Shadowgun Legends – recenzja

Wiele gier mobilnych jest bazuje na założeniach tytułów znanych z PC i konsol. Nie inaczej jest z Shadowgun Legends, które czerpie garściami z Destiny. Z jakim skutkiem?

Na najnowszy projekt studia Madfinger Games przyszło nam bardzo długo czekać. Produkcję zapowiedziano w sierpniu 2016 roku, ale dopiero na początku kwietnia - po okresie kilkumiesięcznych testów - ujrzała światło dzienne. Wydaje mi się jednak, że warto było uzbroić się w cierpliwość.

Walka z kosmitami

Gra jest kolejną odsłoną zapoczątkowanego w 2011 roku cyklu Shadowgun. Twórcy postanowili jednak pójść tym razem w nieco innym kierunku - podobnie jak poprzednie części, pozycja jest strzelanką, ale w większym stopniu kładącą nacisk na tak zwaną "usieciowioną" zabawę.

Reklama

Akcja toczy się w dalekiej przyszłości, gdy ludzkość została zaatakowana przez kosmitów zwanych The Torment. Najeźdźców starają się odeprzeć członkowie tytułowej grupy najemników - to właśnie w nich wcielamy się podczas rozgrywki.

Tuż po uruchomieniu Shadowgun Legends, stajemy przed koniecznością stworzenia własnego podopiecznego. Edytor nie umywa się oczywiście do podobnych narzędzi z RPG-ów, czy Simsów, ale oferuje wiele możliwości. Wybieramy więc płeć oraz decydujemy o wyglądzie różnych części ciała - każda posiada kilka rozmaitych wariantów.

Na początku trafiamy do dużego huba, czyli lokacji pełniącej funkcję swoistej bazy wypadowej dla naszej postaci. Umieszczono tu różne stoiska, które pozwalają uzyskać dostęp do różnych elementów strzelanki. Mamy na przykład sklepy z wyposażeniem, kasyno, arenę do zmagań z innymi graczami oraz oczywiście zleceniodawcę przeznaczonych do zabawy w pojedynkę zadań fabularnych.

Proste strzelanie

Samouczek kieruje nasze kroki do tego ostatniego, czyli jegomościa o imieniu Slade. W toku rozgrywki mężczyzna wyśle nas na różne misje, każąc zrealizować rozmaite cele. Początkowo toczą się tylko na jednej planecie - przypominający Ziemię glob Nova Callisto - ale wraz z postępami pojawiają się kolejne.

Poszczególne misje nie są długie. Nie należą też do nazbyt skomplikowanych - idziemy jak po sznurku od jednego przeciwnika do drugiego. Brakuje także swobody, ponieważ nie możemy zejść z ustalonej przez developerów ścieżki.

Istotnym elementem jest oczywiście walka. Dostępne są dwa rodzaje korzystania z broni palnej - automatyczne oraz ręczne. W pierwszym przypadku produkcja sama strzela do wrogów, gdy tylko wskażemy oponenta celownikiem, zaś w kolejnym musimy wcisnąć wirtualny przycisk. Wybrałem drugą opcję, chcąc doświadczyć nieco większego wyzwania.

Starcia nie są jednak trudne. Kosmici stanowią tak naprawdę niezbyt inteligentne mięso armatnie - rozprawianie się z kolejnymi hordami niemilców nie sprawia żadnych problemów. W późniejszych etapach jedynym atutem przeciwników są wyższe statystyki, co jednak można zniwelować wyposażeniem się w lepszy i mocniejszy ekwipunek.

Zarówno prostą konstrukcję zadań, jak i potyczek, w wielu innych produkcjach najprawdopodobniej uznałbym za wadę, ale nie w tym przypadku. Włączając grę na telefonie nie chcę bowiem przez pół godziny - lub dłużej - mozolnie przeczesywać planszy oraz zastanawiać się, co muszę zrobić dalej. Wręcz przeciwnie: oczekuję szybkiej, dynamiczniej i niezobowiązującej rozgrywki, pozwalającej oderwać się od normalnych obowiązków lub "zabić" czas w kolejce do lekarza.

Obrona ludzkości

Nie mogę jednak zignorować faktu, że przedstawiana w misjach opowieść nie jest - delikatnie rzecz ujmując - najwyższych lotów. Otrzymaliśmy fabularny standard, czyli wspomnianą już próbę obrony rasy ludzkiej przed przedstawicielami rasy The Torment.

istoria stanowi jedynie pretekst do wirtualnych zmagań. Najwyraźniej twórcy od początku mieli taki plan, ponieważ nie pokusili się nawet o przygotowanie stosownych przerywników filmowych. Kolejne wydarzenia prezentowane są w formie krótkich komunikatów wyświetlanych w trakcie ładowania, a napotykane postacie nie są zbyt interesujące.

Współpraca i rywalizacja

W grze znalazły się nie tylko zadania główne, ale i poboczne. Te otrzymujemy od spotykanych w "bazie wypadowej" bohaterów niezależnych, nad którymi widnieje ikonka wykrzyknika. Jak nietrudno się domyślić, dodatkowe questy konstrukcją nie odbiegają zbytnio od tych zlecanych przez Slade’a.

Produkcja obfituje jednak w wiele innych zróżnicowanych aktywności. Przykładowo wspólnie z maksymalnie trójką innych graczy możemy udać się do Voltaic Fist - podziemia, gdzie stawiamy czoła szeregu przeciwnikom. W przeciwieństwie do tradycyjnych zadań, całość rozgrywka się na terenie lokacji o nieco większych rozmiarach.

Developerzy projektując kooperacyjny raid nie ustrzegli się jednak kilku istotnych błędów. Zmagania zakładają między innymi przełączenie kilku przycisków - problem w tym, że ich położenia nie wskazano. Bardzo często więc błądzimy po planszy, starając się odnaleźć poukrywane mechanizmy.

Sytuacji nie poprawia... brak jakiejkolwiek opcji komunikacji. Dobrze przeczytaliście - choć mamy do czynienia z wyzwaniem stawiającym na współpracę, nie możemy porozumieć się z towarzyszami z drużyny. Trudno więc skoordynować działania, by nie tylko wyeliminować oponentów, ale i aktywować urządzenia.

W Shadowgun Legends dostępne są też dwa tryby bezpośredniej rywalizacji. W Duel stajemy do pojedynku jeden na jednego. Z kolei Ascenandy to przeznaczony dla dwóch czteroosobowych drużyn zespołowy deathmatch.

Poza tym można spróbować swoich sił na brązowej i srebrnej arenie, na których celem graczy jest pozbycie się następujących po sobie fal sterowanych przez sztuczną inteligencję wrogów. Po zgładzeniu wszystkich, na mapie pojawia się silniejszy od pozostałych boss.

Sława, pieniądze i sprzęt

Nagrodą za wykonywanie misji oraz innych przygotowanych przez autorów aktywności są punkty sławy oraz doświadczenia. Pierwsze są tutejszym odpowiednikiem punktów rankingowych, które pozwalają piąć się po kolejnych szczeblach globalnej tabeli.

Drugie służą do rozwoju podopiecznego. Po osiągnięciu każdego kolejnego poziomu doświadczenia, otrzymujemy punkt umiejętności, za pomocą którego odblokowujemy nowe zdolności. Moce podzielono na pasywne, które na przykład zwiększają maksymalne zdrowie, a także aktywne, czyli między innymi możliwość rzucenia granatu lub rozstawienia automatycznej wieżyczki.

Istotny jest jednak też sprzęt, który przypisujemy do 12 miejsc. Do naszej dyspozycji twórcy oddali trzy rodzaje uzbrojenia - standardowy pistolet, główny karabin oraz ciężki arsenał pokroju karabinu snajperskiego, pistoletu maszynowego i wyrzutni rakiet. Nie zabrakło również dziewięciu elementów pancerza - na głowę, przód, plecy, talię, ramiona, ręce, tors, nogi i stopy.

Każde wyposażenie opisane jest zestawem zróżnicowanych statystyk, a o jakości świadczy między innymi kolor - szary oznacza zwykły ekwipunek, a złoty symbolizuje legendarny. Szybko okazuje się, że nie warto - przynajmniej na początku - na długo przywiązywać się do danego "złomu", ponieważ szybko go wymieniamy, znajdując coś znacznie lepszego.

Ciekawą funkcją jest możliwość dostosowywania sprzętu do własnych preferencji. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby posiadaną zbroję lub broń pokolorować lub ozdobić naklejkami. W ten sposób otrzymujemy opcję wyróżnienia się na tle innych najemników.

Zarabiaj i wydawaj

Shadowgun Legends jest grą F2P, co oznacza, że grać można za darmo, choć nie zabrakło opcjonalnych transakcji cyfrowych. Nie jestem zwolennikiem tego modelu biznesowego, ale muszę przyznać, że w wariancie przygotowanym przez studio Madfinger Games nie uprzykrza zabawy.

Ekonomia strzelanki bazuje na dwóch rodzajach waluty - zdobywanej w toku rozgrywki (na przykład poprzez wykonywane zadania czy wypłacane regularnie "pensje") oraz kupowana za pieniądze. Druga służy do nabywania przedmiotów kosmetycznych, określonych części pancerza i broni.

Warto podkreślić, że osoby, które nie zdecydują się wydawać swoich oszczędności, nie powinny nic stracić. Kolekcjonowane podczas zmagań wyposażenie wystarcza, by radzić sobie z przeciwnikami sterowanymi przez sztuczną inteligencję i innych użytkowników. Nie ma więc konieczności korzystania z realnej gotówki.

Oczywiście nie oznacza to, że płatna waluta jest bezwartościowa. Pozwala zdobyć specjalny typ ekwipunku o nietypowym, odmiennym wyglądzie. Przykładem jest na przykład hełm w kształcie egipskiego boga lub... głowy kota.

Wizualna uczta

Pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy po włączeniu produkcji, było - "jak to pięknie wygląda!". Projekt studia Madfinger Games bez wątpienia jest jednym z najładniejszych tytułów wydanych dotychczas na urządzeniach mobilnych.

Zachwyca niemalże wszystko - nie tylko otoczenie, ale i szczegółowe modele postaci. Co tu dużo pisać, oglądanie strzelanki w ruchu to prawdziwa uczta dla oczu. Co ciekawe, w opcjach można wybrać poziom szczegółowości grafiki, wpływający na płynność działania. Grałem na kilkuletnim iPhone 6S, ale bez problemu mogłem aktywować najwyższe ustawienia.

Przyczepić nie mogę się też do warstwy audio. Przygotowane przez odpowiedzialnych za produkcję developerów efekty dźwiękowe związane z walką (i nie tylko) oraz odgrywana muzyka brzmiały bardzo dobrze, zwłaszcza na słuchawkach.

Mobilne Destiny

Grając w Shadowgun Legends nie mogłem uwolnić się od skojarzeń z Destiny. Wiele elementów tytułu przypomina sieciową strzelankę od Bungie, co jednak w żadnym razie nie należy rozpatrywać w kategorii wady, ponieważ mechanizmy dostosowano do specyfikacji platform mobilnych.

Oczywiście osoby spodziewające się skomplikowanych i rozbudowanych zadań oraz wymagającej walki mogą poczuć się rozczarowani. Gracze oczekujący jednak od produkcji stworzonych z myślą o telefonach i tabletach szybkiej i dynamicznej rozgrywki jednak się nie zawiodą. Podobnie jak miłośnicy gromadzenia rozmaitego ekwipunku i rywalizacji z innymi użytkownikami.

Shadowgun Legends na pewno warto dać szansę, zwłaszcza, że pozycja bazuje na przystępnym modelu F2P, co oznacza, że zabawa nie wiąże się z żadnymi wydatkami. Jeśli zaś ktoś włączy tytuł na chwilę, może się okazać, że zostanie najemnikiem na dłużej.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy