Raven's Cry - recenzja

Raven's Cry miało być niczym polski Risen, a niestety zapisze się w naszej pamięci jako jeden z najgorszych RPG-ów w historii.

Raven's Cry to dziecko dwóch ojców. Pierwszym z nich jest fińskie studio Octane Games, które rozpoczęło prace nad grą, a drugim - krakowski zespół Reality Pump, który przejął projekt po kilku latach. Z przykrością musimy przyznać, że ta decyzja - podjęta przez niemieckiego wydawcę, TopWare Interactive - okazała się dla pirackiego RPG-a gwoździem do trumny. Polski deweloper, znany skądinąd z bardzo dobrych tytułów, takich jak seria Earth czy Two Worlds, zarżnął całkiem niezły pomysł niczym dopiero co naostrzonym kordelasem.

Raven's Cry było nie lada nadzieją dla miłośników pirackich klimatów, którzy nie są rozpieszczani przez twórców gier wideo. Produkcja Reality Pump przenosi nas do XVIII wieku, na Karaiby, i pozwala wcielić się w fikcyjnego pirata - Christophera Ravena - który po tym, jak zostaje wyrolowany przez jednego ze zleceniodawców, musi na nowo rozpocząć swoją karierę, aby w końcu, pewnego dnia, zemścić się na sprawcy jego nieszczęścia. Pomścić chce także swoją rodzinę, którą zamordowano, gdy był dzieckiem.

Reklama

Główny bohater został tu całkiem nieźle nakreślony, a opowieść - nie licząc fatalnego początku - można uznać za strawną. Także świat gry, po którym przychodzi nam się poruszać, należy uznać za dobrze zaprojektowany. Jest obszerny, wykonany ze szczegółami i klimatyczny (choć raczej pusty i niezbyt zachęcający do jego eksploracji). Jednak na tym zalety Raven's Cry powoli się kończą. W momencie, gdy dochodzimy do rozgrywki, sytuacja zmienia się diametralnie...

Zasadniczo rozgrywkę w Raven's Cry możemy podzielić na dwie części - morską oraz lądową. Pierwsza prezentuje się jeszcze całkiem nieźle. W grze wchodzimy w posiadanie coraz lepszych okrętów, rozwijamy je oraz ppływamy nimi po niebezpiecznych wodach, tocząc liczne bitwy z Brytyjczykami, Hiszpanami, Francuzami oraz, a jakże, piratami. Pojedynki są dość powolne, ale za to dają sporo możliwości taktycznych. Musimy brać w nich pod uwagę właściwości naszego statku, skład wrogiej floty, posiadaną amunicję, kąt nachylenia dział, kierunek wiatru etc. Starcia bywają wymagające, ale zwyciężanie w nich daje sporo satysfakcji.

Jednak o ile część morska Raven's Cry jest całkiem strawna, o tyle ta lądowa to istna tragedia. Jak już wspomnieliśmy, świat gry jest obszerny i atrakcyjnie zaprojektowany, ale na tyle pusty, że nie za bardzo chce się go zwiedzać (nie marzcie o żadnych sekretach czy znajdźkach do odkrywania). Wypełniający go NPC-e są sztampowi i kompletnie bezbarwni. Questy, które wykonujemy, także zaprojektowano bez polotu. Bieganie od portu do handlarza (by sprzedać zdobyte łupy) czy dokonywanie niezbędnych napraw stają się po którymś razie istną męką. Lepiej wygląda rozwój postaci, który podzielono na trzy drzewka umiejętności: walka wręcz (tutaj raczej nie trzeba niczego wyjaśniać), statek (tu podobnie) oraz kruk (zdolności z tego ostatniego pozwalają nam na przykład okradać przechodniów z lotu ptaka).

Natomiast walki z wykorzystaniem broni białej, w których bierzemy udział, to kompletny niewypał. Najchętniej je pomijaliśmy, kiedy tylko była taka możliwość. Brakuje im dynamiki, napotykani przeciwnicy są głupi, a formuła starć ogranicza się do ciągłego wyprowadzania szybkich ataków (są też dodatkowe przedmioty, z których możemy skorzystać, ale nie mają większego znaczenia). Poza tym interfejs jest fatalny - lokowanie kamery na wrogach szwankuje, postać nie reaguje prawidłowo na wciskane przyciski, a i niekiedy trafienia nie są zaliczane. Katastrofa! W grze pojawił się także element "skradankowy", ale jest on równie niewarty uwagi, co starcia. Choć - z dwojga złego - lepiej omijać otwarte pojedynki.

Do zabawy nie zachęca praktycznie nic, za to zniechęcają błędy popełnione przez twórców. Raven's Cry sprawia wrażenie niedokończonego projektu. Podczas zabawy kilkakrotnie zdarzyło nam się wylądować na pulpicie, spadki płynności były czymś regularnym (pomimo, że graficznie Raven's Cry to poziom sprzed pół dekady), a postacie czasem mówiły bez ścieżki audio, zaś kiedy indziej ruszały ustami, nie mówiąc nic. Reality Pump powinno spędzić nad optymalizacją gry i poprawianiem bugów dodatkowe pół roku.

Płacz z tytułu "dzieła" Reality Pump to rozpacz, w jaką można wpaść po jego włączeniu. No, ale czego spodziewać się po produkcji, którą tworzono według dwóch różnych wizji (Reality Pump porzuciło większość rozwiązań zastosowanych przez Octane Games), a jej drugi deweloper miał na jej ukończenie zaledwie półtora roku? A nie mówimy przecież o prostej zręcznościówce, tylko o obszernym RPG-u!  Jeśli nie jesteście obsesyjnymi miłośnikami pirackich klimatów i elektronicznych gier fabularnych zarazem, nie kupujcie. Lepiej wydać te pieniądze na piracką czapkę i dobrą wyżerkę z szantami w tle.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Raven's Cry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy