Heart of the Swarm nie jest pełnoprawną grą, tylko dodatkiem, który do uruchomienia wymaga StarCraft II: Wings of Liberty. Jest to jednak o tyle zrozumiałe, że w drugiej części zapoznajemy się z wydarzeniami ściśle powiązanymi z historią opowiedzianą w pierwowzorze. Gdyby jej nie znać, trudno byłoby czerpać pełnię satysfakcji z zabawy. A scenarzyści po raz kolejny zadbali o to, abyśmy przez całą kampanię nie mogli przestać myśleć o tym, co dalej. Nie zamierzam wchodzić w szczegóły, aby nie popsuć zabawy. Przypomnę tylko, że StarCraft II: Heart of the Swarm opowiada losy Sary Kerrigan, przywódczyni ohydnych Zergów, nazywanej Królową Ostrzy.

W sumie czeka na nas przeszło dwadzieścia misji, na których ukończenie będziemy potrzebowali około dziesięciu godzin (oczywiście zależnie od wybranego poziomu trudności oraz skilla). Rozsądny wynik, jak na dodatek, prawda? Choć z drugiej strony - ten dodatek kosztuje sto złotych z okładem. Należy jednak wziąć pod uwagę, że za te pieniądze otrzymujemy nie tylko zróżnicowaną kampanię, ale również oprawę (cutscenki) najwyższej jakości oraz wzbogacenie multiplayera, o którym na końcu.

Póki co pozostańmy przy kampanii singlowej. Ta w StarCraft II: Heart of the Swarm różni się zdecydowanie od tej znanej z pierwowzoru charakterem zabawy. W StarCraft II: Wings of Liberty budowaliśmy bazy, konstruowaliśmy jednostki, wysyłaliśmy je w bój, jak w każdym szanującym się "erteesie". A tutaj całość skupia się na głównej bohaterce, dla której oddziały Zergów są tylko puchem marnym, który nie może się w żaden sposób równać z jej potęgą. Autorzy ewidentnie poszli w kierunku charakterystycznym m.in. dla popularnej DOTA (i DOTA2), w której to cała akcja kręci się wokół pojedynczego, obdarzonego specjalnymi zdolnościami bohatera (w tym przypadku mamy bohaterkę). Nie wszystkim się to spodoba. Mnie osobiście brakowało w grze typowego dla serii budowania baz i szkolenia wojska.

Podobnie jak w StarCraft II: Wings of Liberty, w StarCraft II: Heart of the Swarm przemierzamy przestrzeń kosmiczną na pokładzie własnego okrętu. Tym razem jest nim Lewiatan, który pełni taką samą rolę, jak Hyperion z części pierwszej. Jest to miejsce, w którym możemy porozmawiać z NPC-ami, popchnąć do przodu fabułę, jak również zmienić specjalne zdolności Sary czy dokonać ewolucji naszych jednostek. Główna bohaterka w każdej misji zbiera doświadczenie, awansuje na kolejne poziomy i poprawia swoje statystyki (atak, zdrowie etc.). Z kolei naszym jednostkom - wśród których znalazły się dwie zupełnie nowe: Swarm Host (po zakopwaniu w ziemi zaczyna darmową prodkcję jednostek) oraz Viper (jednostka do zastosowań taktycznych, pozwalająca na potraktowanie wrogów chmurą gazu) - poświęcono nawet odrębne misje, zwane Ewolucjami, w których możemy nimi osobiście pokierować i sprawdzić nowe możliwości w akcji. Ciekawy i praktyczny pomysł.

Po skończeniu kampanii singlowej wręcz wypada przejść do multiplayera, będącego dla wielu zdecydowanie ważniejszą częścią StarCraft II: Heart of the Swarm. Blizzard nie tylko wprowadził do rozgrywki nowe jednostki. To tylko wisienka na torcie. O wiele więcej pozmieniano w samym systemie funkcjonowania trybu wieloosobowego. W StarCraft II: Heart of the Swarm każdy gracz może na początku zaliczyć trening, a następnie zaliczyć trze mecze ze sztuczną inteligencją, na podstawie których zostaje oceniony jego poziom zaawansowania, a następnie przydzielony odpowiedni przeciwnik. Później przechodzimy do zabawy w trybie Unranked, w której nasze poczynania nie mają żadnego wpływu na naszą punktację i miejsce w rankingu, aż w końcu postanawiamy spróbować swoich sił w znanych już ze StarCraft II: Wings of Liberty rozgrywkach rankingowych.

Jeśli graliście w multi w "jedynce", na pewno dostrzeżecie także co najmniej kilkanaście mniejszych i większych ulepszeń, które wprowadzono do mechaniki rozgrywki, takich jak chociażby automatyczna wysyłka robotników do zbierania zasobów. Ponadto wprowadzono punkty doświadczenia, które otrzymujemy po każdej rozgrywce. Z czasem "wskakujemy" na coraz wyższe poziomy i możemy przy tym odblokowywać różne urozmaicenia, takie jak portrety czy skórki dla jednostek.

Autorzy ulepszyli także nieco silnik graficzny, dzięki czemu gra wygląda nieznacznie lepiej od poprzedniczki. Jednak należy tutaj podkreślić słowo "nieznacznie". Choć zmiany są dostrzegalne gołym okiem, należy zakwalifikować je do kategorii: "dopieszczone szczegóły". Oprawa audio trzyma poziom typowy dla całej serii, ale spodziewałem się usłyszeć bardziej godną zapamiętania ścieżkę dźwiękową. A już na pewno oczekiwałem lepszej jakości polskiego dubbingu. Ten niestety nie umywa się nawet do anglojęzycznego oryginału.

StarCraft II: Heart of the Swarm to kolejna świetna produkcja w nieskazitelnym portfolio Blizzarda i pozycja absolutnie obowiązkowa dla wszystkich fanów StarCrafta. Za trochę ponad sto złotych otrzymujemy ciekawą kampanię singlową, która wystarczy na co najmniej 8-9 godzin, a także ulepszony multiplayer, przy którym posiedzimy kilka razy dłużej...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy